niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział XIII "Złe, niewłaściwe, nieetyczne, słodkie.."

"Co znaczy żyć? Proste pytanie, na które każdy zna odpowiedź. Jednak nie wszyscy odpowiedzą tak samo. Czy można żyć po śmierci? I kiedy zaczyna się życie? 
Moje zaczęło się dopiero wtedy, gdy umarłam i nie, nie w momencie otworzenia oczu ponownie. Zostałam obudzona od środka, nigdy przez całe siedemnaście lat nie czułam się tak żywa, pełna... wszystkiego, jak wtedy. Kim jestem, dokąd zmierzam? To przestało mieć znaczenie, poczułam że oddycham, że mogę mieć to, czego chcę, poczułam skrzydła wraz z jego dotykiem... To złe? Och, ja wiem, to okropne. Nigdy nie prosiłam o coś takiego, nigdy nie powiedziałam na głos, że potrzebuję go w ten sposób. Ale wtedy, gdy byliśmy sami... Jestem zła, a to samolubne, bo nie wiem co tak na prawdę czuję. Emocje zaczynają przeżerać moje wnętrze. Inne ubywają, ale ta... Ona mnie przepełnia. Nie umiem jej nazwać, to emocja o szczególnym działaniu, ona mnie koi, jednak mimo wszystko, wiem jak bardzo jest zła..."
L.M
Mrok przesiąknął nawet najmniejszy zakątek miasteczka, powodując że domy zaczęły w nim tonąć. Niebo zaszyło się za grubą warstwą ciemnych, burzowych chmur, a zachodzące gdzieś za horyzontem słońce nieustannie walczyło z powłoką, lecz chmury uparcie trzymały każdy promyczek za sobą. Przedrzeć się przez nie mogło jedynie tysiące kropli, opadających z ogromną siłą na obłocone płyty. Raz po raz po Beacon Hills rozniósł się huk, a ciemność przeszyła błyskawica, rzucając światło niczym z flesza na zmokłą panoramę i przytłumioną przez aurę sylwetkę. Kaptur na głowie miał chronić przed deszczem, jednak okazał się on niczym w porównaniu do siły ulewy. Skórzane botki natomiast przepuszczały wodę na przemian z błotem, podczas gdy zziębłe dłonie ugrzęzły w kieszeniach. I znów, po raz kolejny błysnęło, lecz światełko, a raczej dwa światełka nie były wynikiem burzy. Przed postacią zatrzymało się stare auto, do którego bezzwłocznie wsiadła.
- Mówiłem, żebyś poczekała – zaczął kierowca, cofając. Zmierzali do centrum.
- Mówiłam, żebyś się pospieszył – nie była mu dłużna w oburzeniu i potarła skostniałe dłonie. Przez zdenerwowanie jej akcent okazał się bardziej wychwytny.
- Mówiłem, że to głupi pomysł – nie przestawał.  
- Mówiłam, że mi się uda – założywszy nogę na nogę zmierzyła rozmówcę, gromiąc go spojrzeniem.
- A ja nie chciałem w to wierzyć – wywrócił oczami i w ostateczności zaparkował przed niewielkim, obskurnym budynkiem. Przez nieszczelne, mokre szyby do środka wpadało światło, warkot silnika, oraz ich głosy.
- Musimy to zrobić – zaznaczyła, wychodząc z samochodu. Wyciągnęła pęk kuczy i jeden z nich włożyła w zamek. Gdy otworzyła drzwi znalazła się w ciepłym, klimatycznym pomieszczeniu, a po zapaleniu światła zrzuciła kaptur z głowy, pozwalając aby mokre, ciemne kosmyki opadły kaskadą na łopatki. Jej błękitne oczy, błyszczały w przytłumionym świetle lampy, a zawadiacki uśmiech zdobił promienną, nieumalowaną twarz. Tuż za dziewczyną stanął przystojny chłopak trzymając rączkę dziecka, którego obecność umknęła towarzyszce.
- Jestem genialna – odezwała się pierwsza, wpatrując w opustoszałą salę. Krzesła stały do góry nogami na stolikach, a uzupełniony barek zachęcał do skosztowania najróżniejszych trunków.
- Trzeba ci to przyznać – wywrócił oczami pomagając maluchowi w zdjęciu płaszczyka przeciwdeszczowego.
- Stiles, co tu robimy? – odezwał się dzieciak cieniutkim głosikiem i wlepił w starszego kuzyna niepewne spojrzenie. Dopiero wtedy zwrócił na siebie uwagę Laury. Nastolatka zmierzyła chłopca, a założywszy ręce na piersi przeniosła wzrok na Stilinskiego.
- Zabrałeś Jace’a ze sobą? – uniosła obie brwi w górę. Jej zdenerwowany wyraz twarzy wyglądał dobitniej na tle grzmotu, który przypomniał całej trójce o burzy.
Jace niepewnie uśmiechnął się do Laury, a pod wpływem jego słodyczy złamała się. Dzieci bardzo ją rozczulały i miała do nich słabość. Planowała w przyszłości rodzinę, a już wtedy poczuła napływ instynktu macierzyńskiego. Stiles natomiast odczuwał to inaczej. Fakt, nie miał nic do dzieci. Niektóre nawet lubił, jednak nie wiedział jak się nimi zająć, nie umiał się dogadać i dawał wejść sobie na głowę. Dlatego jemu również nie odpowiadała opcja niańczenia Jace’a.
- No dobra, młody – szatynka kucnęła przy czterolatku i westchnęła – lubisz czekoladę? – Jace pokiwał twierdząco głową, więc Laura puściła mu oczko i wzięła na ręce. Ignorując obecność przyjaciela zabrała jego kuzyna na zaplecze.
Znajdowali się w Roadhouse, aby urządzić najlepszą na świecie randkę dla Scotta i Allison. Przecież bycie Mortui nie składa się z samych minusów, prawda? Laura pomyślała, że po zdjęciu klątwy z chęcią zatrzymałaby hipnozę. Tym sposobem zdobyła klucze.
- Usiądź sobie tutaj – posadziła malucha na krześle i wyciągnęła z lodówki tabliczkę czekolady – smacznego – podała małemu słodycz. Owszem, wiedziała, że nie powinna napychać go czekoladą, jednak nie miała teraz czasu na zabawę z dzieckiem. Musieli uwinąć się do dwudziestej trzeciej, a dochodziła dwudziesta druga. Zastanawiało ją tylko, dlaczego Jace jeszcze nie śpi i gdzie na Boga podziała się Carly.
Zostawiwszy uchylone drzwi zaplecza, dołączyła do Stilesa, który poodsuwał stoliki na bok, umieszczając jeden po środku sali. Laura tylko zdjęła dwa krzesła, resztę dokładając do pozostałych.
- W sumie, gdyby komuś się chciało, mogłoby tu być całkiem romantycznie – wzruszyła ramionami i znużona ciszą podłączyła komórkę do radia.
- Może – Stiles usiadł na stole i ją zmierzył – co robisz?
                - High School Musical – sarknęła puszczając swoją listę przebojów. Znalazły się na niej piosenki przede wszystkim Bon Jovi, Metallici, Iron Maiden, ACDC, trochę Arctic Monkeys, Coldplay oraz Green Day. I to właśnie przebojem Highway To Hell zaczęła. O zgrozo, momentami utożsamiała się z tym tekstem.
Stiles jedynie wywrócił oczami. Wiedział, jak bardzo Laura ceni sobie muzykę i wiedział jak bardzo może jej w cudzysłowiu „odwalić”. Nie mylił się. Od pierwszych nut zaczęła wywijać włosami i tanecznym krokiem wyciągać z plecaka obrus.
                - Dalej, nie bądź sztywny! – zawołała, rozprostowując biały, delikatny materiał na drewnianym blacie. Stilinski założył ręce na piersi i wydąwszy dolną wargę zmierzył przyjaciółkę. Prawda była taka, że Laura nie potrafiła tańczyć, choćby chciała, choćby próbowała, była w tym okropna, dlatego się zaśmiał.
                - Stiles, noo! – jęknęła znów, wymachując włosami. Jace tylko zerkał przez szparkę w drzwiach zajadając się czekoladą.
                - Nie znam tego – skłamał, starając się nie ugiąć. Nawet nie wiedział dlaczego mu tak zależy. Może fakt, że sam nie tańczy lepiej niż ona go przytłaczał?
