czwartek, 18 września 2014

Rozdział XI "Tylko głupiec budzi Demony."

Z czasem człowiek zaczyna się zastanawiać nad tym, co dla niego najwłaściwsze. Jakiego wyboru dokonać, aby kolejno nie cierpieć. Czy pójść łatwą ścieżką, czy może obrać trudniejszą drogę? Czy warto żyć, czy warto się zakochać...
Fakt, byłam świadoma, fakt, wiedziałam, co się dzieje, ale bolało mnie to niedopowiedzenie. Brak możliwości zwierzenia się ukochanym osobom. I mimo, że stałam się potworem, nie chciałam rezygnować z monotonnej, siedemnastoletniej egzystencji. Wiedziałam jedno - pragnęłam się zakochać, tak bez pamięci, do bólu, raz, na zawszę... I nie mam pojęcia kiedy przeoczyłam moment, w którym serce szepnęło, Lau, to jest ten jedyny.
L.M.
Szczególnie chłodne, nocne powietrze wpadało do niewielkiej graciarni przez uchylone okienko. Pomieszczenie było małe, duszne i unosił się w nim zapach ziół zmieszanych z siarką oraz benzyną. Na drewnianych pułkach poukładane zostały najróżniejsze przyprawy, zamknięte w szklanych słoiczkach, obok nich dumnie prezentowały się eliksiry, jeszcze dalej wisiały amulety, a ktoś niezaczarowany przepychem niewiele wartych śmieci mógł dostrzec i stare księgi. W samym rogu natomiast pojawił się stolik z kasą fiskalną po środku. Mimo późnej pory sklepik był otwarty, ale o dziwo nie wypełniony ludźmi. Bowiem w Nowym Orleanie od groma stało właśnie takich sklepików, stoisk wróżek… Dla nadmiaru po starszych uliczkach chodzili czarnoksiężnicy sprzedający cudowne ziółka, albo lecznicze płyny. Miasto już dawno zostało w anaturalnym świecie nazwane Stolicą Czarownic. Choć każdy, porządny wilkołak wiedział, że prawdziwe czarownice tak na dobrą sprawę nie istnieją, żaden nie powiedział tego na głos. Najstarsi druidzi byli nazywani czarownikami i to oni zajmowali się przemysłem cudownych, nowoorleańskich artefaktów.
Jednak po zmroku coś się zmieniało, te pamiątkowe stragany, albo tak zwane „składziki” przybierały realne oblicza. Ludzie niewtajemniczeni nie wiedzieli, że te rośliny i kolejne napary mają swoje właściwości, jedne wywoływały wysypkę, inne odpędzały złe duchy, a jeszcze kolejne powodowały natychmiastową śmierć… Nazywali to godziną strachu, ten moment w środku nocy, gdy wszelkie sny stawały się jawą…
Ciężkie buty zostawiały brudne ślady na skrzypiącej podłodze, męskie dłonie smyknęły po klamce i dokładnie zatrzasnęły wejście w ten sposób, aby nikt niechciany nie mógł dostrzec zajścia, do którego miało dojść. I właściciel obłoconych trepów miał jego świadomość, i ekspedientka, która na widok gościa zamarła. Facet tylko uśmiechnął się przebiegle, jak to miał w zwyczaju zanurzywszy skostniałe dłonie w ciepłych kieszeniach.
- Dobry wieczór, Britt – przywitał się, jakby nigdy nic, jakby znał tę kobietę od zawsze, a ona znała jego.
Mężczyzna mimo braku odpowiedzi podszedł do jednej z półek i zaczął wertować strony jakiejś pożółkłej książki, co chwile mrużył oczy, unosił brwi, chcąc ukazać swoje zdegustowanie, gdyż lektura nie należała do najtreściwszych. Odłożywszy pismo spojrzał na pęk wisiorów huśtających się niewinnie na wieszaku. Przeglądał jeden za drugim, sprawdzał skrupulatnie każdy bok, ale żaden nie przypadł do gustu wybrednego klienta. Wydawał się całkowicie pewny, a z czasem jego zachowanie przybrało cień kpiny, gdyż wysoka mulatka stojąca za ladą zaciskała dłonie w piąstki, starając się okiełznać nerwy. Bała się. Britt – właścicielka sklepu była przerażona, gdyż znała możliwości mężczyzny i wiedziała, że go nie przecenia.
- Czego tu chcesz, Peter? – ledwie wycedziła to zdanie przez zęby, gdy wilkołak wywrócił oczyma kładąc przed mulatką jeden z kamieni zawieszony na łańcuszku.
- Chcę jego – odparł nie spuszczając z rozmówczyni wzroku. Palec Hale’a wskazywał na czerwony kryształ, który był identyczny do wisiora spoczywającego na szyi Mortui od ponad sześciuset lat.
- Jedenaście pięćdziesiąt – odparła bezzwłocznie Britt starając się nie patrzeć na Petera. Wodziła wzrokiem po ścianach, jedną rękę trzymając pod ladą. Nią bowiem ujmowała kawałek jarzębiny, rośliny szkodliwej dla wilkołaków.
- Tak, tak, bardzo zabawne – uśmiechnął się pod nosem Peter – Brittany, ty dobrze wiesz o co chodzi. Gdzie księga?
- Jaka księga? Chciałeś naszyjnik, Hale, więc płać i wynocha – szepnęła patrząc prosto w oczy mężczyzny, który chwycił za materiał bluzki, przyciągając „czarownicę” bliżej.
- Masz mnie za głupca?! – warknął – Gdzie księga Talii?! – wtedy już wrzeszczał, dlatego młoda kobieta wyciągnęła broń. Nie zdążyła jednak ranić Petera, ponieważ ten cisnął jej sylwetką o przeciwległą ścianę. Patyk upadł, a wilkołak rozdeptał go stając nad mulatką.
