poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział III "Sny, jak i śmierć - przychodzą powoli."

Jest taki moment w środku nocy, gdy śpisz, lecz nie masz tego pełnej świadomości. Jakbyś mimowolnie tracił siebie i kontakt z rzeczywistością. Wtedy śnisz. Docierasz myślami do najciemniejszych zakątków podświadomości, uciekasz, wygasasz. A tam… rodzisz się na nowo, widzisz inny świat, niekoniecznie lepszy, świat z twojej głowy – samego siebie, coś co tworzysz.
Przeżywasz to, walczysz, bądź oddajesz się rozkoszy, a z nadejściem poranka nadchodzi też przebudzenie. Powraca codzienność i alternatywna rzeczywistość rozmywa się w nicości realnego istnienia. Niekoniecznie ją pamiętasz. Wszystko co wyśniłeś umyka, nawet jeśli pragniesz to zatrzymać. Nie idzie, nie da się, gdyż sny są tylko snami. Nie możesz nimi żyć, to niewykonalne, bo wielu próbowało. Przynajmniej tak myślałam, chciałam tak myśleć
L. M.
***
            Uchylając powieki Laura spostrzegła, że nie znajduje się już we własnym łóżku, albo prędzej łóżku Melissy. Była w innym miejscu, zaskakująco ciemnym i mrocznym. Unosił się tam zapach siarki, zmieszany z czymś metalicznym. Powietrze było ciężkie, a oddech nastolatki nierówny oraz  płytki. Jej strach okazał się wręcz namacalny, choć dziewczyna nie do końca wiedziała czego się boi.
            Została sama. Tylko ona i czarna, niezmierzona pustka wypełniona głuchą ciszą. Nie było słychać choćby pisku, szmeru, dygotu – po prostu. Ona – Laura Mulligan przeciw ogromowi… No właśnie, czego? Z czym miała się zmierzyć?
            - Jest tu kto?! – zawołała, lecz momentalnie opadła na kolana zatykając uszy. Nie mówiła. Nie miała głosu, był to jazgot tak głośny i potworny, że bezustanne drapanie pazurami po tablicy mogła śmiało okrzyknąć anielską muzyką. Dlatego nie powiedziała nic więcej. Wszelkie wrzaski były zbędne, bo tylko sprawiały dodatkowy ból.
            Zdezorientowana ruszyła przed siebie, niepewnie stawiając kolejne kroki. Co jakiś czas mrok błysnął czerwienią, a echem odbijały się rozpaczliwe jęki, potęgując trwogę Laury. Powtarzała sobie w myślach, iż to tylko sen, nic takiego nie dzieje się naprawdę. O ironio, wolałaby nie poznać prawdy. Natłok sprzecznych myśli, którym zawtórowała lawina emocji sprawił, że dziewczyna zignorowała, bądź po prostu nie zauważyła, iż jest zupełnie naga, a na szyi wisi jedynie ten wisiorek, miętolony przez nią w palcach. To ją w pewien sposób uspokajało, miała się czego chwycić. Nie mogła wtedy wiedzieć jak wielki błąd popełnia, pocierając o ścianki przeźroczystego kryształu, który powoli i równomiernie zaczerwieniał się od boków. Nie widziała, nie rozumiała, a ta niewiedza ją niszczyła.
            - Witaj córko – w jej głowie rozbrzmiał dźwięk męskiego głosu, który rozlał się niczym zakała powodując paraliż wszelkich mięśni. Laura stanęła w bezruchu widząc jak wszystko dookoła zaczyna płonąć, a przed nią zarysowuje się postać okryta czarnym materiałem. Miał identyczny wisior, tylko że większy, od obu wierzchołków sączący krwistoczerwony płyn.
            Nic nie odparła, drżąc przed ciągiem dalszym. Mimowolnie wsłuchiwała się w jego słowa, które wypowiadał po łacinie i wpadała w trans pozwalając się prowadzić. Nie widziała nic prócz kamienia, a ten powoli i delikatnie nasycał się w kolor.