                - Wszyscy to znają – poruszając biodrami założyła ręce na jego szyję i próbowała coś zdziałać, ale na próżno – dalej, Stiles, I'm on the highway to hell! – zaśpiewała refren. Śpiewała odrobinę lepiej niż tańczyła… Odrobinę.
                - And I'm going down, all the way down – wywrócił oczami i jej zawtórował. Oboje się roześmiali, a jeszcze głośniej zarechotał Jace. Odsuwając się od siebie spojrzeli na dzieciaka i wydarli się dobitnie - On the highway to hell! – a kiedy piosenka się skończyła Mulligan zrobiła typowo rockowe „wow” i zaczęła wyciągać talerze z zaplecza. Nastolatek natomiast zabrał się za przecieranie sztućców. Dobrze im się wspólnie pracowało. Dodatkowo bez przerwy albo dźgali się po bokach, bądź wykrzykiwali teksty piosenek, a gdy Jace skończył jeść dołączył do nich, nieustannie się śmiejąc.
                Wtedy Laura poczuła się w pewien sposób winna. Gdy tak zerkała na Stilesa i wiedziała, że go okłamuje, coś w niej pękało. Jednak nie mogła się zdradzić, nie wtedy.
                - Więc… - powiedziała układając na talerzyk kupny placek i ciastka – czemu zawdzięczamy obecność Jace’a?
                - Carly i tata byli sprawdzić stan domku nad jeziorem. Wiesz którego – odpowiedział bez ogródek, ustawiając na stole butelkę wina oraz dwa kieliszki – zaskoczyła ich burza, więc posiedzą tam, aż się polepszy.
                - Poradzisz sobie z dzieckiem? – zapytała stając obok. Po środku blatu ułożyła talerzyk z plackiem oraz jedną, czerwoną różę.
                - Śmiesz wątpić – stali ramię w ramię, a gdy się obrócili, aby na siebie spojrzeć ich twarze nie dzieliła zbyt duża odległość. Dodatkowo dzieciak gdzieś się zmył, więc zostali sami.
                Laura poczuła, że się peszy, jakby jego bliskość działała na jej ciało, znów pojawił się ten przyjemny uścisk w brzuchu, lecz nadal nie wiedziała jak nazwać to uczucie. Ono było zbyt… inne, aby móc jakkolwiek je ochrzcić. Wtedy jak na zawołanie piosenka się przełączyła i po Roadouse rozbrzmiał dźwięk „A Little Death”. Na litość Boską, serio?! – pomyślała. Nie miała pojęcia jakim cudem piosenka znalazła się na tej liście. Postanowiła zachować się w miarę naturalnie, jednak w jednej chwili jakby zapomniała kim jest, do cholery umknęło jej, że musi oddychać, a co dopiero naturalne zachowanie. Myśl idiotko, co zrobiłaby Laura?! Zaraz… To ty jesteś Laura, zrób coś! – mówiła sama do siebie w myślach. Ostatecznie tylko porwała ciastko z talerzyka i usiadła na krześle.
                - Stracę do tej piosenki dziewictwo – palnęła. Wtedy zalał ją rumieniec, bo dotarło do niej co powiedziała. Miała ochotę zniknąć z powierzchni ziemi.
                - Nie wiem co jest w niej takiego, Lau – odpowiedział Stiles, jakby nigdy nic, jakby w ogóle go nie zaskakiwała, bądź na swój sposób nie pociągała. Usiadł na drugim krześle i też zjadł jedno ciastko.
                - Poczekaj do refrenu – zachichotała. Wtem światełka, które rozwiesili po barze zabłysnęły. Jace zupełnym przypadkiem je zapalił. Spojrzeli po sobie i wymijająco się uśmiechnęli. Oboje wiedzieli, że coś jest nie tak. Laura rozważała już opcję strucia się jakimś, nieświeżym żarciem, ponieważ te „bóle” brzucha były niemiłosiernie dziwne.
                Kiedy zaczął się refren Stiles tylko wzruszył ramionami, a Laura wywróciła oczami.
                - Pomyśl sobie tylko – zniżyła głos i ułożyła rękę na jego kolanie – zamknij oczy i pomyśl… - zawahała się – o Lydii – jednak on wciąż pustym wzrokiem się w nią wpatrywał. Uchylił usta czując, że zaraz spłonie. Zrobiło mu się gorąco i również delikatnie się zarumienił. Jakoś nie mógł myśleć wtedy o Lydii. Dłoń Laury go rozpraszała, dodatkowo ta piosenka. Nie mógł powiedzieć nic, bo zapomniał czym są słowa. – pomyśl, że to ona cię dotyka – nastolatka działała w amoku. Jakby ta cała sytuacja ją ogłupiła, byli tam tylko oni dwoje, nic innego się nie liczyło. Laura jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyła czegoś takiego, to uczucie, ono ją przeżerało, powodowało że stawała się silna, pełna… Wszystkiego. Podświadomie przeniosła wzrok na jego usta i równie nieumyślnie pogłaskała dłonią nogę Stilesa.
                - Laura… - kiedy wypowiedział jej imię tak... Takim głosem nie zwracał się do nikogo. Mówił w sposób dokładny, niski, seksowny, zachrypły. Oddech dziewczyny przyspieszył, oblizała wargi, następnie je zagryzając. Po tym geście i jemu zrobiło się słabo. Zorientował się, że obserwuje jej usta i to jak miarowo oddycha. Nagle reszta świata rozpłynęła się w nicości. Owszem, nie byli tylko przyjaciółmi, inaczej, nie byli zwyczajnymi przyjaciółmi. Czuł do niej ten cholerny pociąg, chciał ją pocałować. Po raz pierwszy wizja ich złączonych ust nie była tak odległa. Zadrżał pod wpływem jej dotyku, mimo wszystko wiedział, iż to złe. Bardzo. Niewłaściwe, nieczyste, nieetyczne, złe do bólu. Chęć pocałowania Laury była nie taka. A co z Lydią? Z kim…? L… Co? Laura, tak jest, Ly… Nie, tak, nie, tak. Rozkosz.
                Nagle wewnętrzna walka Stilesa została bezczelnie przerwana, Lydia zniknęła na dobre, no okej, na ten moment, ponieważ Laura ułożyła palec na jego ustach. Wciąż się w nie wpatrywała, lecz delikatnie przybliżyła głowę. Z tego powodu uniósł jej podbródek, tym samym zmuszając dziewczynę do podniesienia wzroku. Zrobiła to, spojrzawszy w oczy przyjaciela przejechała opuszkiem po jego dolnej wardze. Uwielbiała jego oczy, mogłaby się w nie wpatrywać godzinami, na czym przyłapała się dopiero wtedy. Czuła, że to złe. Nie powinni, przyjaźń zobowiązuje! W jednej chwili przestała być Demonem Mortui, a on przestał być kolesiem, który na ów demona polował. Stali się dwojgiem ludzi, zwyczajnych ludzi, których niewyobrażalnie ciągnęło do siebie nawzajem.
                - Touch me, yeah – palnął szeptem w raz z tekstem piosenki, prosto w jej usta, ponieważ przez tę minutę, która dla nich trwała wieczność, zdążyli bardzo przysunąć twarze do siebie.
                - Czujesz magię tej piosenki… - uśmiechnęła się Laura przymykając powieki. Co ma być, to będzie – stwierdziła i ułożyła dłoń na poliku Stilesa. Pod zimnymi palcami poczuła, jak bardzo rozpalony jest.
                - Cholera, Lau, pocałuję cię – byli tak blisko, że niemal mógł odczuć jej usta na swoich. Może trzy minimetry dzieliły ich od siebie.
                - Cholera, nie będę protestować… - głos nastolatki również stał się tak nieprawdopodobnie seksowny. Niski, zachrypły…
                - Mhm… - wymruczał. Chciał aby ta chwila trwała wiecznie. Zawładnęła jego całym umysłem, nie zostawiając ni centymetra dla Lydii Martin. Wyłącznie Laura. Nikt więcej. Zorientował się, jak bardzo potrzebował jej bliskości przez te dwa lata rozłąki. Jednak dziwne przeczucie, które chodziło za nim od kilku tygodni nie minęło się z prawdą. Coś uległo radykalnej zmianie, a on nie potrafił już traktować jej jak „kumpla”. Położył ręce na obu polikach nastolatki. Płonęły. Laura nie była czerwona, ona stała się praktycznie purpurowa. Uchyliła usta i przejechała wargą po jego wardze…