- Zostaw mnie – wysapała – nie wiem gdzie jest, po prostu mnie zostaw!
- Bardzo bym chciał, ale mam klątwę do zdjęcia.
- Masz Mortui? – wtedy brunetka zmarszczyła czoło. Niedorzeczne. Mortui nie była zależna od wilkołaków, od druidów, nie stworzyła jej natura. Mortui powstała z czystego cierpienia, mroku, krwi… I nie było w tym nic naturalnego.
- I Daphne Walsh – potwierdził Peter.
Brittany spojrzała na niego oblizując wargi. Zastanowiła się przez chwilę, znów przyjmując oficjalny ton.
- Nie mogę ci pomóc, Pet.
- Jak to nie możesz mi pomóc? Chcę tylko księgi! – Peter znów uniósł ją za szmaty przybierając wilczą twarz. Britt aż się wzdrygnęła.
- Nie mam księgi – wyjąkała.
- Tylko Hale’owie mieli do niej dostęp – wysyczał.
- Hale’ówna ją zabrała – to były ostatnie słowa Brittany Fixer, ponieważ Peter wpadł w szał. Po raz kolejny cisnął kobietą o ścianę, ale tak mocno, że złamał jej kark. Była martwa, jednak wilkołaka nie obchodziło nic prócz wściekłości, która go ogarnęła. Pazurami rozszarpał jej krtań, napawał się każdą drobinką krwi, tryskającą na jego poliki. Potrzebował wyładowania.
Hale’ówna, też coś – pomyślał. Jedynymi, żywymi Hale’ami byli on i Derek, prócz Cory, ale Cora – siostra Dereka wyjechała z Beacon Hills jakiś czas temu. Nie chciała bawić się w kolejne, supernaturalne problemy. Pojawiła się jeszcze możliwość, iż alfa, którą zabił ukradła księgę... Nic już nie pasowało…
Bowiem w tej księdze zapisane zostały losy kamienia, jego powstanie oraz rytuał, podobno także sposób zniszczenia, a przy tym zlikwidowania Daphne Walsh. Lecz było coś jeszcze, coś o czym, Peter nie mówił. Potęga. Kamień Filozoficzny mógł dać mu wszystko, czego pragnął, a on pragnął potęgi.
Wychodząc ze składziku Peter przydepnął jeszcze szałwię, płonącą przed wejściem. Sam ją zapalił, aby uniknąć interwencji niechcianych obserwatorów. Wiedział, że jeśli coś pójdzie nie po jego myśli – zabije. Lubił zabijać, bo taki już był. Zły, samolubny, socjopatyczny, ale najlepsze, że się do tego przyznawał…
***
Wrzask, ból, płomień – i tak w kółko. Tylko tyle słyszała, czuła i widziała. Próbowała się wyrwać, uciec, ale nie mogła. Szła przed siebie, następnie biegła, szarpała, ale każda próba okazywała się w ostateczności równoznaczna z upadkiem. Nastolatka uderzała o osmolone ściany, wyła, warczała, lecz żaden odgłos nie przypominał ryku żądanego przez Dereka. Łańcuchy znów obiły o posadzkę, a za nimi poleciała spocona sylwetka Laury, która natarczywie łapała oddech za oddechem.
Nienawidziła tego. Szczerze nienawidziła prób samokontroli, sposobu nauki Hle’ów oraz faktu, że sobie nie radzi. Nie potrafiła na zawołanie stać się potworem, a jeśli cudownym cudem wychodziło, nie umiała powrócić do ludzkiej postaci. Mulligan trenowała już od trzech tygodni, w przeciągu tych trzech tygodni zabiła jedynie pięciu ludzi, umiejętnie unikała powiedzenia prawdy przyjaciołom i dokonała półprzemiany jakieś trzynaście razy. Jednak Derekowi wciąż było mało, miała robić to częściej i liczniej, lecz wilkołak nie mógł poczuć bólu Laury. Dokładnie – czystego bólu.
Przemiana w Demona polegała na natychmiastowym złamaniu, bądź osunięciu niepotrzebnych kości, rozwinięciu się kłów, ogona oraz skrzydeł, a później ciało Laury musiało wyprowadzić spod skóry łuski będące tarczą. Chcąc nie chcąc po każdej przemianie zostawały ślady w postaci dokładniej zarysowanych żył. Dziewczyna tłumaczyła się przepracowaniem, gdyż pomagała Scottowi w ogródku, albo zmianą pogody, co kompletnie nie miało sensu. Z czasem wszelkie jej wymówki stały się bezsensowne, pragnęła skończyć z życiem w niepewności, ale przysięgła. Zbyt mocno szanowała Dereka, aby go zdradzić.
Dotychczas udawało jej się tylko obnażanie kłów i przebijanie ogona, skrzydła jakby nie zamierzały robić nic, prócz drażnienia pod skórą, a łuski ni myślały o rozwoju. Lecz były także plusy, ponieważ siedemnastolatka od czasu treningu z alfą nie straciła panowania nad swoim ciałem, naszyjnik już jej nie kontrolował, przynajmniej tak myślała.
Im więcej razy się przemienisz, tym mniejszy ból ci to sprawi – drganie zmęczonej Laury, zwiniętej w kłębek na posadzce przerwał głos Dereka. Mężczyzna mówił w sposób oziębły i rzeczowy. Ostra szkoła, to najlepsza szkoła. On sam był uczony samokontroli na surowych zasadach. Tylko takie wyznawali Hale’owie.