***
            Drzwi wejściowe skrzypnęły pod wpływem naparcia męskich dłoni. Siedemnastolatek chciał dostać się do środka bezszelestnie, aby uniknąć niechcianej konfrontacji z ojcem.
            John Stilinski nie był szczególnie surowy, ani wymagający wobec syna, ale chłopakowi nie mógł umknąć fakt, że pełnił rolę szeryfa w Beacon Hills. A on, Stiles jakoś tak niekoniecznie przestrzegał wszystkich zasad panujących w miasteczku, często znajdował się na miejscu zbrodni, rzadko kiedy wracał do domu w porę i mieszał się w każdą sprawę taty. Ciekawski dzieciak – tak uważał mężczyzna, co nie mijało się z prawdą, ale dopiero później zorientował się w co jego rodzone dziecko zostało wmieszane. Sytuacja bez wyjścia – nierozwiązane śledztwo. Wiedział doskonale, iż Scott od tak nie przestanie być wilkołakiem, a Stiles od tak nie zakończy ów przyjaźni, lecz nie chciał narażać nastolatka na kolejne kłopoty. Poprosił tylko o jedno - o powrót przed dziesiątą, bo chciał spędzić z nim trochę czasu, jednak jak zwykle chłopak musiał przekręcić kota ogonem. Tym razem miało być inaczej. Czekał na Stilesa wnikając wręcz w fotel. Zamierzał go zaskoczyć i ukarać na miejscu.
            - A ty gdzie się wybierasz? – rzekł spokojnie, gdy nastolatek wreszcie zaszczycił Johna swoją obecnością. Ten pierwszy niczym oparzony obrócił się na pięcie i odskakując w tył uderzył łokciem o szafkę.
            - Tata… - odetchnął z ulgą zbierając książki, które strącił – nie śpisz? – ułożył je z powrotem na półce i zmierzył ojca podejrzliwym spojrzeniem.
- Nie śpię, martwię się o moją jedyną pociechę! – zakpił podnosząc się na równe nogi – gdzie byłeś? – uniósł jedną brew kładąc ręce na ramionach syna.
- U McCallów, Lau przyjechała i tak jakoś wyszło – Stiles był lekko zdezorientowany. John nieczęsto poświęcał mu tyle uwagi, zawsze rozmawiając z nastolatkiem wypełniał jakieś papiery, przeglądał dowody, o ironio! Zdarzyło się, że nawet zamawiał pizzę!
- Myślałem, że… Sam nie wiem, obejrzymy coś razem w telewizji… - zaciął się gdy Stiles zmarszczył czoło.
            - Tak, może innym razem – ziewnął teatralnie.
            - Wiesz, że ciotka Carly przyjeżdża na weekend, chciałem przed…
            - Dlaczego nic mi o tym nie wiadomo?! – zrzucił dłonie Johna z barków i odsunął się niepewnie – mówiłeś…
            - Tak ty mnie słuchasz!… - i zaczęłaby się kłótnia gdyby nie dzwonek komórki szeryfa, który przerwał konfrontację mężczyzn w porę.
Stiles bowiem nie przepadał za siostrą zmarłej matki. Carly i Claudia były bardzo podobne, a i on, i Carly nie przeboleli jeszcze do końca odejścia żony Johna. Kobieta stała się nieprzyjemną, starą – młodą zrzędą z dzieckiem. Rozstała się z mężem i obwiniała wszystkich dookoła o swoje cierpienie. W głównej mierze Stilesa.
            Z zamyślenia wyciągnął go dopiero dźwięk telefonu opadającego na blat i brzękot pęku kluczy. Spojrzał na ojca pytająco, a ten dopijając herbatę ruszył do wyjścia.
            - Zostań w domu, proszę chłopie, zostań w domu! – krzyknął otwierając drzwi.