Wtem oślepił ich blask jaskrawego światła…
                - O, to chyba oni! – magiczną chwilę przerwał Jace. Dopiero wtedy Laura i Stiles zorientowali się, że chłopiec cały czas siedział na stoliku i z zainteresowaniem się im przyglądał.
                - Shit – syknęła, momentalnie wstając. Otrzepała spodnie i poprawiła obrus. Starała się zawiesić wzrok na czymkolwiek. Byle nie na Stilesie.
                - Udało się – chłopak klasnął w dłonie. Próbował zachowywać się jakby nigdy do niczego nie doszło. Nie doszło. Jednak wolałby pocałować Laurę i po prostu się wyprzeć, niż siedzieć w samiutkim środku uporczywego niedopowiedzenia.
                - Zdążyliśmy – pisnęła siedemnastolatka układając rękę na czole. Boże, zaraz stanę w płomieniach – pomyślała. Nie zwróciła tylko uwagi na istotny fakt. Mianowicie kiedy była tak blisko z kimkolwiek innym momentalnie uruchamiała się żądza krwi, przy Stilesie ona znikała całkowicie. Jakby chłopak pozwalał zapomnieć Mulligan o istnieniu klątwy.
                - Yep, zdążyliśmy – Stiles zaczął wyłamywać palce, niepewnie patrząc na profil Laury. Ona natomiast wyglądała, jakby próbowała wzrokiem wypalić dziury w drzwiach. Podświadomie się uśmiechnął. Przez moment ją obserwował nie myśląc o niczym konkretnym. Wtedy wejście otworzyło się z łoskotem, do pomieszczenia wpadła Allison, a tuż za nią Scott. Oboje mieli bojowe miny.
                - Co jest, gdzie ciało?! – zapytał wilkołak, pozwalając aby paznokcie zmieniły się w pazury.
                - Nie ma żadnego ciała – syn szeryfa szepnął teatralnie, pod wpływem czego Allie zmarszczyła czoło.
                - Jak to? Więc po co tu jesteśmy?! – łowczyni założyła ręce na piersi. Wtedy Laura i Stiles spojrzeli po sobie, odsuwając się na boki. Zasłaniali bowiem udekorowany stolik.
                - Chyba nie rozumiem – Scott uniósł jedną brew. Allison tylko wywróciła oczami, posyłając brunetce wymowne spojrzenie. Siedemnastolatka jedynie zaśmiała się pod nosem ciągnąc Stilinskiego za rękaw.
                - Musimy iść, wiesz… Sprawy i tak dalej… - mówiła kierując się w stronę wyjścia.
                - Oni będą uprawiać seks! – rzucił rozpromieniony Jace, a pozostała czwórka spojrzała po sobie.
                - Zabawny dzieciak – Stiles zaśmiał się nerwowo, łapiąc jego rączkę. – nawet nie wie co to znaczy.
                - Właśnie – zawtórowała mu Laura – bawcie się dobrze – i zniknęli za drzwiami.
                Allison przeniosła spojrzenie na Scotta.
                - Chyba to shippuję* – podeszła do stolika i otworzyła szampana.
                - Proszę, kiedyś mi uciekali, bo „nie rozumiałem ich zabaw” – zachichotał McCall, nakładając placek na talerze. Łowczyni zaczęła się już szczerze śmiać. Scott tęsknił za tym śmiechem i w głębi duszy dziękował przyjaciołom za tę randkę. Tylko czy dla Allison to także była randka? Scott i Stiles mieli jedną wspólną cechę w miłostkach – nienawidzili niedopowiedzeń.
***
                - Jack, nie, nie… - mężczyzna zadrżał z zimna, a jego niebieskie oczy nie wyrażały już żadnego bólu. Jakby pogodził się ze swoim losem – Jack! – kobieta natomiast nieudolnie starała się walczyć o jego życie. Miała cień nadziei, mimo iż znajdowali się w lodowatej wodzie wśród martwych ciał i szczątków warownego statku.
                - Jack, dlaczego za każdym razem musisz tonąć?! – głos Rose zagłuszył o stokroć głośniejszy lament Lydii. Rzuciła łyżeczką od lodów w ekran, mimo to nie powodując że obraz „Titanica” zniknął. – Skończony skurwysynu, zostawiłeś ją samą, jak śmiałeś?! – za łyżeczką poleciała pusta szklanka po whisky, a Martin zaczęła przecierać oczy. Po raz kolejny oglądała Titanica rozmyślając o Jacksonie. Jednak tym razem było inaczej. Do tego doszedł ogrom jeszcze kolejnych myśli. Wszystko zaczęło się sypać. Lydia potrzebowała kogoś u swojego boku, lecz uparcie starała się tego nie przyznać. Nawet przed samą sobą. Wszyscy dookoła odchodzili, a ona nie miała siły na walkę z własnymi demonami. Czuła się osamotniona, na domiar złego taka słaba. Nie, Lydia Martin nie jest słaba – próbowała przekonać samą siebie, ale nieudolnie.
                Stella wyszła, Daphne wyszła, Jackson wyszedł… z jej życia już dawno, Allison wyszła… Kogo jeszcze miała? Zabrała się za kontemplacje, nie widząc nic ciekawszego do roboty.
                - Może jesteś złą osobą? – zapytała, z nadzieją że odpowie chociaż echo, ale tak się nie stało. Zamiast tego rudzielec usłyszał dzwonek do drzwi. Nie zważając na to, że wygląda jak mała panda przez rozmazany tusz, okryła się kocem i poszła otworzyć. Swoją drogą ciekawiło ją kogo niesie w tak burzową noc. Czyżby ktoś się o nią upomniał?
                - Jeśli Rogersowie naprzeciw zamówili pizzę, a ty nie wiesz jak trafić, zabiję cię – uśmiechnęła się jak najbardziej sadystycznie, ujmując klamkę. Jeszcze raz przetarła oczy, przenosząc wzrok na wysmukłą, męską postać. Zamarła. Mimo wszystko nie spodziewała się go tutaj.
                - Isaac? – Lydia zmarszczyła czoło, otwierając drzwi szerzej. – schronisko przecznicę dalej… - nadal starała się zachować pozory twardej, ale chłopak milczał. Zdziwiło ją to. Prawdę mówiąc nastolatka przyzwyczaiła się do tego, że był w pobliżu. Lahey nie odstępował jej na krok, kiedy byli w parku, ciągle wodził za nią wzrokiem. Jakby się uparł. Martin bowiem nie wiedziała, że to tylko zlecenie Petera. Odnosiła wrażenie, że Isaac jest tak… kochany? Okej, kochany, z własnej woli, a kiedy zobaczyła go przemoczonego do suchej nitki w wejściu własnego domu, nie mogła się nie uśmiechnąć. Jako jedyny jej nie zbywał. Był, a tego potrzebowała najbardziej na świecie, bezinteresownej bliskości.
                - Hej, waruj pies – próbowała jakoś rozluźnić atmosferę, ale blondyn nie odezwał się ani słowem. Dopiero wtedy spostrzegła, że na jego białej koszulce rozrysowuje się czerwona plama, plama krwi. Lydie sparaliżował strach, lecz w pewnej chwili i szok, ponieważ zza Isaaca wyłoniła się postać dziewczyny. Znała ją bardzo dobrze.
                - Laura… - wyszeptała, nie rozumiejąc co się dzieje. Mulligan miała rękę wbitą w jego plecy! Cholera, ona go zabijała! Laura Mulligan zabijała JEJ Isaaca. Ale i Brytyjka milczała. Wtem coś zaczęło się zmieniać. Laura cała zaszła się żyłami, później łuskami, do jasnej ciasnej łuskami! Jej oczy zalała nieprzenikniona czerń, obnażyła długie kły ociekające jakąś żółtawą mazią, a pazurami raniła szyję wilkołaka. Cisnęła jego sylwetką o zmokły ganek, następnie uwalniając skrzydła niczym u ogromnego nietoperza. Ogonem zakończonym strzałą raniła osłupiałą Lydię w nogę, a gdy przechyliła się do przodu jej długie, mokre kosmyki okalał księżycowy blask. Srebrna nić, one nie były siwe, nie były też białe. Były inne. Lecz nie to przykuło uwagę Martin, tylko ogromny wisior na jej piersi sączący czerń. Laura odleciała. Rozpostarła skrzydła i wzbiła się w powietrze, zostawiając Lydię samą z umierającym Lahey’em.
