wtorek, 9 grudnia 2014

Rozdział XV "Płonęła ciszą..."

"Ludzie często żądają od świata Bóg wie czego, nie zwracając uwagi na to, ile już posiedli. Chcą więcej i więcej, nie znają umiaru... Źle się wyrażam, nie znaMY. Ja też jestem tylko człowiekiem i popełniam błędy z prędkością siedemset na sekundę. Robię głupie rzeczy i tylko wymagam. Rzadko kiedy daję coś od siebie. Wiem. Naprawdę nikt nie musi mi tego wypominać, nikt nie musi dzielić mojego charakteru na pozytywne, negatywne. Mam plusy, mam minusy. Szkoda tylko, że nie nad wszystkimi panuję. Mówią, że dojrzałość emocjonalna polega na wyborze tego co dla nas lepsze, niekoniecznie przyjemniejsze. To takie uporczywe kiedy robisz, co w twojej mocy, ale nie osiągasz celu, kiedy czujesz się zmęczona, ale nie możesz spać, kiedy dostajesz to, co chcesz, ale nie to, czego potrzebujesz... Mam wrażenie, że utknęłam we wstecznym biegu... Pragnę kogoś, kto mnie naprawi. Jestem zepsuta...
L.M."

Dźwięki piosenki „Do I wanna known” od Arctic Monkeys co chwilę przerywał radosny chichot. Allison słuchała opowieści trochę już podpitego Scotta z rozbawieniem, samemu sącząc wino. Lubiła spędzać czas z wilkołakiem, lubiła piosenkę, lubiła czerwone wino, lubiła ciastka, lubiła ten klimat, który Laura i Stiles stworzyli specjalnie dla nich. Argent uważała sam fakt za uroczy, ale kiedy siadała do stołu była lekko zestresowana. Nie wiedziała, co może się wydarzyć i prawdę mówiąc nie bardzo chciała wiedzieć. Jednak po kilku godzinach spędzonych ze Scottem była pewna, że gdyby ktoś spytał czy to randka, odpowiedziałaby: „tak, to randka”. Brunetka wpatrywała się w wilkołaka z rozmarzeniem. Opierała się łokciem o blat i mierzyła jego beztroską twarz, z nadzieją że McCall widzi ten błysk w oku. Szczerze? Słyszała co drugie jego słowo, ponieważ pełną uwagę skupiała na uśmiechu Scotta. Tęskniła za nim. Poznali się prawie trzy lata temu i szybko wpadli sobie nawzajem w oko. Byli tak słodką parą, chodzili na romantyczne randki, całowali się namiętnie, nie widzieli świata poza sobą, ale to wszystko tak diametralnie się zmieniło. Przed wakacjami rzadko rozmawiali. Już częściej zamieniła kilka zdań z Isaaciem, ale wtedy… To lato okazało się deską ratunkową.
- Allie, nie słuchasz mnie – zauważył, biorąc łyk wina.
- Hm? – nastolatka jakby wybudziła się z transu, kiedy wypowiedział jej imię.
- Widzisz, przecież wiem, jak to jest. W sensie z tą miną pod tytułem „zwracam na ciebie aż trzydzieści procent mojej uwagi” – chłopak sparodiował mimikę twarzy Argent, która znów się zaśmiała.
- Ja tak nie wyglądam! – ugryzła ciastko, a następnie rzuciła nim prosto w Scotta.
- Nie, wyglądasz pięknie – wilkołak dokończył to ciastko, a widząc że Allison się uśmiecha, poczuł dumę, niczym małe dziecko, które ktoś właśnie pochwalił. Lubił ją bardziej niż powinien, o czym wiedział doskonale.
- Masz tu… - wystawiła palec w jego stronę i starła z brody Scotta czekoladę. – o, już nie – oblizała kciuk po raz kolejny wykrzywiając wargi ku górze.
Zapadła między nimi cisza, która przerywała tylko piosenka.
- Zatańczysz ze mną? – zapytał wreszcie wilkołak, wstając od stołu. Wystawił rękę w stronę Allison, a ta odpowiedziała skinieniem. Ujmując jego dłoń, poczuła że lata. W jednym momencie wszystko inne przestało się liczyć, ponieważ trzymał ją Scott McCall – pierwsza miłość Allison. Nie wahała się długo. Położyła głowę na jego ramieniu, a on objął dziewczynę w talii.
- Tęskniłam za tym, Scott – szepnęła prosto do jego ucha. Wilkołak tylko uśmiechnął się pod nosem i zaczął całkiem niewinnie nucić tekst piosenki.
- I don’t known if you feel the same as I do. But we could be together, if you wanted to… - słysząc te słowa brunetka tylko uśmiechnęła się pod nosem.
- I wanna be yours – odparła, co prawda tekstem innej piosenki, ale również autorstwa Arctic Monkeys.
***
- A to za co? – Laura odsunęła się od Stilesa i spojrzała na jego wciąż wydęte wargi. Kiedy to zrobił, poczuła że wszystko nagle znalazło się na swoim miejscu. Pocałował ją, po prostu delikatnie musnął jej usta swoimi ustami, powodując napływ spokoju. Potrafił stłumić te wszystkie głosy w jej głowie, ten strach, tę agonię.
- Żebyś przestała trajkotać – odparł pewnie, unosząc znacząco obie brwi. Podniósł się na równe nogi, wystawiając rękę w jej stronę.
Muszę trajkotać częściej – pomyślała, za co momentalnie skarciła się w duchu. Wstała o własnych siłach, po czym oboje zamilkli. Cisza nie była do końca niezręczna. Zastanawiali się bowiem co powinni zrobić. Koniec końców Stiles właśnie dowiedział się o tym, że jego najlepsza przyjaciółka jest demonem, którego szuka całe, uświadomione Beacon Hills. Obiecał ją zabić, ale na miłość Boską, nie mógł tego zrobić. Nie pozwoliłby jej skrzywdzić, mimo wszelkich wzlotów i upadków. Wziął głęboki oddech.
- Pokażesz mi? – zapytał, usiadłszy na kanapie. Laura tylko westchnęła i zajęła miejsce tuż obok.
- Napewno? – uniosła jedną brew – na sto procent chcesz to widzieć? – skinął głową w odpowiedzi, dlatego zacisnęła powieki. Ujęła jego obie ręce i starała się skupić na przemianie. Musiała się kontrolować. Dopiero wtedy tak naprawdę zrozumiała słowa Dereka dotyczące „podpory”. Coś, albo ktoś, dla kogo była zobligowana trzymać żądze na wodzy. Gdyby coś poszło nie tak… Nie, nie potrafiła nawet dopuścić do siebie podobnej myśli. Nawet nie zorientowała się kiedy jej twarz pokryły żyły. Czarne, zeschnięte, łaknące krwi. Musiała uchylić usta, aby pozwolić długim, cienkim kłom swobodnie się rozwinąć, a kiedy otworzyła oczy, one błyszczały błękitem. Puściła rękę Stilesa, podnosząc swoją do góry. Pomalowane na srebrno paznokcie stały się grubymi, ostrymi szponami.