- Robimy to od trzeciej, Derek – wysapała dziewczyna siadając. Jej ręce były uniesione na łańcuchach, które miały na celu przytrzymanie w przypadku napadu szału. – Zaraz szósta, a muszę być w łóżku o siódmej, żeby zdążyć na boisko z chłopakami –  nastolatka każdego dnia, prócz niedzieli, wstawała o trzeciej, aby wymknąć się z domu McCallów i do szóstej trenować. Zaczynała od truchtu, kończyła na regeneracji.
- Już prawie wyszło, jeszcze raz – zachęcił mężczyzna przeglądając jakieś kartki. Były one dokładnymi radami napisanymi przez ludzi, którzy z demonem mieli do czynienia. Niestety żaden uczony nie wpadł na to, jak klątwę zdjąć, nie uszkadzając ciała.
Derek nie przywiązał się do Laury jakoś szczególnie, ale także nie życzył jej śmierci. Mimo to wiedział, że w przypadku zgonu mogłoby zrobić się nieciekawie. Ludzie zadawaliby pytania, przyjaciele dziewczyny oskarżali go o obszerniejszą wiedzę, zapewne utwierdzali w przekonaniach, iż mogli coś wymyślić. No i Scott nie dołączyłby do stada Hale’a, co było mu szczególnie nie na rękę.
- Nie – odparła stanowczo – nie zgadzam się – próbowała uwolnić się z metalowych uścisków, ale na próżno, to on miał klucz. – Derek, do cholery wypuść mnie! – jęknęła, a wilkołak uśmiechnął się kpiąco pod nosem, nie spuszczając wzroku z wyrywek. – Derek! – jej krzyk był coraz głośniejszy, zdenerwowała się – Derek! – wtem mężczyzna został znienacka powalony na ziemię. Odparłby atak, przecież był alfą, jednak nie skupiał się na dobrą sprawę na niczym innym, jak nad kolejnymi zapiskami.
- Kiepski refleks – odezwała się blondynka omotawszy wściekłego bruneta wzrokiem. Wstała z niego i przybrała ludzki wygląd, gdyż także okazała się wilkołakiem.
- Jeśli nie chcesz doświadczyć bliskiego spotkania z moimi kłami, radzę więcej tego nie robić… - warknął Hale, gdy jego tęczówki zalały się czerwienią. Młoda kobieta tyko wywróciła oczami.
- Gbur – poprawiła dekolt bluzki i posłała Laurze uśmiech pełen boleści – łańcuchy, serio? – dzięki naprawdę wysokim szpilkom sięgała Derowi do połowy głowy – nie myślisz, że to trochę… No nie wiem…
- Zboczone? – za blondynkę dokończyła Laura i również się do niej uśmiechnęła.
Erica Ryes była jedną z „wychowanek” Dereka. Przemienił ją, przyłączył do swojego stada, tym samym wyciągając z „towarzyskiego grobu”. Niemożliwe, a jednak! Z nieznacznej larwy w przeciągu dwudziestu czterech godzin rozwinął się piękny motyl. Erica stała się jedną z najseksowniejszych i najbardziej pożądanych dziewczyn w szkole, co dodało jej sporo pewności siebie. Może nawet przesadnie sporo? Można rzec, iż popadła w lekki samozachwyt i czasem zachowywała się jak typowa suka z amerykańskich filmów.
Z Laurą kontakt miała średni. Rozmawiały raz, bądź dwa razy. Nie znały się dobrze, ale widywały często, koniec końców nie miały wyboru.
- Do rzeczy – Derek westchnął ciężko. Nie bawiły go nastoletnie żarty. Był starszy, tym samym dojrzalszy i miał tysiące ważniejszych spraw na głowie. Nie mógł pozwolić sobie na nieśmieszne docinki. – Gdzie Boyd? – zapytał zupełnie poważnym tonem. I właśnie w tym momencie do pomieszczenia wszedł ciemnoskóry chłopak taszcząc za sobą przenośną lodówkę.
- Proszę, to wszystkie – pokiwał Laurze, a ta odkiwała nastolatkowi spoglądając na lodówkę. Laura chciała do nich podejść, lecz łańcuchy krępowały ruchy Mortui.
- Jaką lubisz Rh+ 0Rh-? – kontynuował alfa podając Boydowi klucz. Beta prędko odkuł Laurę, aby mogła swobodnie dołączyć do wilkołaków skupionych nad lodówką.
Dziewczyna spojrzała po każdym po kolei pocierając nadgarstki. Później przeniosła wzrok na woreczki z krwią, ukradzione z miejscowego szpitala. Gdy poczuła zapach czerwonej osoki obudziła się w niej żądza. Zamarzyła, aby w jednym  momencie rozszarpać wszelki plastik i napawać się metalicznym smakiem. Nie była już sobą, została jakby biernym obserwatorem tego, co działo się z jej ciałem.
- Przytrzymaj ją! – dopiero te słowa Dereka skierowane w stronę Boyda, spowodowały, że wróciła świadomość chwili. Zbyt duża ilość krwi sprawiła, iż jej cała twarz zaszła się żyłami, obnażyła kły, a oczy na zmianę błyszczały błękitem i zalewały się czernią. To było niesamowite uczucie, nie chciała go kończyć, jednak musiała.
- Dobra, już dobrze – odetchnęła ciężko i zamknęła lodówkę – już gra. Po prostu weźcie ją ode mnie – Laura próbowała pozbierać myśli – na próżno. Wszystko działo się zbyt szybko. Potrzebowała chwili wytchnienia, małego znaku stop dla anaturalnego świata. Usiadłszy pod ścianą pomyślała, że żałuje. Że wolałaby nie wiedzieć, ale to było nierealne. Niektóre rzeczy należało po prostu zaakceptować. Odrzucić dawne zwyczaje i niesamowicie uciążliwą w tym wszystkim samolubność.