                Zaskoczona rudowłosa pomyślała, że zemdleje z emocji. To wszystko działo się tak szybko, a ona działała niczym w amoku. Czując jak krople deszczu mieszają się ze słonymi łzami na polikach, przykucnęła przy Isaacu. Nastolatek już nie żył, zesztywniał nie mogąc słyszeć lamentu Lydii. Dusiła się własnym płaczem. Teraz, teraz kiedy doszło do niej jak ważny się staje musiał umrzeć! Nawet nie zwróciła uwagi na to kto i jak go zamordował. Isaac Lahey wykrwawiał się na jej kolanach. Zaczęła wrzeszczeć. Krzyczała w niebogłosy, niczym Banshee z krwi i kości, potem usiadła prosto jak struna na kanapie, zaplątana w koc.
- Jack, nie, nie… - mężczyzna zadrżał z zimna, a jego niebieskie oczy nie wyrażały już żadnego bólu. Jakby pogodził się ze swoim losem – Jack! – kobieta natomiast nieudolnie starała się walczyć o jego życie. Miała cień nadziei, mimo iż znajdowali się w lodowatej wodzie wśród martwych ciał i szczątków warownego statku. Znów…
Lydia spojrzała zmieszana w ekran, później na łyżeczkę od lodów w dłoni, a następnie dostrzegła i szklankę po whisky. Alkohol natomiast znalazł swoje miejsce na perskim dywanie. Lecz nie to skupiło uwagę nastolatki. Wtedy najmniej ważna okazała się irytacja Stelli, na pierwszym miejscu stanął Isaac. Rudzielec zaskoczył tym samego siebie, ale nie mogła przestać myśleć nad tym, iż wilkołak może mieć kłopoty. Koniec końców Lydia Martin nie miewała podobnych snów przypadkiem.
Podniósłszy się z kanapy, znalazła w poduszczę komórkę i bezzwłocznie wykręciła jego numer. Nastolatka zaczęła chodzić po pokoju ze zdenerwowaniem. Jej dłonie trzęsły się z emocji, podczas gdy w oczach zbierały się łzy. Nie mogła wyobrazić sobie tego, że może już nigdy w życiu nie zobaczyć tego idioty. Swojego idioty.
- Abonent jest czasowo niedostępny, proszę zadzwonić później… - Martin odniosła wrażenie, że jej serce zatrzymało się na moment.
- Cholera! – zaklęła, a za oknem błysnęło – pieprzona, jebana cholera! – cisnęła komórką o ścianę. Z urządzenia wypadła bateria, a szybka pękła. Została bez telefonu, ponieważ dzwonienie ze stacjonarnego w taką pogodę było praktycznie niemożliwe.
Lydia odgarnęła kosmyki do tyły i frotką z nadgarstka związała je w szkarłatny kucyk. Bez przerwy starała się złapać oddech, nie pozwalając aby łzy spłynęły po rozgrzanych polikach. Zdarzyła się już taka sytuacja, tuż po maskaradzie, kiedy nie wyrobiła. Ale Isaac przy niej był. Nie została się sama, jak ostatnia ciota. Wtedy bez Lahey’a była zupełnie sama. Nienawidziła tej myśli. Nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Przegrała. Warcząc kopnęła bosą stopą krzesło i rozpłakała się z bezradności. Wiedziała, że Isaac umrze i nie mogła nic z tym zrobić. Może nie zareagowałaby aż tak emocjonalnie gdyby nie fakt, iż w pewnym sensie stał się dla niej kimś ważniejszym, niż stać się powinien. Uratował jej życie, znosił humorki, a ona mogła uczynić w zamian jedno, ogromne nic. Nie… - pomyślała i wyłączyła telewizor. Wzięła jeszcze dwa łyki złotawego trunku bezpośrednio z butelki, a następnie wsunęła kapcie na nogi. Nie zważała już na to jak wygląda. Nie zważała na kusą pidżamę, w której siedziała. Nie zważała na otwarty dom. Nie zważała na nawałnicę. Wybiegła z posiadłości i skupiła wszystkie zmysły na jednym – na Isaacu.
- Może nie znajdujesz tylko trupów, o wielka mocy Banshee? – wysapała ostatni raz oglądając się za siebie. Biegła. Po prostu stawiała kolejne kroki z nadzieją, że uda jej się go odnaleźć. Miała całe Beacon Hills do przeszukania. Isaac mógł siedzieć wszędzie, lecz to skupienie zadziałało. Po dwudziestu minutach sprintu stanęła po środku jezdni, czując pulsowanie czaski. Chwyciła się za głowę, zamknęła oczy. Nie słyszała zupełnie nic prócz jakiegoś szeptu. Jakiś głosik w jej rozumie wyciszył wszystko inne. Potem spostrzegła wyłącznie reflektory auta i zamarła. Impala zatrzymała się z piskiem opon, a kierowca o mało nie wjechał w Lydię. O mało, ponieważ dziewczyna poczuła, jak napiera na budynek. Ona na budynek, a ktoś na nią. Nie zwyczajny ktoś. Isaac Lahey, we własnej osobie.
                Martin podniosła wzrok i spojrzała w jego niespokojną twarz. Był zmachany i zły. Zły na nią, ale nie długo. Kiedy Lydia bez słowa się w niego wtuliła zupełnie nie zrozumiał tej reakcji. Niepewnie ją objął, nie zadając pytań.
                - Jesteś tu… - mówiła przez łzy, które wraz z deszczem moczyły koszulkę wilkołaka – ani trochę martwy…
                - Ty też tu jesteś… - rzucił trochę zbity z tropu, ale się przełamał widząc, że Lydia nie zamierza prędko pozwolić mu wyrwać się z żelaznego uścisku, dlatego również ułożył dłonie na jej talii. – Ani trochę trzeźwa…
                - Matko, nic się nie stało?! – z samochodu natomiast wybiegła roztrzęsiona Carmen. O mało nie potrąciła siedemnastolatki. Mimo, że przyzwyczaiła się do myśli, iż po świecie stąpają wynaturzenia, potencjalne przejechanie człowieka mijało się z planami na przyszłość. Dopiero później zorientowała się, kto stał na drodze.
                - Do auta, oboje – rzuciła poważniejszym tonem, gdy Isaac i Lydia po niej spojrzeli. Rudzielca jakby piorun trzasnął, ponieważ zamarła na moment.
                - Laura Mulligan… Gdzie Laura?! – zapytała prędko, odsuwając się od Isaaca.
                - Po co ci…? – blondyn zmarszczył brwi. Carmen zrozumiała, ale nie chciała nic mówić. Napisała tylko SMS’a Peterowi, mianowicie: „Spóźnię się. TMN* jeśli płacisz Lahey’owi za ratowanie Banshee – koniecznie daj mu podwyżkę!”.
                Peter był świadom tego, że Carmen wie. Kiedy tylko Marcoos skończył opowiadać zadzwoniła do Hale’a. Z niewiadomych przyczyn mu ufała i obiecała opowiedzieć wszystko, o czym nie wiedział. Wtedy jechała właśnie do spalonej willi, aby zdradzić własnego brata.
                - Muszę wiedzieć, Lahey, muszę wiedzieć! – Lydia znów zaczęła się denerwował, dlatego wilkołak instynktownie ją objął.
                - Okej… Nie wiem gdzie jest Laura, ale wiem gdzie jest Stiles…
                - Po co mi Stiles, cholera, nie dotykaj mnie! – odepchnęła go od siebie, wywracając oczami.
                - Stiles jest z Laurą. Znajdziemy Stilesa, znajdziemy i Laurę…
                - Było tak od razu… Dzwoń, szybko, teraz!
                Lydia znów zaczęła chodzić nerwowo w kółko, a Carmen tylko mierzyła ich z brzegu. Te dzieciaki potrafiły sobie nieźle radzić…
***