Chłopak zamarł. Miał ją tuż przed sobą, tę, która wyssała życie z kilkudziestu ofiar. Jednak nie robiła tego naumyślnie, jak przypuszczano. Laura Mulligan zabijała, aby przetrwać. Podwinąwszy rękaw bluzy dziewczyny, dostrzegł, że cała jej ręka została pokryta żyłami. Odgarnął jej włosy do tyłu, dokładnie mierząc wzrokiem skoncentrowaną na samokontroli nastolatkę. Szyję także zdobiły żyły, wraz z tym. Wraz z Kamieniem Filozoficznym. Kiedy chciał wziąć go w rękę, naszyjnik kopnął Stilesa prądem. Ten tylko się wzdrygnął i przeniósł wzrok na oblicze Laury.
- Wow – tylko na tyle było go stać. Położył dłoń na jej poliku, ale ona wróciła do ludzkiej postaci, obróciwszy głowę. Dopiero wtedy na Laurę spłynęła pełna świadomość chwili. Zrobiła to, zaufała Stilesowi w stu procentach i nie było już rzeczy, której o niej nie wiedział.
- Dokładnie, wow – powtórzyła po przyjacielu zerkając na niego niepewnie. Twarz chłopaka wyrażała… Nie, nastolatka nie potrafiła odczytać prawie nic z jego mimiki. Był skupiony, wręcz lustrował ją spojrzeniem, niczym w hipnozie. To zdecydowanie dezorientowało i peszyło, dlatego spuściła wzrok. Oboje zastanawiali się co dalej. Przecież zostawienie tak poważnej sprawy na później byłoby niewyobrażalnie nieodpowiedzialne. Stiles nie mógł machnąć ręką i powiedzieć Laurze, że to niczego nie zmienia. Zmieniało cokolwiek? Ba, przecież zabijała ludzi, mogła go skrzywdzić, jednak panowała nad sobą, od kiedy, dlaczego, czemu Laura?! Prawdę mówiąc po raz pierwszy nie chciał znać zakończenia historii. Miał okropne przeczucie, że to nie skończy się dobrze. Nie mógł stracić osoby, na której tak bardzo mu zależało. Znali się od zawsze, tego nie szło przekreślić z dnia na dzień! Wiedział, że musi działać, że musi jej pomóc, wiedział że to klątwa i wiedział też, że Laura nigdy o nią nie prosiła.
Z tego wszystkiego nie zwrócili uwagi na to, że na dworze zaczęło się przejaśniać, wciąż padało, ale już nie grzmiało. I to właśnie te krople deszczu, które odbijały się od parapetów uzupełniały ciszę panującą między przyjaciółmi, ale kiedy i deszcz ustępował Laura wzięła głęboki oddech.
- Nie mam pojęcia dlaczego i jak – zaczęła, podkurczając nogi na kanapie. Oparła głowę o rękę, skupiając swoją uwagę na jednym punkcie za Stilesem  - notabene chyba mam pomysł kiedy – chłopak posłał Mulligan niemrawy uśmiech, który wyrażał teoretycznie nic, praktycznie natomiast wyrażał wszystko. – Ja… Prawdę mówiąc nie chciałam o tym myśleć. Pragnęłam wyrzucić wszelkie wspomnienia ze swojej głowy i… - smyknęła wzrokiem po jego dokładnie zaznaczonych kościach policzkowych, zadartym nosie, delikatnie rozchylonych wargach, aż wreszcie odważyła się spojrzeć i w piwne oczy. – nie pamiętam, Stiles. Chociaż bym próbowała, nie widzę tego. Zaczęłam wierzyć w coś, co mi wpajano, a teraz nie jestem pewna niczego – głos Laury mimo wszystko był wyprany z jakichkolwiek emocji. Mówiła jak z kartki. Jakby te słowa były podręcznikową regułką. Jednak Stiles dalej milczał, czekając na więcej. Tej nocy miał do powiedzenia zbyt wiele, ale pozwolił, aby to ona wyrzuciła z siebie wszystko. Również podparł się na ręce i lustrował twarz rozmówczyni.
Jej zmęczone, błękitne oczy, dopiero wtedy dostrzegł, jak bardzo krzyczą o pomoc. Jak są przekrwione i znużone codziennością. Nawet naturalnie ciemne usta nastolatki odrobinę wypłowiały. Owszem wciąż były pełne i kuszące, ale ich kąciki opadały w dół. Laura wydawała się bledsza niż zazwyczaj, jej włosy straciły swój kasztanowy odcień, a na całym ciele widniały rozgałęzienia żył. Nie wyglądała jak człowiek, bardziej przypominała wrak człowieka. Tylko dlaczego wcześniej tego nie zauważył?! Inaczej. Widział odwrotność, zdawało mu się, że Laura promienieje, kwitnie, ale dopiero wtedy, kiedy poznał prawdę, kiedy mógł jej dotknąć, spostrzegł iż nastolatka płonąc ciszą - krzyczy.
- Później rzuciłam wszystko – kontynuowała – przestałam się zastanawiać i postanowiłam pójść na łatwiznę. Nie zwracałam uwagi nawet na to, że się regeneruję. Byłam głupia, ponieważ świadomie zbywałam wszystko dookoła, a później…
- Później zaczęliśmy się mieszać, a ty stwierdziłaś, że może jednak warto – dokończył za nią, wypuszczając powietrze przez usta.
- Może. Nie wiem, widziałam tylko to, co chciałam widzieć i szczerze? Nie chcę widzieć już nic. Jestem idiotką, bo pozwoliłam ci poznać prawdę.
- Ufasz mi, Lau? – zapytał Stiles po chwili milczenia.
- Ufam, dlatego chcę abyś ty zaufał mnie – przełknęła głośno ślinę – Scott i reszta nie mogą się o niczym dowiedzieć, Derek mnie zabije jeśli…
- Chwileczkę, Derek? Derek Hale? – Laura przytaknęła – jakim cudownym cudem… A to krętacz…
- Stiles…. – Laura położyła dłoń na jego ramieniu – on mi powiedział, on wiedział od początku. Rozumiem, że macie umowę, ale Peter pracuje nad zdjęciem klątwy. Nie mieliście się o niczym dowiedzieć, żadne z was – odparła.