- Trzymaj – rzuciła Erica podając Mulligan woreczek – Rh- – blondynka również przyklapnęła pod ścianą, a Laura posłała jej wdzięczny grymas. Zostały same.
Nie otwierając nawet opakowania po prostu wpiła się w nie sącząc życiodajny płyn. Miała szczerze gdzieś, że Ryes przygląda się z zainteresowaniem jak czerwone smugi spływają po brodzie, jak zaznaczone dokładnie żyły barwią się na czarno, a ona oddycha coraz ciężej.
Od trzech tygodni żywiła się w ten sposób, lecz nigdy nie widziała na oczy tak wielkiej ilości krwi w jednym miejscu. Pomijając rzecz jasna śmierć Tracey. To dlatego straciła kontrolę, była krwiocholiczką, tak żartobliwie się nazywała, ale nikogo ze świadomych to nie bawiło. Krwiocholizm laury przysparzał tylko kolejne problemy.
- Więc? – zagadała blondynka, gdy Laura odrzuciła pusty woreczek na bok.
- Więc… - powtórzyła siedemnastolatka biorąc głęboki oddech.
- Ty i Stiles – uśmiechnęła się przeczesując włosy dłonią.
- Ja i Stiles – Laura nie do końca zrozumiała kontekst jej wypowiedzi, dlatego znów odkalkowała słowa Ryes.
- Cha, wiedziałam! – zachichotała pod nosem, a szatynka jęknęła uderzając tyłem głowy o ścianę.
- Przyjaźnimy się tylko…
- Myhym, a nawet jeśli, przecież to widać. Na ostatnim meczu nie mogłaś oderwać od niego wzroku – Erica dźgnęła rozmówczynię w bok.
- Bo robił z siebie pajaca – Laura nie wiedziała do czego zmierza ów rozmowa i tak na dobrą sprawę nawet nie chciała wiedzieć, dlaczego blondynka uderzyła w temat Stilesa. Ogólnie – temat spraw sercowych.
- Ja wiem swoje i myślę, że pasujecie do siebie.
- Myślenie ci szwankuje, nigdy nie spojrzałby na mnie w TEN sposób – odrobinę się zdenerwowała, więc jej brytyjski akcent dał się słyszeć o stokroć bardziej.
- A ty o nim?
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Laura zastanowiła się przez moment i poczuła, że jej poliki nabierają koloru. Prawda, kiedyś, jeszcze w podstawówce snuła domysły pot tytułem „co by było gdyby”, ale wtedy… Musiała się ratować zaprzeczając. Tak też zrobiła.
- Żartujesz, prawda? – uniosła jedną brew, z nadzieją, że kpiąca mimika zatuszuje rumieniec. Nadzieja matką głupich.
- A ten raczek to skąd? – Erica znów się zaśmiała – rumieńce, motylki, a potem ślubny kobierzec. Ale jest też Lydia – i tu leżał pies pogrzebany. Laura nie mogła wiedzieć, o co jej tak doszczętnie chodzi. Panna Ryes miała bowiem w tej rozmowie pewien cel, nie jawny, a jednak.
- Co z nią? – Mulligan postawiła na taktykę Martin. Tak zwane zgrywanie słodkiej idiotki.
- Wiesz, Stiles coś do niej czuje – blondynka zmieniła ton, na bardziej dobitny. – ciągle myśli o Lyds i nie może skupić się na niczym innym – Laura zmarszczyła brwi. Erica nic nie wiedziała ani o nim, ani o niej, ani o Lydii, a tym bardziej nie wiedziała nic o ich relacji. – A gdyby tak przez przypadek… Zniknęła?
- Do czego zmierzasz?
- Jedna osoba w tę czy we w tę, Mortui nie zrobi to różnicy, a Lydia przestanie drażnić nas wszystkich – Ryes wzruszyła ramionami, gdy mimika Laury stała się wręcz oburzona.
- Powtórzę się, żartujesz, prawda?
- Albo… W końcu dobierze się do Stilesa i położy swoje paluchy na jego interesie. Jeśli wiesz o co chodzi.
- Zamilcz – szatynka ścisnęła dłonie w piąstki i wzięła głęboki oddech. Może nie była fanką Lydii Martin, ale nie życzyła jej śmierci. Na Boga, komu życzy się śmierci?! Jednak słowa, które mówiła Erica…
- Będą się całować, migdalić, pożerać – podpuszczała i wiedziała w jaki punkt uderzyć.
Wtedy po całej posiadłości rozniósł się demoni ryk. Mulligan wstała na równe nogi i zawyła, powodując że Erica uśmiechnęła się tylko pod nosem. Do nastolatek momentalnie dołączył Derek wraz z Boydem. Chłopak odciągnął Erice na bok, gdy Derek pozwolił Laurze wyjść.
- Coś ty jej nagadała?! – warknął Vernon.
- Prawdę – blondynka tylko uśmiechnęła się do Boyda i odeszła z dumną miną.
***
Ciepłe, już prawie sierpniowe powietrze obijało się o sylwetkę rudzielca, powodując, że włosy dziewczyny związane w warkocz podskakiwały z lewej łopatki, na prawą. Jej nowe trampki sprawdzały się świetnie na parkowych alejkach, a muzyka dudniąca w słuchawkach dodawała Lydii chęci do biegania. Prawdę mówiąc jakoś nieszczególnie lubiła biegać. Zgłosiła się tylko dlatego, aby nie zalegnąć na ławce rezerwowych wraz z tak zwanymi „nieudacznikami lacrosse’a”, a Coach bez skrupulatnie obiecał wszystkim uczniom, biorącym udział w Sportowym Lecie dodatkowe punkty, na początku roku szkolnego. Lydia nie musiała się o to martwić, bardzo dobrze się uczyła, jednak jako jedna z „lepszych”, ba, najlepsza, musiała pojawiać się tu i ówdzie, nawet kosztem późniejszych zakwasów.