                *TNM – tak na marginesie
Nie wiem co mogłabym napisać pod tym rozdziałem. Nie ma w nim prawie wcale akcji, ale wolałam choć raz skupić się na czymś innym... W następnym wrócimy do pościgów i wybuchów, teraz tylko tyle... 
PS: Wszystkie rozdziały u Was nadrobię w najbliższym czasie!
Wybaczcie niedorobienie mózgowe, ale źle się czuję. 
Pozdrawiam 
A jak chcielibyście posłuchać, tytuły piosenek są podlinkowane ;)
xx
Nogitsune
Isaac i Lydia to to nie są, ale chodzi o wygląd sceny ;) 

11 komentarzy:

  1. Dobry Boże... Tak, wiem, umiem się witać. Po prostu... aghhh...
    Ta pierwsza scena... Chyba dzięki temu zrozumiałam, dlaczego czytanie dostarcza więcej emocji niż oglądanie. Ile razy widziałam taką akcję na filmach czy w moich ulubionych serialach, ale kobieto... wow :o Tyle emocji, tyle emocji, chyba się duszę od ich nadmiaru, tyle emocji... I W OGÓLE MAGIA.
    "Stracę do tej piosenki dziewictwo..." - zakładam oficjalny fandom Laury Mulligan. Koniec, kropka. Dziękuję za uwagę.
    I Lydia tak bardzo troszcząca się o Isaaca c: Słodkie do bólu, ale chyba zdałam sobie sprawę, że jednak to nie shipp, któremu jakoś specjalnie oddam swoje serce. Mam wrażenie, że nie za bardzo do siebie pasuję, ale czasami takie niebanalne połączenia są najlepsze i okazują się świetnym pomysłem c:
    O, w sms-ie Carmen jest mała literówka, napisałaś "TMN" zamiast "TNM" ;)
    A to niby Twoje komentarze miały być parodią xD Odwdzięczam się bełkotem fangirl na początku, haha xD Jak zwykle wspaniale, pięknie i cudownie, więc życzę weny, ciepełka w te szare listopadowe dni i pozdrawiam <3