            - To z komisariatu? – zapytał w pośpiechu, był gotowy bezpośrednio zerwać się na równe nogi i towarzyszyć Johnowi w tak ważnym przedsięwzięciu. No bo przecież musiało być ważne. Cynk w środku nocy i nagła reakcja świadczyły tylko o tym, iż sprawa była wagi życia lub śmierci.
            - Nic takiego, po prostu siedź na tyłku! – krzyknął i zniknął za drzwiami. Potem chłopak mógł usłyszeć tylko warkot silnika oraz cichy głosik dobiegający ze stołu. Zaraz… Głosik ze stołu?! Pomyślał, że oszalał podchodząc niepewnie do mebla. Marszcząc czoło podniósł komórkę pana Stilinskiego i przyłożył ją do ucha. Nie rozłączył się, a jeden z funkcjonariuszy wciąż mówił pod wpływem emocji.
- … Przywieziono kolejne zwłoki, nikt nie wie co się dzieje, ludzie padają jak muchy, jedziemy do szpitala…
- Jakieś obrażenia? – Stiles przybrał oficjalny ton zamyślając się na chwile. Nie brzmiał jak ojciec, ale nie dbał o to. Chciał po prostu wiedzieć, aby móc zacząć działać. Śmierć niewinnych nie była szczególną nowością, najważniejsze okazały się rany, gdyż prowadziły do tego, jakie monstrum je zostawiło.
- Stiles… - młody mężczyzna przełknął ślinę. Doskonale wiedział, że będą z tego kłopoty. W końcu cały komisariat miał pełną świadomość, iż Stiles równa się kłopoty. Dlatego właśnie rzucił słuchawkę i w uszach chłopaka rozbrzmiał sygnał zakończonego połączenia.
- Niech to szlag! – zaklął na głos wykręcając dobrze znany numer – Dalej, odbierz! – zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Musiał działać szybko, a od tego był przecież specjalistą.
- No wreszcie, wstawaj McCall! – krzyknął na przyjaciela, gdy ten odebrał. – Nie ma czasu… - zaczął mówić. Słowotok. Nie ominął żadnego szczegółu, nie pozwalając Scottowi wydusić choćby słówka. Jak zwykle.
- Jestem na miejscu, mama zadzwoniła, ma nocną zmianę! – wilkołak starał się przekrzyczeć Stilesa co było niezmiernie trudne, o ile wykonalne.
- Teraz mi o tym mówisz?! Kurza twarz, Scott! Wsiadam do Jeepa, będę za dziesięć minut, jesteś sam? – lekko przechylił głowę żeby przycisnąć słuchawkę do ucha i zakluczył dom wychodząc na świeże, letnie powietrze. Mimo późnej pory było duszno, co jakoś nieszczególnie zwróciło jego uwagę. Był zbyt skupiony na wymianie zdać ze Scottem i siłowaniu się z drzwiami wiekowego samochodu.
- Z Allison i Isaackiem, znaleźli pierwsze ciało – odparł czekając na reakcję przyjaciela. Zignorował fakt, że jego była wciąż kręciła się wokół blondyna, a bardzo wytrącało to McCalla z równowagi.
- Dobra, Laura w domu? – odpalił pojazd wyjeżdżając z podjazdu z piskiem opon.
- Śpi jak zabita, nieświadoma – rzucił spoglądając na brunetkę, która cała roztrzęsiona szukała spokoju w ramionach Lahey’a. Nie dziwił się jej. W końcu niedawno wszystko nabrało spokojnego tempa, aby teraz znów wybuchnąć. Tak zwany spokój przed burzą. Burzą krwi, jęków i cierpienia…
- Niech nie wie – powiedział gdy telefon zaczął domagać się podładowania – Nieważne, bateria pada, zaraz do was dołączę, trzymajcie się – naciskając czerwoną słuchawkę, wsunął urządzenie do kieszeni i spojrzał na drogę. Coś błysnęło, coś naskoczyło na maskę. Coś potrącił! Nie coś, a raczej kogoś! Wydostając się z auta spojrzał na okrwawioną sylwetę i wstrzymał oddech….