- Peter… Boże – nastolatek przetarł twarz dłońmi – posłuchaj, Laura, Peter nie jest tym dobrym, nigdy nie będzie. Prawie zabił Lydię, Scotta, Dereka, cholera nas wszystkich! Peter Hale to najbardziej socjopatyczny świr na świecie! – chłopak zaczął się gorączkować. Podniósł się z kanapy i zarzucił na siebie bluzę – musimy iść…
- Co? Dlaczego? Nie uważasz, że troszeczkę przeginasz – Laura również stanęła na równe nogi, krzyżując ręce na piersiach – obiecałam, że nikt się nie dowie, złamałam zasady, bo ci ufam. I tak wiesz najwięcej, Stiles, uszanuj to! – również podniosła głos.
- Nie mamy czasu na kłótnie – jęknął wytrącony z równowagi chłopak – jeśli Peter Hale ma pełen dostęp do wszelkich informacji wyssie całą moc z kamienia i wykorzysta ją na swoją korzyść. Ty umrzesz, a świat wybuchnie! W najlepszym wypadku!
- Kamienia? – Laura zmarszczyła czoło, instynktownie dotykając swojej szyi. To jej umykało. Jakby umysł szatynki wypierał myśl o naszyjniku… Celowo  – Jezu… - zamarła. W tym momencie poczuła, że w jej głowie się rozjaśnia. Dotarło do niej, co jest prawdziwą przyczyną transformacji. Zaczęło świtać. Otrzymała kamień od potwora, od kobiety? To coś wyglądało jak ona po przemianie. Miało kły, oczy przepełnione czarną pustą, łuski, żyły na skórze i włosy jaśniejące księżycowym blaskiem. Syczało jej imię. Przebiło brzuch. Umarła. Tracey… Tracey straciła życie w potyczce z Demonem Mortui tylko po to, aby Laura mogła się nim stać – Stiles ja muszę jak najszybciej spotkać się z Derekiem!
- Kim jest Derek? – ich rozmowę, a raczej krzyki przerwał zaspany, cieniutki głosik.
- Jace – powiedziawszy to w tym samym momencie, zwrócili się w kierunku chłopczyka.
- To moje imię – Jace przetarł oczy i ziewnął – co się dzieje? Dlaczego krzyczycie?
- Czy myślisz o tym samym co ja? – Stiles spojrzał na Laure pytająco.
- To cholernie nieodpowiedzialne. Coś może mu się stać – dziewczyna mimo wszystko nie chciała narażać Bogu ducha winnego dziecka na bliskie spotkanie ze śmiercią. Nie i już, posiadała resztki sumienia!
- Nie puszczę cię samej…
- Stiles, siła wyższa, nie zgadzam się – i wtedy znów zagrzmiało, a niebo przeszyła błyskawica. To była długa noc, cholernie długa noc, a na domiar złego wszelkie światła pogasły…
***
Zegarek tykał, mimo wszystko nie będąc jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu. Mrok gromadził się w kątach, ponieważ tam zapędzały go migające świeczki. Było ich kilkanaście, a może nawet kilkadzieścia. Nikt nie zdołał policzyć, ponieważ gdy ogień tańczył niespokojnie na wosku, wydawało się, jakby całe pomieszczenie stało w płomieniach. Świecie bowiem tworzyły koło, w którego środku klęczała skupiona kobieta. Jej dłonie unosiły się ku górze, mamrotała pod nosem jakieś niezrozumiałe, dla pozostałych trzech postaci, słowa. Każdy kolejny szept wzniecał na zewnątrz coraz to większą nawałnicę. Padało, grzmiało, błyskało, co doprowadzało Daphne Walsh do niezdrowo zadowalającego szaleństwa.
- Nie rozumiem czemu to ma służyć – odezwała się blondynka, oglądając swoje paznokcie – woow, zmieniasz pogodę, jesteś taka wszechmocna, pokaż nam magię – rzuciła pretensjonalnie, za co została bezskrupulatnie zrzucona ze stołka, który zajmowała.
- To jest magia – pouczyła ją Cora Hale siedząca tuż obok – po prostu się skup…
- Obie się skupcie – następny głos, który rozniósł się po pomieszczeniu należał do Nicole Harvey – wysokiej, postawnej brunetki, która z pasją wpatrywała się w skupioną Daphne – Illuminatos  wie co robi – wyciągnęła mnie z psychiatryka, wyciągnie nas i z tego bagna.
- Byle szybko – pospieszyła Erica, podczas gdy Nicole wywróciła oczami – jakoś nie mam ochoty na ratowanie świata…
Użerały się ze sobą jeszcze przez moment, ale Daphne tego nie słuchała. Była zbyt skupiona nad swoimi czarami. Pozwoliła powiekom opaść, wyciszyła wszystkie zmysły, skupiając się tylko i wyłącznie na obrazach, widzianych w głowie. Było ich zbyt wiele. Gromadziły się. Każde stulecie, każda kolejna postać, która ginęła w ten sam sposób. Wszystkie oddały Kamień, ponieważ żadna nie była godna. Daphne zaczęła odpływać, z czasem miała wrażenie, że weszła do własnej głowy, a zaklęcie zapisane na kartkach z Księgi Talii i wyrywkach papierów Marcoosa, ukradzionych z auta, wypowiada się samo. Wchodziła w stan, którego nawet ona nie pojmowała. Uchyliła powieki, jaśniejące białym światłem, ale tego nie odczuła.
 Duchem znalazła się w innym miejscu. Zimnym, białym, jakby wykonanym z porcelany. Wszystko tam było porcelanowe prócz niej. Kilkanaście zastygłych figur, skupionych na nicości. Ich ciała okalał czarny muślin, tak samo jak prawie nagie ciało Daphne. Ona jednak starała przekonać się w duchu, że nic się nie dzieje, że wszystko będzie dobrze. Przecież nie mogła odczuwać strachu. Od prawie sześciuset lat czekała na ten moment. Zapisano jej zwycięstwo nad mrokiem, a potem? Śmierć. Walsh poczuła wodospad wątpliwości, czy tego właśnie chciała? Mogła sprzeciwić się przeznaczeniu? Po chwili zastanowienia otrząsnęła się jednak. To miejsce tak działało, celowy zabieg potwora, do którego przyszła. Te figurki były tylko marionetkami w rękach prawdziwej bestii. I mimo, że wszystkie wyglądały jak naprawdę piękne kobiety, w głębi duszy oddały się czystemu mrokowi.
Daphne pamiętała doskonale każdą twarz z osobna. Po tylu latach, tylu śmierciach mogła dostrzec swoje porcelanowe trofea. Niepewnie podeszła do pierwszej kobiety i odsłoniła jej twarz, która kryła się za czarną zasłonką. Pamiętała te rysy, pamiętała uśmiech Mortui, poległej z tej dłoni, która muskała jej zimny, porcelanowy policzek w owym momencie. Tysiąc czterysta siedemdziesiąty piąty rok. Deborah Sandrine Mulligan.