Jedyną, miłą rzeczą w truchtaniu okazał się Troy, do którego miała słabość. Na nieszczęście nie tylko ona, ale Martin nie chciała odpuścić jedynie ze względu na Laurę, która niszczyła wszystko, co Banshee sobie zaplanowała.
W rytmie piosenki Sumer wyminęła rozciągające się chilliderki i pokonała ostatni zakręt, lecz gdy spojrzała na Troy’a, beztrosko śmiejącego się z historyjek opowiadanych przez Mulligan, aż warknęła pod nosem. Nie rozumiała dlaczego Laura z każdym dniem biegała szybciej i z każdym dniem promieniała. Koniec końców nikt tego nie wiedział, zaczepne, zazdrosne laski przekonywały się, że chodzi o sterydy, chłopacy coraz bardziej oglądali się za nią, a Stiles wraz ze Scottem i Allison nie wnikali ciesząc się szczęściem przyjaciółki. Łowczyni twierdziła, że to świadomość dobrze na nią wpływa, Stiles uważał, iż chodzi bardziej o poczucie bezpieczeństwa i ufność przyjaciołom, a Scott. Cóż, Scott nie miał konkretnego zdania na ten temat, ale w przeciwieństwie do pozostałych jego przeczucia były złe.  Słusznie…               
W tamtym momencie jednak McCall zdobywał kolejne bramki na boisku, Stiles grzał ławę, przeglądając w telefonie internetowy artykuł o ciałach wyssanych z krwi, ponieważ pięć właśnie takich znaleziono, a Allison patrzyła przez ramię chłopaka, od czasu, do czasu wskazując paznokciem najciekawsze fakty.
Cała piątka wciągnęła się w wir poszukiwań demona, może nawet szóstka? – Stiles, Scott, Allison, Isaac, Lydia oraz Laura, lecz to Stilinski był najbardziej, choć również nie ogromnie, błyskotliwy w tej sprawie, a okazała się ona przerażającą układanką. Żadnych, szczególnych powiązań między morderstwami, prócz właśnie śladów. Żadnej regularności w zabijaniu, a co więcej – żadnych poszlak. Koszulka w dłoni Margaret okazała się jedynym niedopatrzeniem, lecz gdy ciało zostało pochowane, wraz z nim skrawek. Byli w kropce. Na domiar złego nie mieli pojęcia dlaczego Scott stracił kontrolę tamtego wieczoru i dlaczego chciał wykończyć Laurę. Oraz ostatnimi czasy najważniejsze – dlaczego jego oczy błyszczały na kolory złota i czerwieni. Tylko alfa posiada czerwoną barwę tęczówki, a Scott alfą nie był.
- Jaki czas? – Lydia podbiegła do Troy’a i Laury, gdy trener zatrzymał stoper.
- Dwa piętnaście – odparł patrząc na Lydię z uznaniem. Ta tylko uśmiechnęła się pod nosem i wzięła z ziemi butelkę wody.
- Jeden osiemdziesiąt pięć – odchrząknęła Laura w odpowiedzi, szczerząc się do Troy’a, ten tylko westchnął.
- Dziewczyny… - zaczął.
- A więc może potrzebowałabym prywatnych lekcji – Martin poprawiła warkocz zakładając ręce na piersi.
- Dziewczyny… - Troy starał się dojść do słowa – na próżno.
- Z chęcią ci ich udzielę. – Laura pomyślała, że jeśli na nią ryknie, to Banshee będzie biegła szybciej niż to w ogóle możliwe, lecz przytrzymała język za zębami.
- Dziewczyny! – Troy nie wiedział jak poinformować je o pewnym, istotnym fakcie, gdy spostrzegł Scotta, Stilesa i Allison idących w ich stronę. – Dziewczyny, załatwcie mi jego numer – powiedział bardziej zmysłowo, gdy Lydia i Laura spojrzały po sobie.
- S… Stilesa? – zapytał rudzielec nie mogąc odlepić pustego spojrzenia od mężczyzny.
- Lubi chłopców?
- Boże – wyszeptała szatynka, obie miały wręcz identyczne miny. Były zażenowane i zaskoczone w jednym.
- Jesteś…? – Lydia nie mogła tego wykrztusić. Przecież Troy tak bardzo się jej podobał.
- Jestem homo – powiedział trener bez ogródek – ale wy chyba musicie to przełknąć… No nic, do zobaczenia w poniedziałek – rzucił odbiegając w przeciwną stronę.
- Lydia…
- Laura…
- Pobiłyśmy się o niego, wiesz? – wyszeptała Mulligan nie mogąc zmienić mimiki, ani pozycji, Martin stała wręcz identycznie.
- Wiem. To boli bardziej niż twoje paznokcie na mojej twarzy…
- Przepraszam – i wtedy zatrzymany czas znów zaczął pędzić, a Lydia spojrzała na Laurę od boku.
- Nie będziemy się przyjaźnić z powodu zadurzenia w tym samym geju – uniosła jedną brew.
- Czy ktoś powiedział, że chcę się z tobą przyjaźnić?! – Laura rzekła głośniej, niż powinna, ponieważ Lydia strasznie ją zirytowała.