***
Krzyk rozdarł noc. Pulsował nieludzkim bólem, wypełnił całe pomieszczenie i przetoczył się pod sklepieniem korytarzy willi. Był ogłuszający, piskliwy i zwiastujący coś, co wydarzyć się nie powinno. Tak właśnie brzmiał krzyk stworzenia o nazwie, bądź prędzej tytule, Banshee. To Lydia Martin wrzeszczała wyczuwając kolejne niebezpieczeństwo. Coś się działo, coś musiało się dziać, a ona to czuła.
Rozglądając się nerwowo spostrzegła, iż siedzi we własnym łóżku. Starała się uspokoić oddech i poukładać myśli, w ich natłoku poszukując komórki pod poduszką. Nie znalazła jej, dlatego podnosząc się z posłania poszła w kierunku salonu. Musiała czym prędzej powiadomić o wszystkim Scotta, albo choćby Stilesa, czy Isaaca. W tym wypadku nawet Allison byłaby dobrą opcją, gdyż złe przeczucie Lydii bez przerwy wzrastało w siłę.
Z takiego stanu wyprowadziło ją dopiero światło, które wpadało na korytarz przez niedomknięte drzwi. Nie snując domysłów rudzielec podszedł do pokoju, w którym spała Daphne i przysłuchał się rozmowie telefonicznej kuzynki, co ciekawsze, nastolatka trzymała w dłoni komórkę nikogo innego, jak Lydii.
- Miałeś rację – uznała panna Walsh cierpkim tonem, który dla dziewczyny był zupełnie obcy – mhm… dobrze… jasne – powtarzała co jakiś czas – zacznę od jutra, dobrej nocy – i gdy zakończyła spostrzegła Lydię w drzwiach. Ta natomiast była bardzo zaskoczona, iż Daphne nie słyszała jej krzyku.
- Z kim rozmawiałaś? Przez mój telefon? – podeszła do kuzynki wystawiając dłoń w stronę urządzenia. Dziewczyna zdążyła w tym czasie usunąć historię połączeń.
- Z nikim. – ucięła pospiesznie podając rudej jej własność.
- Przecież z kimś rozmawiałaś, dlaczego nie śpisz? – miała podejrzliwy ton. W końcu to przeczucie, plus dziwna wymiana zdań między Daphne, a… No właśnie...
- Jest pełnia, nie mogłam zasnąć więc zadzwoniłam do taty – posłała Martin niewinny uśmieszek – a ty?
- Musiałam się napić – wzruszyła ramionami przeglądając Iphone’a. W końcu było ją na niego stać.
- Jasne, muszę coś załatwić, postaraj się zasnąć – wychodząc znów poczuła nieprzyjemne mrowienie. Musiała być ostrożniejsza, Daphne coś wiedziała, a Lydia głupia nie była.
***
            Przez mrok przedzierała się postać, która na pierwszy rzut oka nie wyglądała szczególnie. Zwyczajna siedemnastolatka w nocnej koszuli, o bosych stopach, z burzą ciemnych loków opadających kaskadą za pas, co jakiś czas podpierająca się o ściany budynków. Przypadkowi  przechodnie stwierdzali, że była po prostu pijana, bądź naćpana, a dopiero później, widząc jej oczy… Oczy. Laura nie miała oczu w tamtym momencie. Zalały się czystą pustką, a krok dziewczyny stał się mniej równy, jakby bała się stawiać kolejne, więc opadała na uniesione nogi delikatnie się przy tym garbiąc.