Walsh siliła się na uśmiech, zasłoniwszy twarz przerażonej kobiety. Wzięła głęboki oddech. Doskonale wiedziała, że nie była tam bezpieczna. Ta porcelanowa sala, ona nie należała do Daphne. Dlatego właśnie ścisnęła dłonie w piąstki słysząc kroki. Fajans o fajans. Porcelanowe pantofle, strojna suknia, długie biało-srebrne loki opadające kaskadą za kościste łopatki, dłonie ukryte w czarnych rękawiczkach, a oblicze przykryte tym samym materiałem, co oblicza porcelanowych figur.
- Cassandra – głos Daphne obił się ściany, a kobieta uniosła dłonie – czyli to koniec? – kontynuowała zdecydowanym tonem, na co Cassandra przytaknęła. Daphne wziąwszy głęboki oddech, uniosła kąciki ust w górę. Jej uśmiech był bardziej pokrzepiający niż kpiący.
- Przyprowadzisz ją do mnie, Daph – delikatny, kojący głos Cassandry ogarnął aulę, gdy zdjęła z twarzy osłonkę. Walsh zmarszczyła czoło. Cassandra, która w tych wszystkich księgach, opowiadaniach była nadzwyczaj piękną kobietą z szaleńczym błyskiem w oczach nie miała żadnej twarzy. Czaszka z pustymi oczodołami – mam dość – wyszeptała, a po tych słowach Daphne poczuła okropne pieczenie całego ciała. Ten ból ją rozsadzał, aż wreszcie przestała czuć cokolwiek. Zmieniała się w porcelanę, aby pęknąć  i znów znaleźć się w tym samym miejscu, co wcześniej, między trzema, osłupiałymi sylwetkami, przyciskającymi jej ciało do ziemi.
- Chyba się udało… - mruknęła Daphne, podnosząc się z podłogi, a ani Erica, ani Nicole, ani Cora nie odważyły się powiedzieć słowa – Laura Mulligan nie może zrobić żadnego kroku na przód, nie może spotkać się z Cassandrą.
- Kim jest Casandra? – tylko tyle zdołała wydusić Nicole.
- Pierwowzorem, Córką Mroku
***
- Idę tam – Lydia mówiła w sposób jak najbardziej stanowczy, a jej akcent padł idealnie na oba słowa. Narzuciła na siebie przejściówkę i spojrzała znacząco w stronę chłopaka, który blokował drzwi. – Isaac, jestem wstanie wyjść oknem – ubrała tenisówki do biegania, ponieważ doskonale wiedziała, jak ciężko ratować świat na szpilkach.
- Jestem wstanie przykuć cię do kaloryfera. Nie, nigdzie nie idziesz, Stiles sobie poradzi, cholera, on zawsze sobie radzi, a ty nie będziesz ryzykować, nie i już. Koniec!
- Nie jesteś moim ojcem, prędzej bym cię wyśmiała – ruda gotowa do wyjścia stanęła przed wilkołakiem, zakładając obie ręce na piersi. Przyjrzała się Isaacowi dokładniej. Jakby nieudolnie próbowała wychwycić coś, co było powodem jego sprzeciwu. Dlaczego tak uparcie jej bronił? Przecież przed całą jatką z demonem nawet ze sobą nie rozmawiali. Ewentualnie krótkie, nieznaczne docinki, ale nic więcej, nic mniej.
Lydia Martin nie istniała dla Isaaca, pojawiła się w jego życiu dopiero wtedy, kiedy Peter rozkazał strzec Banshee. Ale czy tylko o to chodziło? Spędzali ze sobą naprawdę sporo czasu i Lahey powoli przebijał się przez tę warstwę obojętności. Nie był już tak powierzchowny w ocenianiu Lydii. Po pewnym czasie zaczął nawet jej współczuć, a później wiedział, choć sam przed sobą nie umiał się przyznać do tego, że nawet gdyby Hale zabronił mu swego rodzaju opieki nad Banshee, Isaac robiłby to bezinteresownie. Wcześniej o tym nie myślał. Uznał „niańczenie” jej za pracę, nie oczekując w zamian cudów, ale kiedy rudzielec zaczął go szukać mimo nawałnicy, Isaac poczuł się w swój sposób wyjątkowy. Ta Lydia Martin – królowa królowych – przebiegła połowę Beacon Hills w poszukiwaniu jego. Może dlatego w dużej mierze Lahey nie chciał pozwolić Lydii udać się na potencjalną akcję ratunkową dla Stilesa. Był zazdrosny? Nie, wszyscy tylko nie Lydia! – pomyślał, ale prędko odpędził od siebie tę niedorzeczność, ponieważ Martin korzystając z chwili nieuwagi, odepchnęła go na bok. Nie stał już przed drzwiami, tylko półleżał w butach poustawianych pod ścianą. Zlekka zdezorientowany spojrzał w stronę otwartego wejścia. Na dworze kłębił się czysty mrok, a z nieba praktycznie lało ciurkiem. Coś było nie tak, ta burza miała szczególny charakter i Isaac to czuł. Jakby dodatkowy, zwierzęcy zmysł wywołał niepokój. Właśnie dlatego nastolatek wybiegł za Lydią, którą bez dłuższego namysłu po prostu chwycił w pasie i razem z nią w ramionach wskoczył do basenu.
Błysnęło, zagmiało… Będąc pod wodą poczuli lekki wstrząs, jakby piorun uderzył niedaleko. Lydia próbowała się wyrwać, ale w ostateczności Isaac położył palec na jej ustach. Wciąż się nie wynurzali, z tego powodu Lydia przestała wierzgać i trzymając zapas powietrza w płucach, patrzyła prosto na wilkołaka, który ją trzymał.
Błysnęło, zagrzmiało… Mocniejszy wstrząs, a później… później woda z basenu trysnęła na wszystkie strony.
Błysk.
Grzmot.
Woda.
Oddech.
Chlor.
Deszcz.
Grzmot.
Błysk.
Ciemność…
Lydia wzięła głęboki oddech, wynurzyła się, ciągnąc za ramię nieprzytomnego wilkołaka. To wszystko działo się jeszcze szybciej niż w jej cholernie pogmatwanym śnie, ale miała rację. Isaac był w niebezpieczeństwie. Sama na moment straciła świadomość chwili. Wiedziała, że piorun uderzył w wodę, ale wpierw wichura zerwała jedno z drzew, ciskając nim prosto w Lahey’a. Oberwał równo w tył głowy, zaczął się topić, a potem… Właśnie, ile czasu po uderzeniu piorunu minęło? Nie miała pojęcia, wiedziała tylko, że musi mu pomóc, tak jak Isaac pomógł jej wydostać się z tonącego auta. Nie mogła go stracić, był zbyt ważny, jednak nie przyznałaby się do tego, nawet sobie.