- Zaczyna się – szepnęła Allison w stronę Scotta, gdy już podeszli do skłóconych siedemnastolatek.
- Nie zamierzam z tobą dyskutować – prychnęła Lydia na odchodne. Bowiem w wejściu do parku spostrzegła Daphne. Ostatni raz omotała spojrzeniem przyjaciół.
- Cześć, Stiles – mruknęła pod nosem i odeszła. Chłopak aż zachłysnął się powietrzem. Całe życie ignorowała jego istnienie, aby na koniec witać się jedynie z nim?! Niedorzeczne. Sama Lydia czuła się odrobinę wyobcowana. Nawet Allie, która do niedawna była jej najlepszą przyjaciółką zaczęła spędzać więcej czasu w towarzystwie Laury. To bolało. Koniec końców Argent miała w tym pewien cel. Chciała być po prostu bliżej Scotta, a później coś się zmieniło. Tak, wciąż to był jej główny priorytet, jednak znalazła z Laurą wspólny język.
Chłopacy poszli przodem, bo Stiles tłumaczył McCallowi ile wyczytał, a było tego niewiele. Napomniał coś o starożytnych klątwach i tak dalej, lecz szatynka się nie wtrąciła. Musiała dopilnować, aby nie dowiedzieli się przed czasem, jednak podświadomie bardzo tego chciała.
Ona i Allison ruszyły tyłem obserwując rozciągających się zawodników.
- Zawsze chciałam się nauczyć – palnęła łowczyni wskazując na boisku.
- Grać w Lcrosse’a? – Laura zmarszczyła czoło, przenosząc wzrok na Scotta. Zastanowiła się przez chwilę. Patrząc na nich z boku wyczuwała tę chemię. Chciała, aby byli razem, mimo nadprzyrodzonych różnic. Uważała ich sytuację za romantyczną, a chcąc nie chcąc romantyczką była.
- Scott! – zawołała, a Allison zmarszczyła czoło, chłopcy natomiast obrócili się z  pytającymi wyrazami twarzy. – Czy dziewczyny mogą grać w lacrosse’a? – zapytała jakby nigdy nic podchodząc do nich.
- No nie ma żadnych przeciwskazań, ale… - zaczął McCall, gdy Argent uderzyła się otwartą dłonią w czoło.
- Świetnie, bo Allie zrzędzi, że by sobie pograła, ale nie umie… Wiesz, mógłbyś… - Laura dźgnęła Scotta w bok, a ten przeniósł wzrok na zawstydzoną Allison.
- Pewnie – wzruszył ramionami – Allie?
- Laura, umn… - posłała szatynce mordercze spojrzenie.
- Super, będziemy wam kibicować – mówiąc te słowa chwyciła Stilesa za rękaw koszulki i pociągnęła w stronę trybun.
- Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał usiadłszy. Nastolatka uśmiechnęła się pod nosem patrząc na wilkołaka i łowczynię. Scott wziął właśnie swój kij i podszedł do brunetki od tyłu. Allison natomiast nie wiedziała czy ma się śmiać, czy płakać. Laura wsypała ją po całości. Owszem, napomniała coś o jeszcze żywych uczuciach, jednak nie oczekiwała, że Mulligan zmieni się w swatkę. Sama miała problemy sercowe, wiele razy wałkowały temat rzucenia Theo, jednak nigdy nie mogła się za to zabrać ostatecznie. Po prostu nie potrafiła.  
- Wiesz jak chwycić kij? – zapytał wilkołak, a Allie pokręciła przecząco głową. Dlatego właśnie Scott objął jej ręce i ujął nimi sprzęt. Osiemnastolatka poczuła się dziwnie, lecz to uczucie było przyjemne. Dobrze je znała i szczerze uwielbiała, dlatego właśnie obróciła głowę do tyłu i ładnie się uśmiechnęła. W tym momencie Scott zorientował się w jakiej pozycji stoją. Trochę się speszył, lecz również wykrzywił wargi w nieznacznym grymasie.
- Nie widzisz tego? – mruknęła Laura siadając bliżej Stilesa. Ten tylko wzruszył ramionami. – przecież oni są tacy… - wystawiła ręce w stronę przyjaciół i wydała dziwny dźwięk, pod wpływem czego syn szeryfa parsknął śmiechem.
- Chcesz ich spiknąć? – uniósł jedną brew. – Okej, ale jak lacrosse ma się do tego? – po tym pytaniu na twarzy Laury pojawiła się pretensjonalny wyraz – czemu tak patrzysz? – zmarszczył czoło.
- Zastanawiam się, jesteś głupi czy głupi? – jęknęła, a gdy Stiles już otworzył usta, aby się bronić, przysunęła się jeszcze bliżej. Siedzieli bokiem, więc nie było z tym większego problemu. Ujęła ręce przyjaciela od tyłu i ułożyła je wzdłuż swoich, jakby się obejmowali. Nastolatek uniósł jedną brew.
- Nadal tego nie widzisz? – mruknęła – przytulają się na swój sposób, prawda?
On nic nie odparł więc po chwili milczenia odchyliła głowę do tyłu i spostrzegła jak Stiles uśmiecha się do niej. Nie znała tego uśmiechu. Był inny niż te, którymi ją obrzucał. Speszyła się, zdenerwowała. Poczuła dziwny ucisk w dole brzucha, jakby skręt wszelkich wnętrzności, a najlepsze było w tym wszystkim to, iż polubiła ów ucisk. Nie mogła oderwać wzroku od jego oczu. Stiles również jakby wpadł w dziwną pułapkę, utkaną z błękitu jej tęczówek. Wpatrywali się w siebie przez chwilę, czekając na jakieś objawienie. Żadne z nich nie doświadczyło jeszcze tak denerwującego, a zarazem przyjemnego uczucia.