            To nie była ona. Może miała ciało panny Mulligan, ale Laura to nie była. Laura nie wprowadzała zamętu, Laura nie zabijała…
            Grupka młodych ludzi dreptała pewnie po pustej jezdni. Mogło być ich pięciu, nie więcej. Każdy trzymał w dłoni butelkę wódki, bądź skręta. Śmiali się, bawili, nie mając pojęcia co wydarzy się wkrótce. Bowiem na ich drodze stanęła szatynka wywołując napad gromkiego śmiechu. Wyglądała żałośnie w porównaniu do tamtych dziewczyn ubranych w markowe ciuchy i wymalowanych zlekka tandetnie. Ona nie miała na sobie ni odrobinki makijażu, przecież była gotowa do snu, przecież śniła.
            - Co to w ogóle jest – prychnął jakiś blondasek wskazując na nią – chyba za bardzo się zjarałem, też to widzicie?! – był rozbawiony, podobnie jak koledzy i to on rozzłościł demona. Bo tylko na takie miano Laura wtedy zasłużyła. Słusznie…
            Prostując się podeszła do niego, a zdezorientowana reszta momentalnie odskoczyła. Dziewczyna przesunęła paznokciami pomalowanymi na granatowo po jego karku zostawiając w tym miejscu wypalone ślady. Chłopak tylko syknął. Nic więcej nie mógł zrobić, odebrano mu rozum. Demon wprowadził go w obłęd każąc spojrzeć w czarne oczodoły. Błysnęły czerwienią, a blondyn krzyknął. Jego przyjaciele nagle się zmyli, gdy Laura uśmiechnęła się szyderczo.
            Delikatnie i dokładnie wbiła paznokcie w jego szyję, znów paraliżując młodzieńca. Rozkoszowała się każdą drobinką bólu, a wiedziała, że go odczuwał. Z zaskakującą łatwością przyszło jej przedostanie się przez wytatuowaną skórę prosto do żyły, którą chwyciła między palce. Drżał ze strachu, był przerażony. Monstrum zaczęło bowiem gładzić naczynie krwionośne opuszkami, czekając na odpowiedni moment. Raz po raz przejeżdżała paznokciem po oderwanej skórze napawając się dumą z własnego dzieła. Nie interesowało ją to, że chłopak zemdlał ze strachu, po prostu przerwała żyłę i zabrała dłoń przykładając do rany rozgrzane wargi. Ciężko dyszała. wystawiła język muskając nim czerwoną osokę. To krew pobudzała jej komórki do życia i to naczynka Laury stawały się dokładniej zarysowane. Na rękach. Tam, od nadgarstka, aż do łokcia widać było jakby zeschłe żyły dziewczyny. Karmiła się tym blondynem. Wyssała go prawie do zera, czując dziwne mrowienie między łopatkami, u dołu pleców, a nawet na dziąsłach. To podniecało jej ciało. Zrobiła, zabiła go zostawiając zwłoki na pastwę losu. Później uciekła za ceglane kamienice. Widząc tylko dwa, oślepiające światła. Upadła.
***
            Czerń zaczęła wreszcie nabierać kolorów, a raczej jednego, czerwonego koloru. Laura krzyczała, zaczęła nawet biec w kierunku przeciwnym do zakapturzonej postaci, która nie przestawała wypowiadać łacińskich słów. Chciała się wydostać z własnej głowy, chciała się obudzić i mieć to za sobą, chciała być bezpieczna, aż wreszcie wszystko zgasło i zamilkło. Dziewczyna uderzyła o podłożę, a przed jej oczyma pojawiły się przebłyski samochodowych lamp. Tak nagle zapomniała. Cały sen… On umknął.
 Była zdezorientowana, zaskoczona… Kto by nie był. Jakimś cudownym cudem znalazła się w środku miasta umazana czymś ciepłym i lepkim. Znała tę maź. Wiedziała, że coś się stało, ale nie mogła wydusić ni słowa, zupełnie jak kierowca auta, o którego maskę łupnęła. Mierzyła rozkojarzonym, nieobecnym wzrokiem Stilesa próbując sobie przypomnieć czym jest tlen i że musi oddychać. O słowach nawet nie myślała, jeszcze czego!