- Jeszcze trochę, Lahey, dasz radę! – wystękała, wyciągając go z wody. Momentalnie uklęknęła obok i spojrzała na jego spokojną twarz. Zastanawiała się co robić, panikowała. Uniosła nad nastolatkiem obie ręce, całkowicie bez celu, i rozejrzała się gorączkowo. Znikąd pomocy. Byli tam sami, bez telefonu, w środku rozszalałej burzy.

- Dobra, wytrzymaj – ułożyła ręce na jego klatce piersiowej i zaczęła uciskać. Jak to się robiło, kuźwa mać, połamiesz mu żebra! – krzyknęła na siebie w duchu. Usłyszała dźwięk pękającej kości, dlatego pisnęła. – zregenerujesz się, będzie dobrze – jej głos drżał, ale wykonała dokładnie trzydzieści uciśnięć, a potem wzięła głęboki oddech. To, że ich usta się zetknęły potraktowała jako całkowitą konieczność, nie chciałaby go pocałować. Blee, Isaac? Nie! Przecież Lydia Martin mierzyła wyżej, taki margines społeczeństwa? Ale on nie był marginesem w jej oczach, już nie. Stał się okropnie ważny i dopiero, kiedy wykonywała drugi wdech, otworzyła oczy szerzej. Przecież Isaac był wilkołakiem. One nie umierając od utonięcia…
***
Wow, dawno nie dodałam tak szybko rozdziału, ale kiedyś trzeba wrócić do rytmu, prawda? Mam nadzieję, że się spodobał, bo jest spóźnionym prezentem mikołajkowym i nie wiem, czy kolejny nie pojawi się dopiero na gwiazdkę, także wiecie ;)
Co sądzicie? Jakieś szczególne odczucia? Tu z pewnością jest chociaż trochę więcej akcji, a następny to CZYSTA AKCJA. No prawie. Musicie przyzwyczaić się do miłostek, bo wpadłam w romantyczny humor, idk. Tak jakoś. 
No, to by było chyba na tyle. Specjalnie dla shipperów przygotowałam filmik, więc zachęcam do obejrzenia ;]
 
Tak, to piosenka z ostatniego rozdziału. Btw. Lubicie kiedy rzucam tytułami? Bo DIWK od Małpek również jest podlinkowane. Już wkrótce zaproszę też do nowej zakładki, w której pojawią się wszystkie filmiki mojego autorstwa wraz ze zwiastunem. No. Skończyłam :)
xx
Wasza Nogitsune, która znów faszeruje się tabletkami #chorobatajm ;-;


wtorek, 2 grudnia 2014

Rozdział XIV "Potrzebuję cię, mamo..."

Gdybym miała zdefiniować siebie... Szczerze? Nie mam pojęcia co bym napisała. Mój charakter to Laura. Serio, nie spotkałam nigdy, w całej siedemnastoletniej egzystencji, drugiej tak pogmatwanej i sponiewieranej przez życie osoby. 
Koniec końców ciężko jest pisać o sobie, bo co? Jestem ładną, wysoką szatynką. 
Cześć. 
Koniec historii? 
Jestem demonem Mortui. Cholernym cholerstwem, które zaprogramowano tylko i wyłącznie na mord. 
Dasz się wyciągnąć na kawę? 
Żałosne. Niee. Tak. Kurwa. 
Pierwszy raz tak na serio tu przeklęłam i nie czuję się z tym źle. Buhaha, jestem zła do szpiku kości. Teraz już tylko brutalne odbieranie życia kobietom i dzieciom! 
Kurwa mać, jestem wrakiem człowieka! 
Jak długo się nie użalałam, pieprzyłam, że życie jest warte przeżycia, tak teraz chcę zrezygnować. Bo co? Bo mama umarła? Bo nawet nie pytałam kim jest mój ojciec? Bo chyba zakochałam się we własnym przyjacielu? Bo noszę na szyi pierdolony Kamień Filozoficzny, który wsysa dusze moich, MOICH, ofiar? Bo tracę emocje i staję się bezuczuciową *dziwką? Bo wiem, że każdy popełnia błędy, ale moje, MOJE, mogą doprowadzić do upadku tego kurewskiego świata? OKEJ! Niech upadnie... 
Jeśli on widzi prawdę o mnie, ja sama nie chcę widzieć siebie już nigdy więcej. Jeśli on mnie nienawidzi, to jak ja mogę nawidzić siebie? 
Nie chcę szukać prawdy, bo im więcej wiem, tym słabsza się staję, chyba przegrałam.

Christina Novelli "Concrete Angel"
L.M.

                Drzwi do pokoju otworzyły się z lekkim skrzypnięciem, a przemoczona, męska bluza znalazła swoje miejsce na łóżku. Tuż obok upadła sylwetka dziewczyny, ta natomiast wzięła głęboki oddech. Laura nie należała do tych słodkich nastolatek z amerykańskich filmów, które tuż po spotkaniu z chłopakiem umierały z tęsknoty. Pomijając sam fakt że była Brytyjką, a Stiles nie był jej chłopakiem, tylko najlepszym przyjacielem. Mógł dać jej bluzę, coby nie zmokła, prawda? Jednak o ironio, nie bluza w tym wszystkim okazała się najważniejsza. Mulligan po raz pierwszy miała ochotę chichotać. Owszem, w swoim nastoletnim życiu spotkała wielu chłopaków wartych uwagi. Umawiała z się z kilkoma, na Boga, jednego zostawiła w niepewności, wróć, w Bradford, ale przy żadnym nie czuła czegoś takiego. Jakby jej wnętrzności założyły szkołę tańca, do cholery!
 Ale to były przyjemne bóle brzucha. Nie te, które odczuwa się po zjedzeniu nieświeżych hotdogów ze stacji benzynowej. Zupełnie inne, niezrozumiałe. Niezrozumiałe były także rumieńce. Jestem chora – pomyślała, usiadłszy. Przeczesała włosy palcami i ułożyła dłoń na czole. Gorączka, to tylko gorączka – mówiła sama do siebie w duchu. Kiedy wstała, bezpośrednio udała się do salonu, gdzie Melissa wypełniała jakieś papiery. Pani McCall rzadko zabierała pracę do domu, jednak w niektórych przypadkach to okazało się konieczne.