    ~ Arawis z keep-ya-far.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja POTRZEBUJĘ Isaaca i Lydii.

    Kocham to! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow. Świetny rozdział. Szczególnie podobała mi się scena Stilesa i Laury przy piosence "A little death". BTW. od razu zakochałam się w tej piosence. *o* Ach, te emocje, bardzo, bardzo fajnie opisałaś ten moment, jestem po prostu zachwycona. Szkoda, że im przerwali, ach. .-.
    Kolejny genialny moment jest schizowy sen Lydii. :o Przyznam, że z początku myślałam, że on serio przyszedł i że to wszystko się stało, ale to nie mogła być prawda, no. :( No i na szczęście nie była! :D Polubiłam Lydię i Isaaca, są... inni, ciekawi, cudowni. <3
    Skoro mówisz, że w następnym będzie duużo akcji, to już nie mogę się doczekać. W ogóle u Ciebie zawsze się coś dzieje, nie wiem o co ci chodzi. xD Ale sprawa z Mortui i Illuminati (dobrze? xD) jest genialna i naprawdę podziwiam Cię za te wszystkie świetne pomysły. Aż brakuje mi słów na określenie Ciebie i Twojego dzieła, wybacz. :( Tak czy owak, jest super i w ogóle, no. <3
    Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów i różnych takich. <3

    change-from-victim.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham cb kocham cb kocham! :D
    Świetny rozdział... Lou i Isaac <3 Kurcze kocham ich najbardziej :)
    Czekam na nowy rozdział i nowe problemy (tak kocham problemy bohaterów xD To mi daje świadomość że oni mają gorzej xD )
    ~Kinga