- O mój Boże – ciszę przerwał jego szept, bo tylko tyle wydusił zbierając przyjaciółkę z ziemi – co się stało? Co tu robisz?
- Stiles… - wyjąkała – Sti… - pociągnęła nosem. Łzy mimowolnie spłynęły po jej polikach, a chłopak odruchowo wziął Laurę w ramiona – ja nie wiem, nie mam pojęcia – łkała wtulając głowę w zagłębienie w jego ramieniu. Żadne z nich nie zważało na krew, którą była wyświechtana. Najważniejsze było to, iż przeżyła nie tyle upadek co konfrontację z mordercą, bo podobnie myślał nastolatek. Nie podejrzewał jej. Nie miał ku temu podstaw. Nie zauważył również, że wisiorek, który spoczywał na szyi dziewczyny, od brzegu delikatnie się zabarwił, a żyły na jej dłoniach stały się wyraźniejsze. Nie mógł również widzieć jak oczy panny Mulligan znów przybierają kolor czarny…
- Już dobrze – pogłaskał ją po włosach – wszystko będzie dobrze, nie puszczę cię – szepnął, bo nie zamierzał puszczać. Pod wpływem jego słów Laura momentalnie stała się Laurą. A może wpływ miał na to nie tyle Stiles, co księżyc zachodzący za chmurami? Nikt o nic nie pytał, nikt nie dociekał… No może nikt prócz Johna, który pojawił się chwilę potem w wozie policyjnym, ale nie krzyczał. Zabrał ich po prostu do szpitala, całą drogę milcząc.
***
W pomieszczeniu panował półmrok. Jedynie promyki pełnego księżyca przecinały całkowitą ciemność wpadając do salonu połączonego z kuchnią. Okalały drewniane meble, stół, kafelki oraz panele owijając nutką tajemnicy najzwyczajniejszy w świecie pokój.
Grę barw, przytłumionego machoniu z księżycowym srebrem, przerwał wreszcie jeden dotyk włącznika światła. Te same dłonie, które jakąś godzinę wcześniej wparowały do domu, lecz tym razem nie puste i nie czyste, a umazane, czymś czerwonym, krwią.
Stiles od momentu znalezienia Laury nie wypuścił jej z objęć, a ona nie protestowała. Chciała czuć czyjąś obecność, wierzyć że jest bezpieczna, choć nie miała pojęcia co się wydarzyło. On też nie wiedział  i tak wytłumaczyli się Johnowi. Chłopak zapewnił ojca, że razem z pozostałymi poradzą sobie, gdyż znów w grę wchodzi świat anaturalny.
Laurę zbadała Melissa, czy aby na pewno nic sobie nie zrobiła. Ku zdziwieniu całego towarzystwa nie miała choćby zadrapania, czy siniaka po spotkaniu z maską Jeepa. Gdy wreszcie puścili ich do domu, szeryf wrócił na posterunek i mimo namowy syna nie przerywał śledztwa, pani McCall została w pracy i uspakajała personel, a Stiles zabrał przyjaciółkę do siebie. Rzecz jasna za nimi pognali Scott z roztrzęsioną Lydią, gotowa już do walki Allison i wytrącony z równowagi Isaac.
- Zaraz przyjdę – mruknął Stilinski parząc na pozostałych znacząco. Potem udał się na górę, prowadząc półprzytomną Mulligan.
- Zaparzę herbaty – szepnęła łowczyni, widząc że wszyscy skinęli twierdząco głowami.
Udało jej się okiełznać nerwy. Przez cały ten czas drżała, jednak w owym momencie powodowały to bardziej emocje, aniżeli strach. Dlatego na nogach niczym z waty doczłapała do kuchni i obmyła twarz zimną wodą. Zastanawiała się czy nie zawiadomić taty. Chris na sto procent wiedziałby co dalej. To głupi pomysł! – skarciła się w duchu wyciągając z szafki nad zlewem pięć szklanek, podczas gdy czajnik elektryczny wypełniła wodą. Laura bowiem nie była przewidziana w ich naradach. Tak sądziła Allie, bo przecież nawet nie znała tej dziewczyny. Nigdy o niej nie słyszała, a pytać nie wypadało.