Laura zdając sobie sprawę z faktu, że się rumieniu obróciła głowę, lecz nie pozwoliła mu zabrać rąk. Nie mogła skupić się na niczym innym, a gdy położył głowę na jej ramieniu odniosła wrażenie, że jeśli nie umrze z nadmiaru wszystkiego, to po prostu go pocałuje, aby rozładować emocje. Pocałuje. Czy mogłaby pocałować przyjaciela? Inne pytanie, czy byli tylko przyjaciółmi? Jak wygląda przyjaźń? Jaka jest różnica między kochaniem, a zakochaniem? Ona nie miała pojęcia. Nie wiedziała, gdyż nigdy jeszcze nie była zakochana. Nastolatek również nie miał tak, nawet przy Lydii. Dlatego nie zrozumieli ów uczucia, zamierzając zupełnie je zignorować.
- Nawet przyjemnie – szepnął, przerywając drażniącą ciszę.
- Przyjemnie – potwierdziła opierając głowę o jego głowę. Przymknęła oczy. Pozwalała, aby to uczucie ją przeżerało i gdyby nie fakt, iż znajdowali się przy ludziach, zaczęłaby mruczeć.
Laura i Stiles byli w tamtym momencie tak zajęci sobą nawzajem, że nie zauważyli niefortunnego rzutu Allison. Piłka leciała prosto w ich stronę.
- Mam ją – te słowa wypowiedziane przez siedemnastoletnią Azjatkę wybudziły Mulligan z transu. Spojrzała na dziewczynę z wdzięcznym wyrazem twarzy, po czym uwolniła się z uścisku Stilesa. Brunetka bowiem jednym, zwinnym ruchem kija złapała piłeczkę, chroniąc Laurę przed zderzeniem czoła i piłki.
- Masz i refleks – zauważył chłopak uśmiechając się szczerze – jesteś nowa w Beacon Hills? Skąd umiesz tak dobrze grać?
- Może zacznijmy od tego, że nazywam się Kira – odpowiedziała uśmiechem na uśmiech - Laura natomiast nie pomagała w „prowadzeniu przesłuchania”. Jej uwagę zwróciła bowiem postać Daphne, stojąca przy toaletach. Przyglądała się szatynce znacząco, a jej wzrok mówił, że muszą pogadać.
- Stiles, a to jest… - syn szeryfa zaciął się, wskazując na odchodzącą Laurę. Wzruszył tylko ramionami. Nie rozumiał dlaczego przyjaciółka tak nagle zaczęła rozmawiać z Walsh. Może jeszcze pidżamowa impreza z Lydią?! – prychnął kpiąco w myślach. Lecz w ostateczności zignorował ten fakt, przedstawiając Kirę Scottowi i Allison.
- Czego znowu chcesz? – warknęła Laura wręcz wpychając Daphne do toalety dla dziewcząt, ta tylko wywróciła oczami i zamknęła drzwi na klucz. Momentalnie twarz Illuminatos ozdobił szatański uśmieszek…
***
Kochani czytelnicy, nie będę się rozpisywać. W miarę możliwości wracam na stare śmieci, pozostawiałam już pierwsze komentarze, na które nie mam siły, ale jednak one się pojawiły. Powiedzmy, że rzygam jak kot (nienawidzę być chora) i znalazłam moment wytchnienia. Wpadłam na wszystkie blogi i regularnie na nie wpadam w komórce. Powiedzcie mi jedno... Chcecie, abym zostawiała krótki komentarz pod każdym rozdziałem, czy wolicie poczekać, abym znalazła czas na rozpisanie się?
Także ten... Jak podobał się rozdział? Kocham scenę Staury, po prostu alJD[PAhiwdqo, tak jakoś xd Odnośnie nextu, nie wiem. Przyznaję się bez bicia, że nie wiem kiedy dodam, bo od dłuższego czasu jest napisany. 
Nowy blog? Nic nowego to nie będzie, choć może akurat dla niektórych. Nadal się waham. Na razie przywrócę chyba Des... Mam więcej napisane. Poprawię aż prolog i zobaczymy co z tego wyjdzie kotki. 
Ale Darkness nie zostawie, Nah! Zbyt wiele wysiłku, pracy i scen Staury, Lisaaca oraz Scalisson do przedstawienia! Ale milczem, 
xx
Btw. Następny rozdział jest epicki. BIJACZ! 

trouble-is-in-you
Tadaaam! Zapraszam!

wtorek, 9 września 2014

Drodzy czytelnicy...

Kochani moi... Cóż, przeanalizowałam wiele opcji pod tytułem "co dalej". Wielokrotnie rozważałam usunięcie, zawieszenie, zniknięcie bez śladu. (Najczęściej stosuję to trzecie ;-;), ale ostatecznie podjęłam chyba najtrudniejszy z wyborów. Ujmę to tak. Jestem tylko człowiekiem, w szkole już zaczął się tak zwany zapierdaling (pozdrawiam profil informatyczno - matematyczny! xd) i nie mam czasu kompletnie na nic. Wieczorkami odprężam się przy Gabie, Gen, Johnie i Hayley (nie pytajcie, ale kocham czytać kryminały... I je pisać xd Nieważne), ponieważ na blogspota brakuje mi i sił i chęci. Pierwsze tygodnie, a ja już wymiękam, pfi właśnie opisuje dokładnie i z pasją ohydne robactwo (biologia :')) dla przypomnienia z gimbazy  i stwierdziłam, że Was poinformuję. Tsa, rozgadałam się. Koniec końców pisać nie przestanę, o czym dobrze wiecie. Zobowiązałam się przed samą sobą, pomysły również zobowiązują, więc czemu nie? Mogłabym jedynie publikować rozdziały, ale jaka z tego frajda? Wolę wpaść i do Was, bo koniec końców lubię te opowiadanka. No i podjęłam najgorszą decyzję... Zostanę na blogspocie, ale...