                - Mamy coś na zbicie? – zapytała nastolatka, ignorując fakt, że teoretycznie nie mogła zachorować. Jej organizm sam się uleczał, przeziębienie nie wchodziło w grę. Może to była tylko przykrywka? Podświadomie Laura czuła, że coś jest nie tak. Po prostu wypierała myśl, że może to być coś zupełnie innego.
                - Jesteś chora? – Melissa odłożyła plik kartek na bok i spojrzała na Laurę. Marszcząc czoło, położyła dłoń na jej czole, a następnie poliku – rzeczywiście rozpalona… - kobieta poszła do kuchni i wysunęła szufladę z lekami – coś cię boli?
                - Brzuch, trochę – Laura momentalnie ruszyła za nią i usiadła na stole.
                - Jadłaś coś? – lekarka zmierzyła temperaturę dziewczyny termometrem elektronicznym i uniosła obie brwi. - Dziwne… Chyba się zepsuł. Trzydzieści dwa… - Laura przełknęła ślinę. Przecież teoretycznie była martwa! Melissa jednak znów ułożyła dłoń na jej czole – no nie masz gorączki. Masz wypieki…
                - Dziwne – odchrząknęła dziewczyna, przeklinając siebie samą za to, iż przyszła do pani McCall z tym problemem.
                - Odwiedziła cię ciotka? – zapytała kobieta znacząco. Obie rzecz jasna wiedziały o co chodzi.
                - Nie, po wizycie – wzruszyła ramionami.
                - Okej, brzuch cię jeszcze boli? – Melissa zaczęła się jej dokładnie przyglądać. Coś było nie tak. Laura wydawała się być inna.
                - Już nie… - Mulligan zmarszczyła czoło. Sama przestała rozumieć swoje objawy – jestem chora? Rano wydawało się być dobrze… Zjadłam zupę mleczną jak zwykle… - jeśli torebkę krwi można nazwać zupą mleczną… - potem biegałam na Sportowym Lecie, kanapki Scotta, kawałek pizzy... byliśmy ze Stilesem w Roadhouse, zjadłam ciastko… O, wtedy zaczął mnie brzuch boleć! Ciastko? – Melissa słuchając słów dziewczyny uśmiechnęła się pod nosem. Sama przecież to przeżyła, wiedziała co znaczy poczuć tak zwane motylki. Niewinność dziewczyny uważała w tym wszystkim za uroczą. Jakby chowała się za barierą, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że Stiles to nie tylko jej przyjaciel.
                - Mhm… Gdzie dokładnie cię boli? – starała się nie zaśmiać, a Laura wzruszyła ramionami.
                - Szczerze? Nie wiem. To taki dziwny ból, nawet…
                - Przyjemny? – Melissa weszła jej wpół zdania i zamknęła szafkę z lekami. Zamiast tego wyciągnęła tabliczkę czekolady.
                - Cholernie… - palnęła siedemnastolatka, bacznie obserwując kobietę – co robisz?
                - Nic… Stiles też jadł ciastka? – Laura skinęła – jego też brzuch boli? – zapytała uśmiechając się delikatnie.
                - Nie wiem, nie pytałam – Laura wzruszyła ramionami.
                - Ach… A miał może rumieńce, tak jak ty? – pani McCall naprawdę uwielbiała się z nią droczyć. Mimo wszystko postanowiła, że nastolatka powinna sama dojść do tego, co jej jest.
                - No tak, ale to nie od… - zamarła, wtedy coś nią szarpnęło, jakby zaczęła się orientować. Nie mogła. Nie mogła pozwolić sobie na coś więcej. – Z resztą, to już nieważne… Lepiej mi – zawahała się, a Melissa podała jej czekoladę.
                - Lekarstwo – sama porwała kosteczkę – na wszelki wypadek.
***
                W pokoju panował półmrok, a jedyne światło na skoncentrowaną twarz chłopaka rzucał komputer. Za oknem wciąż padało, od czasu, do czasu błysnęło, kiedy indziej zagrzmiało, ale nic nie mogło przerwać jego skupienia. Na wyciągniętych wzdłuż niepościelonego łóżka nogach spoczywał laptop i tylko on, prócz setek myśli, się teraz liczył. Nastolatek miał już szczerze dość przeglądania głupawych filmików w internecie, ale nie miał też głowy, aby zabrać się za konkrety. Musiał robić coś, co odciągnęłoby jego uwagę od wydarzeń minionego wieczoru. Z jednej strony zachodził w głowę ile dla Laury znaczył ten prawie pocałunek, a z drugiej nie chciał wiedzieć. Teraz, gdy było już po fakcie, do tego wszystkiego doszła i Lydia. Owszem, nie spotykali się, ba, Martin przez połowę życia ignorowała jego obecność, ale zakochany Stiles poczuł się niewierny. Jeśli byłoby inaczej? Czy umawiając się z Lydią umiałby powstrzymać się od pocałowania Laury? I czy umiałby zagłuszyć to uporczywe uczucie? Nawet przy rudzielcu tego nie odczuwał. To było niesamowicie dziwne, ale i przyjemne. Kiedy go dotykała, kiedy do niego mówiła, kiedy przejechała wargą po jego wardze…
                - Cholera! – zaklął i sięgnął po szklankę wody, która stała na nakastliku – Dlaczego musisz mnie nienawidzić?! – spojrzał znacząco w sufit, jakby zaklinając się na Boga. Następnie tylko westchnął i wszedł w folder „ulubione”. Tam bowiem zaznaczył strony dotyczące demona, które miał jeszcze do przestudiowania. Podczas gdy jego przyjaciele upierali się, że internet na nic się nie zda, on nie byłby sobą, gdyby nie zaczął szperać. Tak też zrobił.
                - Co my tu mamy… - uśmiechnął się pod nosem, widząc jakąś nową informację – przestań gadać sam do siebie, deklu! – warknął, a następnie dopił wodę ze szklanki. Wariował, zbyt wiele się działo, aby on – jedyny człowiek wśród swoich przyjaciół - mógł zachować resztki normalności.
Zagłębiając się w lekturze, Stiles uśmiechnął się pod nosem. Znalazł coś, ot co! Dlatego właśnie wygrzebał się z łóżka i podłączył laptopa do drukarki. Jeszcze raz prześledził tekst wzrokiem, a w ostateczności zamarł. Znów o niej pomyślał, znów Laura przejęła cały umysł nastolatka, jednak tym razem nie chodziło o jej urok, chodziło o coś więcej.
- Kamień Filozoficzny – przeczytał na głos, przyglądając się obrazkowi. Zapamiętał ten wisiorek, widniał na szyi Mulligan i nigdy się z nim nie rozstawała. Był niewielki, przezroczysty, mimo to zaczerwieniony od boków. Miał kształt rąbu, a od zawieszki przez całą długość przechodziła srebrna podobizna węża z czerwonymi ślepiami.