Napierając na blat wzięła trzy głębokie oddechy. Starała się wyrzucić z głowy wszelkie zmartwienia, co było niezmiernie trudne. Nikt nie dał żadnemu z nich zobaczyć ciała. Choćby jednego, co okropnie utrudniało dojście do jakichkolwiek wniosków.
- Hej, wszystko gra? – zamyślenie przerwał jej zmartwiony głos Scotta. Dawno nie rozmawiali, więc jego pytanie mogła zaliczyć do długiej listy niewyjaśnionych zdarzeń ostatniej nocy.
- Jasne, a u ciebie? – przylepiła n twarzy wymuszony uśmieszek obracając się do swojego ex. Chłopak stał kilka milimetrów od brunetki, co jej wydało się dość niezręczne.
- Nie, Allie, pytam o dziś, czy wszystko aby na pewno w porządku? – wciąż mówił cicho i delikatnie.
- Tak – odparła zbyt szybko, a nastolatek mimowolnie zachichotał.
- Damy sobie radę – wyciągnął rękę w jej stronę, a Allison poczuła jak serce jej przyspiesza. Co on chciał zrobić?! Objąć ją? Pocałować? Lecz Scott sięgnął tylko po czajnik i zalał zioła wrzątkiem. Dziewczyna skarciła się w duchu za takie przypuszczenia wobec niego. Przecież nie byli już razem. Ma nową – pomyślała. Czy naprawdę mógłby posunąć się do spotykania z Laurą? Jednak łowczyni nie znała ich relacji i nie wiedziała na jak stabilnym gruncie stoi.
- … Um, nie musisz się mnie bać… - dopiero wtedy zorientowała się, że odpłynęła w brązie jego oczu gdy coś mówił.
Bać? – zastanowiła się. Dlaczego mógł tak pomyśleć?! – znów ignorowała paplaninę McCalla. No tak! Jej tętno przyspieszyło, a jako wilkołak mógł to wyczuć. Co za wstyd. Poczuła jak zalewa się rumieńcem, dlatego obróciła się w stronę herbat i podała mu dwie, aby zaniósł je do salonu. Sama zabrała w dłonie trzy i go wyminęła. Nastolatek spojrzał na odchodzącą sylwetkę Argent zaskoczony. Odeszła wpół zdania?

- Kobiety – westchnął pod nosem i wzruszył tylko ramionami idąc za nią…
**
No i co ludzie, huh? Znów przyszłam taki kawał czasu spóźniona. Co się działo?
Nie chcę opowiadać o moim życiu. Tym, że mama bezlitośnie pozbawiła mnie komputera, później wyjechałam nad morze, obiecali wifi - wifi nie było i w ostateczności zrobiłam jedno, wielkie nic. Może niezupełnie. Dlaczego? Kochani, napisałam ciąg dalszy do rozdziału szóstego, mam wreszcie wakacje, może uda mi się nadrobić, co nadrobić powinnam i myślę, że już za tydzień pojawi się czwóreczka! Jeżu, przepraszam jeszcze raz za moje zniknięcia, ale czuje tyyyle weny na to opowiadanie, że ciągle siedzę i piszę.
Także zabieram się za nadrabianie, więc spodziewajcie się mnie u siebie jutro. 
Wreszcie mam na cokolwiek czas!
Udanych wakacji, do miłego i teraz to wy decydujecie, kiedy pojawi się rozdział.
Pozdrawiam i zapraszam do komentowania!
xx
[Szykuję też niespodziankę. Myślę, że się spodoba, bo dowiecie się troszkę więcej o bohaterach]
@YourLittleBoo1