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj! Wreszcie nadążyłam za rozdziałami (jak obiecałam :D) i teraz mogę być na bieżąco ^^

    Jakiś czas temu zostawiłaś u mnie komentarz, a ja jako ja, postanowiłam również zawitać. Stosuję się do zasady "czytanie za czytanie", więc jeśli ktoś zostawi w ten sposób komentarz, to choćby miał 27 długich rozdziałów - przeczytam je :3 Wybacz jednak, że tak długo zajęło mi czytanie, ale sprawy rodzinne (siostrzeńcy bardzo źli!)
    Ale dość już o tym. Czas na ocenę rozdziału:

    Uwielbiam postać Laury. Z serialu uwielbiam najbardziej Isaac'a, ale tutaj naprawdę podoba mi się Laura. No i jeszcze ta scena z pocałunkiem... Stiles i Laura <3 Po prostu kocham ^^ Aż mi cukier podskoczył, jak to czytałam. Serio. No i jeszcze Lydia i Isaac... normalnie kocham, uwielbiam, czczę... xD
    Ten rozdział spodobał mi się najbardziej. Czemu? Highway to Hell! AC/DC, Iron Maiden, Green Day... mówiłam już, że cię uwielbiam? Weź zostań moją siostrą :D Dobra, wracając już do opowiadania:
    Wprost zazdroszczę ci twojego sposobu opisywania. Sprawia, że aż zaczynam myśleć nad niektórymi rzeczami. Ja zaczęłam myśleć nad czymś sensownym, niż tylko fantastyka, kobieto, jesteś cudotwórcą xD

    Jak na razie pozdrawiam i proszę, abyś informowała mnie o nowościach u mnie w zakładce "Spam", gdyż wtedy jest prawdopodobieństwo, że nie zapomnę przeczytać :>
    Pozdrawiam - Jane Hatwey z
    burning-heart4268.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. No nie wierzę, że to zrobiłaś! :D Wykreowałaś tak fantastyczną atmosferę, z każdą chwilą z większą ilością napięcia i chemii i potem tak po prostu, kiedy już mieli się pocałować, przerwałaś to? OH WHY? A już tak się podnieciłam XD Ale genialnie napisałaś tę scenę. Niby była prosta, ale jednocześnie głęboka i poruszająca! Aż się nie mogę doczekać, jak będzie wyglądała relacja Stilesa i Laury teraz :D Będzie tak wspaniale niezręcznie <3
    Scott i Allison na randce <3
    I zgadzam się z Scottem i Stilesem. Też nie cierpię niedopowiedzeń.
    Szkoda ciągle Stydii, ale zdecydowanie chcę, by Staura się dokonała w Twoim opowiadaniu! Szybko przygotuj nam następny pocałunek! :D
    No nie! Isaac nie może umrzeć! Skoro Laura nie będzie z Stilesem, to musi być z Isaaciem. Pasują do siebie nawet <3
    Czyli co, Lydia już wie kim jest Laura? no to pięknie... Jestem ciekawa co się dalej wydarzy!
    Pozdrawiam serdecznie ! :*
    Życzę mnóstwo weny <3
    I zapraszam do siebie w wolnej chwili ;*
    http://the-shadow-of-gritmore.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Lydia i Isaaca, normalnie jestem zakochana w tej parze. Ale niestety nic nie podbije mojego serduszka bardziej niż Lydia i Stiles. Bardzo zaciekawiły mnie twoje opowiadania, bo w sumie czytam od niedawna.
    Z każdą sceną robi się coraz ciekawiej ^_^ Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału! A początek najlepszy, jak zaczęłam czytać to nie mogłam się już oderwać, masz naprawdę wielki talent :3

    ~ http://daily-stiles.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Wreszcie! Wreszcie udało mi się nadrobić i wpaść z komentarzem. Zeszło mi piekielnie długo, ale wiadomo - czas każdego z nas jest ograniczony. Z jednej strony trochę mi smutno, że już nie mam żadnych rozdziałów do przodu, a z drugiej wreszcie wywiązałam się z obietnicy, którą dałam samej sobie. Ale do rzeczy!

    Mega zaskoczył mnie fakt, że z głównej bohaterki (albo inaczej -jednej z głównych) zrobiłaś demona i seryjną morderczynię. naprawdę WOW. Laurę polubiłam już od samego początku i z jednej strony z każdym kolejnym rozdziałem przerażała mnie coraz bardziej, ale z drugiej pocieszał mnie fakt, że to nie ona zabija,a to COŚ co w niej siedzi. Mam nadzieję, że uda się to jakoś zahamować i że nie zostanie taka do końca życia! Sposób w jaki zabija, znęca się nad ofiarami jest przerażający, ale... dodaje opowiadaniu smaczka. W tym rozdziale mega podobała mi się scena między nią i Stilesem. Coś między nimi wisi w powietrzu i niecierpliwie czekam, aż wreszcie ta namiętność wybuchnie! ;)

    Co do reszty grupy, podoba mi się również postać Scota choć ostatnio chyba jest go coraz mniej. Na początku myślałam, że to jego przyjaźń z Laurą przemieni się w miłość. Ale dobrze, że tak się nie stało, bo jego wątek miłosny też mnie ciekawi. Jego związek byłby chyba trochę mniej wybuchowy niż L&S.