Wtedy do niego dotarło. Zaczął dostrzegać fakty, których nie chciał dopuścić do siebie wcześniej. Wstrzymał oddech, a wyciągnąwszy kartki z drukarki, niczym oparzony chciał się rzucić w stronę tablicy korkowej. Nie przewidział jedynie kabla, o który się potknął, tym samym strącił z biurka komórkę. Wypadła z niej bateria, co Stiles zignorował. Podniósł się prędko i wyciągnął jeszcze inne zapiski z teczki. Zaczął przekładać włóczkę na tablicy, oznaczając to, co już miał, a gdy spojrzał na swoją pracę, gdy skończył – zamarł.
Kawałki wreszcie zaczęły układać się w całość.
Przyjechała do miasta, demon jej nie skrzywdził, wiedziała, jak ginęli ludzie, czasem tajemniczo znikała i ten naszyjnik…
***
- Wciąż nie odbiera! – jęknął Isaac, kiedy cała trójka – on, Lydia i Carmen – znalazła się w posiadłości Martinów. Wilkołak bezskutecznie próbował dodzwonić się do Stilesa, ale jego telefon leżał rozczłonkowany na podłodze.
- To zrób tak, żeby odebrał – Lydia założyła na siebie szlafrok, ponieważ jej kusa pidżamka przemokła do suchej nitki. Zmywała z siebie resztki makijażu, czekając aż Isaac wreszcie coś zdziała.
- Posłuchajcie – głos w ostateczności zabrała Carmen. Spojrzała po tej dwójce, zastanawiając się czy powinna powiedzieć, że wie, o co tak naprawdę chodzi. – muszę już iść. Jakkolwiek ta sprawa nie jest ważna i tak jestem spóźniona.
- W porządku – Lahey uśmiechnął się do Mortis przyjaźnie i po raz kolejny przystawił słuchawkę do ucha, lecz stracił nadzieję na to, iż Stiles raczy odebrać.
- Powodzenia – odwzajemniła uśmiech, a następnie wyszła. Kiedy znalazła się na zewnątrz, wzięła głęboki oddech. Dopiero co wkroczyła w anaturalny świat i już coś zaczęło się dziać. Miała Marcoosowi za złe to, że nie wtajemniczył jej wcześniej. Może potrzebowała czasu, aby się jakoś przygotować? Niestety to wszystko działo się zbyt szybko, wiedziała, że musi działać z prędkością światła, zanim brat uwolni jakąś, do diaska, przerażającą Ciemność. I jeszcze te dzieciaki. Zbyt duże brzemię.
Lydia – Banshee, Laura – Mortui, Daphne – Illuminatos, Marcoos – Custos, połowa Beacon Hills – wilkołaki. To przytłaczało.
Gdy wsiadła do Impali, nie mogła ruszyć dalej. Uderzyła głową o oparcie, a pięścią potraktowała kierownicę. Dawniej chciała by supernaturalny świat był prawdziwy. Chciała pobawić się w łowcę demonów, ale kiedy przyszło co do czego… Nie wiedziała, czy sobie poradzi.
- Pierdzielenie o Chopinie – burknęła i odpaliła auto. Jechała w ciszy, co robiła rzadko. Zawsze towarzyszyło jej radio, albo chociaż słuchawki i mp3. Tym razem było inaczej. Kobieta za wszelką cenę próbowała skupić pełną uwagę na drodze, ale to okazało się nierealne. Bez przerwy zerkała do tyłu, aby zobaczyć, czy pudełko które wiozła stało bezpiecznie na tylnym siedzeniu. W nim znajdowało się kilka notatek Marcoosa, które Carmen ukradła, aby pokazać Peterowi. Chciała pomóc, była po stronie Hale’ów, bo nie wiedziała jeszcze jak brutalny potrafi być Peter.
Po piętnastu minutach jazdy, auto stanęło z niewiadomych przyczyn. Carmen tylko zmarszczyła brwi i mimo ulewy wyszła na zewnątrz. Zostawiła zapalone lampy, jednak to niewiele dało w mroku lasu, gdzie Impala odmówiła współpracy. Mortis zaświeciła latarką w telefonie na ukochany samochód i spostrzegła, że złapała gumę. Nie wystraszyłaby się, gdyby nie fakt, że opona nie była dziurawa. Została rozdarta przez silne pazury…
***
Laura nie mogła zasnąć tamtej nocy. Dochodziła druga, a nastolatka bezskutecznie przewracała się z boku na bok. Coś ją trapiło. Próbowała wyłączyć myślenie, odkrywała się, aby następnie wejść w całości pod kołdrę. Układała poduszkę na tysiąc różnych sposobów, kładła się do góry nogami, ale nic nie pomagało. Po raz kolejny bolał ją brzuch, ale ten ból nie był przyjemny, a Laura znała go zbyt dobrze. Poczucie winy. Ogromny klamot na sercu, który nie pozwalał jej spać. Musiała powiedzieć prawdę. Czuła, że jeśli tego nie zrobi, stanie na dachu i wykrzyczy każdą swoją myśl. Deszczowa aura nie pomagała, powodowała tylko, że dziewczyna coraz bardziej się wierciła.
Ten ból był stresem. W pewnym sensie. Nawet jeśli postanowiła sobie, że po prostu opowie od początku do końca, co i jak, stresowała ją reakcja Stilesa. To jemu chciała powiedzieć, bo to jemu najbardziej ufała. Mimo wszystko z czasem widziała tylko kiepską wersję jego szoku. Widziała, jak na nią krzyczy, jak wyrzuca ją z domu. Nie chciała go tracić, jednak z drugiej strony kiedyś i tak by się dowiedział. Daphne mogła mieć rację. Im wcześniej, tym lepiej. Mulligan wolała, aby przyjął to na klatę od niej, niż od osoby trzeciej. Jednak reakcja… Tu już nie chodziło o nastoletnie miłostki, chodziło o życie, lub śmierć. A jeśli będzie się mnie bał? – pomyślała, siadając. Jej ciało przestało współgrać z rozumem. Wewnętrzna walka okazała się przeżerająca, wykańczała ją do tego stopnia, że Laura pragnęła się rozpłakać. Nie mogła, nawet gdy mocno zacisnęła powieki, łzy nie chciały spłynąć po policzkach. Kiedy chodziło o Stilesa robiła się bezsilna. Był dla niej wtedy najważniejszy. Tak bardzo nie kochała nikogo innego. Związując włosy w coś, co miało być kokiem uklękła. Robiła to pierwszy raz od dawien dawna, ale musiała, poczuła wewnętrzną potrzebę, porozmawiania z kimś bliskim i świadomym. Erica – nienawidziła jej. Peter – cha, dobre sobie! Boyd – znała go z widzenia. Derek… Derek? Nie, on by nie zrozumiał, nie był tak uczuciowy. Dlatego wzięła głęboki oddech i złożyła ręce.