Rozdziały będą pojawiały się co półtora, co dwa tygodnie, a ja sama komentować będę w kratkę. Nie przestanę, tpfu, nie przestałam czytać, jednak wolę powiedzieć coś więcej niż durne "ok" dlatego aktualnie się wstrzymuję. Gdzie jestem? U Betty Gilbert zalegam z opinią pod nie mam pojęcia iloma rozdziałami. Nie wiem czy od początku września dodałaś coś nowego, Kochana ;) Skończyłam tam gdzie Ray miał te całe wydruki. W sensie rozmowę sms'ową Danieli i Nessie. Chyba tak xd 
A u reszty nie mam bladego pojęcia, bo ten rozdział Betty czytałam wczoraj na matmie. Nieważne, Postaram się jak najszybciej zmienić moją niesystematyczność i nieogar, a aktualnie wracam do książek. Co z następnym rozdziałem? Piątek.,. Myślę, że piąte to dobry dzień...
SPOILERY:
1. Myślę, że przynajmniej połowie początek przypadnie do gustu ;) Jest tajemniczo i troszkę akcji...
2. Darek, Darek, więcej Darka! I Erica, hyhy (Masuka! oglądacie Dextera? Polecam!x) 
3. Lacrosse, nastolatkowie i szokująca informacja.
4. Moja ulubiona część, czytaj miłostki! Jaram się!
Chcecie czegoś więcej?: UWAGA, DUŻY SPOILER, CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!
"Nie mogła skupić się na niczym innym, a gdy położył głowę na jej ramieniu odniosła wrażenie, że jeśli nie umrze z nadmiaru wszystkiego, to po prostu go pocałuje, aby rozładować emocje. Pocałuje. Czy mogłaby pocałować przyjaciela? Inne pytanie, czy byli tylko przyjaciółmi? Jak wygląda przyjaźń? Jaka jest różnica między kochaniem, a zakochaniem?"
No i chyba skończyłam nojenie na dziś. To by było na tyle, a teraz,,, Da da damm... Witaj pająku krzyżaku, tęskniłeś? 
Btw. W jakieś wolne chyba napiszę coś nowego, tpfu, wrócę do czegoś starego xd Mimo, że rzygam Pamiętnikami Wampirów chciałabym naprawić, co Plec zepsuła... Pamiętacie Des? Kto pamięta ten pamięta, ale jestem w pisaniu daleko za murzynami, gdyż wiecie... To, że usuwam blogi, nie znaczy, że rzucam pisanie historii.
A może woleliście Britanny i Zayna? Pamiętacie tę rudą wariatkę, która w dużej mierze była mną? 
Małe przypomnienie, dekle... (GABE! ippp!)
"Nie każda próba kończy się zwycięstwem, ale z ów klęsk można wynieść wiele. Należy walczyć, bo walka to podstawa przetrwania w świecie pełnym wampirów, wilkołaków, wiedźm, a nawet hybryd. Jednak gdy ktoś stąpa po tej ziemi od lat wielu, zawsze posiada plan "b" i z wszelkich sytuacji uchodzi z twarzą. Ale mimo kolejnych wieków stan rzeczy się nie zmienia, demony przeszłości powracają... Czy należy rozdrapywać rany, wracać do tego, co minęło? A może warto zapomnieć? To pytania wzbudzające kontrowersję wśród ludzi. Jedni odpowiedzą, iż "to zbyt boli, puśćmy w niepamięć", natomiast inni, że historia jest nauczycielką życia, więc należy do niej wracać. A co powie... to? Ponad dwustuletnie wynaturzenie, wybrakowana pomyłka, od której zależne są losy dalszej egzystencji, losy połowy ludzkości, wielkiego rodu krwiopijców...
W 1862 roku szlachcianka Destiny Shulez zostaje oskarżona o morderstwo starszej siostry, a tym samym praktykowanie czarnej magii. Pod naciskiem babki ucieka z rodzinnego Salem i po wielu miesiącach tułaczki wreszcie trafia do mieściny o wdzięcznej nazwie Mystic Falls. Tam zostaje przyjęta do pracy jako służka w posiadłości Giuseppe Salvatore.
Pod wpływem kolejnych zdarzeń zakochuje się do szaleństwa w młodszym synu swojego pracodawcy, lecz konkurowanie o względy Stefana z Katherine Pierce - ponad wiekową wampirzycą nie kończy się pomyślnie... Kończą się śmiercią.
Teraz jednak postanawia powrócić i zmierzyć się twarzą w twarz z demonami przeszłości, dokładniej kręgiem czarownic, potężnym Sillasem oraz najgorszym z najgorszych - Damonem Salvatore.
Lecz gdy stawką okazuje życie Stefana, nawet ona jest gotowa schować zawiść do kieszeni.
Tylko oni dwoje, Destiny i Damon, a przed nimi tysiące kilometrów... Można się zgubić nieprawdaż? Można zgubić drogę, drogę do odpowiedniego serca."
Tytuł to "Zgubiłam drogę do twojego serca..."
No! Bijacz! 
Skończyłam!
DARKNESS NIE ZOSTANIE ZAWIESZONE, OBIECAŁAM ZAKOŃCZYĆ I ZAKOŃCZĘ!
Ale tęskniłam za pogadaniem z Wami, ptaszki!
xx
@YourLittleBoo1, która uciekła z tt ;)