    No i jeszcze Lydia. Ta dziewczyna to już kompletne przeciwieństwo wszystkiego;D Mam wrażenie, że matka słusznie zrobiła zatrudniając dla niej psychologa, bo nie radzi sobie ze swoimi problemami. Doskwiera jej chyba samotność skoro tak szybko i bardzo zaangażowała się w znajomość z Isaacem. Mimo to lubię tą postać, choć nie wiem ja kogo bym liczyła w starciu Lydia vs Laura :D

    Reasumując, opowiadanie mi się spodobało i cieszę się, że mimo jakiś tam wcześniejszych trudności nie zdecydowałaś się go zawiesić. Teraz postaram się już być na bieżąco z rozdziałami, choć nie obiecuję, bo czasu mam mało. Pozdrawiam Cię serdecznie! ;*

    I życzę dużo weny!

    A w wolnej chwili zapraszam na kolejny rozdział do mnie;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Uff. W końcu udało mi się nadrobić wszystkie rozdziały. Przepraszam, że zajęło mi to tak wiele czasu, ale niestety wszyscy mamy własne sprawy na głowie prawda?
    Ten rozdział był po prostu uroczy. Przygotowania Laury i Stilesa słodkie i romantyczne. Szkoda, że kiedy mieli się pocałować akurat przyjechali Scott i Alison. Najważniejsze, że dzięki temu rozdziałowi bohaterowie uświadomili sobie jak bardzo zależy im na sobie. Nie mówię tylko o Laurze i Stilesie, ale też o Lydi. Wszystko to wyszło naprawdę romantycznie, ale oczywiście nie mogło też zabraknąć akcji prawda? Podobała mi się wizja Lydi, to bardzo piękne z jej strony, że nie zważając na nic postanowiła znaleźć Isaaca, a on znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie. Biedna Carmen, ciągle musi na nich wpadać. Ogólnie podsumowując muszę przyznać, że masz głowę pełną wyobraźni i wspaniałych pomysłów. Nie zapominając o talencie. Mimo tego, że nie znam TW bez problemu odnajduję się w całym twoim świece, co też świadczy o tym jak wspaniale potrafisz przedstawiać, to co ci wpadnie do głowy. Życzę dużo weny i niecierpliwie czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. W tym momencie nawet nie wiesz jak żałuję, że tak późno tu zajrzałam... Tyle emocji! Kobieto! Cieszę się, że nie zeszłam z tego wszystkiego. Wow. Po prostu wow. Ale może zacznę tak jak sobie zaplanowałam, bo jak zacznę od tego drugiego to nie skończę.
    Wyjątkowo nie podobał mi się ten początek. Zawsze uwielbiałam te rozważania Laury, ale te mi jakoś nie przypadły do gustu i nie mam pojęcia dlaczego. Tak jakoś nie ten klimat. Tak, wiem… Ah, ta szczegółowość! Ale tak naprawdę to nie mam nic konkretnego do zarzucenia.
    Co do reszty to znalazłam trzy błędy:
    - literówka – kuczy zamiast kluczy
    - zabrakło gdzieś ę
    - i było coś takiego, że powinien być użyty bezokolicznik, a była forma osobowa
    A teraz przejdźmy do mojej ulubionej części ^^
    STAURA MOMENTS !!! Kocham cię, kocham i wielbię ziemię po której stąpasz ;p Ale serio, to było takie… no takie… Nawet nie mogę znaleźć słów, bo cudowne to za mało ;) Tu jest właśnie różnica między czytaniem, a oglądaniem! Prawie pocałunek lub pocałunek oglądany nigdy nie będzie tak dobry jak odpowiednio opisany. A ty to zrobiłaś. Nie mogę sobie wyobrazić jak by to jeszcze mogło być ulepszone, bo to nie może być już ulepszone! To jest idealne! Te droczenie się, zero Lydii, on, ona… i Jace. Oficjalnie nie cierpię dzieciaka za zrujnowanie tego momentu ;/ No, ale może to dobrze. Nadal możemy czekać na ten wielki Staurowy moment ;D Skoro nawet Alisson szipuje Staurę ;)
    I żartowałam. Nie mogę nie cierpieć Jace, w końcu to małe, urocze dziecko: „Oni będą uprawiać seks!” XD
    Drugi mój ulubiony paring: Isaac i Lydia! Powiedziała, że on jest jej !!! Jaram się tym, no ale jednak to nie to samo co Staura, ale jednak! AAAAaaaAAaaaA! XD
    A Lydia wie o Lau O.o Nie mogę się doczekać!
    Gosh, tyle emocji!
    Wiem, że bardzo składnie i wgl na poziomie, inteligenty komentarz, ale trudno XD
    Mam nadzieję, że jakoś przeżyjesz, a ja tymczasem muszę już kończyć, bo od półtorej godziny powinnam zakuwać x)
    Także pisz tak dalej, czekam na więcej i wgl xoxo
    Twoja Lenena, zapraszająca do siebie ;*
    http://hsdsintvd.blogspot.com/

    PS Uwielbiam Highway To Hell ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Nienawidzę cie normalnie. >.< Wiesz czym jest dla mnie Titanic? Dramatem, ale nie takim filmowym tylko przenośnym. Szczerze nie znoszę tego filmu choć diCaprio jest jedym z moich ulubieńszych aktorów. ;)
    Ale gdy zmieszałaś Titanic z wizją śmierci Isaaca... Miałam ochotę ukręcić ci ten twój genialny, pisarski łeb i wrzucić do kosza na śmieci z brudnymi odpadkami abyś musiała wąchać gnijącą skórkę od banana nawet po śmierci...
    Ekhem... Horror. A żadnego nie oglądałam od rana -,- Musze iść do psychiatry. :P
    Ale napędziłaś mi prawdziwego stracha tym, że Lahey mógłby umrzeć. Sama nie wiem dlaczego. Przecież go nie lubię...
    Dobra, lecę dalej. Już zostały mi tylko dwa do nadrobienia. Mam nadzieję, że dziś mi się uda :*
    Buziaki, Inna :3

    OdpowiedzUsuń

Jeśli posiadasz opinię, śmiało, wyraź ją. Chętnie poczytam, co sądzisz o mojej twórczości i kto wie... Może porwiesz mnie także swoją?