- Boże, jeśli tam jesteś… - zaczęła łamiącym się głosem – proszę, oddaj mi mamę. Potrzebuję jej, mamo potrzebuję ciebie. Przepraszam – pociągnęła nosem. To była parodia płaczu, parodia modlitwy. Laura stała się taką parodią człowieka. Ni to potwór, ni to dziewczyna. Nie miała pojęcia gdzie stoi, nie miała pojęcia dokąd zmierza. – przepraszam, bo jestem złą osobą. Nienawidzę tego, czym się stałam… Nie chcę być sama. Boże, ja tak bardzo nie chcę być sama.
Siedemnastolatka wpatrywała się przez moment w okno. Całe niebo płakało, o ironio, ona nie mogła. Kolejny upadek. Kolejny brak. Kiedy przetarła twarz, tylko westchnęła. Wiedziała już, co musi zrobić. Jakby Tracey szepnęła jakąś podpowiedź z góry. Nie, to nie był duch, to była odwaga, która obudziła się w Laurze tak nagle. Dziewczyna nie czekając ani chwili dłużej po prostu zeszła na dół.
- Melisso… - szepnęła, widząc że kobieta leży na kanapie w salonie. Zasnęła, a telewizor wciąż był włączony. Laura przykryła ją kocem, uśmiechając się pod nosem. Zwlekała, robiła co miała robić najwolniej jak potrafiła, aby tym razem przemyśleć swoje słowa. Zarzuciła na siebie bluzę Stilesa i wsunęła zużyte trampki. Wychodząc z domu wzięła jeszcze trzy głębokie oddechy.
- Wybacz Derek… - wyciągnąwszy rower Scotta z garażu, szepnęła jakby z nadzieją, że Hale ją usłyszy. Może gdyby pojawił się ni skąd, odwiódłby Mulligan od tej myśli. Jednak ona była już pewna. Jeśli mnie odrzuci – chociaż nie będzie żył w kłamstwie – pomyślała. Kto, jak kto, ale Stiles zasługiwał na prawdę…
***
- Radzę się do mnie nie zbliżać! – głos Carmen drżał, mimo to stała w pozycji bojowej, wyciągając rękę do przodu – mam scyzoryk i nie zawaham się go użyć! – wrzasnęła, po czym usłyszała szelest. Obróciła się gorączkowo, ale nikogo ani nic nie dostrzegła. Serce kobiety przyspieszyło. Całe życie przeleciało przed jej oczami, gdy szmer się powtórzył. Jednak zawtórowało mu także warczenie. Carmen przełknęła głośno ślinę. Znów zmieniła pozycję, a wtedy zamarła. To co zobaczyła… Nie spostrzegła wilka, spostrzegła damską postać. Była lekko przygarbiona, miała długie, silne pazury, a na szkaradną twarz opadały ciemnobrązowe włosy. Wilkołak. Carmen po raz pierwszy w swoim życiu widziała tę bestię na własne oczy. Warczała, aż wreszcie ruszyła na szatynkę.
- Odejdź! – wrzasnęła Carmen. Nic innego nie przyszło jej do głowy. Wymachiwała scyzorykiem na prawo i lewo, jednak wilczyca nie chciała się poddawać. – On… On jest ze srebra – rzuciła już pewniej. Następnym co usłyszała nie było o dziwo warknięcie, a dźwięczny śmiech. Ten potwór. On przybrał postać dziewczyny. Była ładna, nawet bardzo, nikt o zdrowych zmysłach nie posądziłby jej o wilkołactwo.
- Serio?! – uniosła obie brwi, podchodząc do Carmen. Ta natomiast naparła na drzewo – srebro? – wywróciła oczami, gdy Mortis nie odpowiedziała nic ze strachu. Znów to zrobiła, znów się przemieniła. Dyszała ciężko, pazurem raniła Carmen w polik, ale delikatnie. Dla przestrogi. Szatynka nie mogła widzieć nic więcej, gdyż zamknęła oczy. Poczuła pieczenie na brzuchu, ponieważ znudzona napastniczka zaczęła niszczyć jej ubrania. Mortis nie miała wyboru, wrzasnęła i mimo, że sama była ranna drasnęła ramię wilczycy scyzorykiem. Ta natomiast zawyła, ale nie pod wpływem bólu, pod wpływem ryku. Pojawił się drugi wilk. Mężczyzna, który stając w obronie Carmen, przestraszył tamtą.
Wilkołaki spojrzały sobie w oczy. Jej błysnęły błękitem i tyle ją widziano. Zniknęła, po prostu uciekła, rozpływając się w mroku nocy.
- Peter?! – zapytała Carmen, patrząc jak Hale przybiera ludzką postać. Był całkiem zbity z tropu. – Kto… Kto to był? – kontynuowała, widząc jak szatyn wodzi wzrokiem za wilczycą. Niepewnie ułożyła dłoń na jego ramieniu.
- Cora – odparł. Doznał olśnienia. Był w totalnym szoku – Cora Hale – przełknął głośno ślinę, a następnie przeniósł wzrok na Carmen. Widział, że jest ranna i nie da rady sama dojść do posiadłości, dlatego wziął ją na ręce. Jednak nie tak, jak powinien to zrobił, przerzucił sobie Mortis przez ramię, zaglądając do auta.
- Pet, możesz mnie postawić – mimo to Carmen uśmiechnęła się pod nosem. Lubiła to, co z  nią robił.
- Gdzie dokumenty? – zapytał jakby samego siebie i pozwolił Carmen stanąć na ziemi.
- Cholera, nie ma ich… - spojrzeli po sobie. Cora była zajęta krwawym drażnieniem się z Carmen, więc kto je zabrał?!
Wilczyca pędziła przed siebie, ile sił miała w nogach. Wreszcie dotarła do wyjścia z lasu, gdzie zaparkowało czerwone Porshe. Wślizgnęła się na miejsce pasażera, zerkając w stronę kierowcy.
Młoda kobieta o kruczoczarnych włosach i nieskazitelnie błękitnych oczach w oprawie ciemnych rzęs, przeglądała pożółkłe strony. Również przeniosła wzrok na Corę.
- Szybka akcja, Nicole… Daphne będzie dumna.
***
Donośne pukanie o mało nie zbudziło Jace’a, który spokojnie spał na górze. Stiles właśnie zmierzał do wyjścia, kiedy usłyszał, że ktoś się dobija. Wziął głęboki oddech, z nadzieją że to Carly, bądź John. To byłoby chłopakowi szczególnie na rękę. Mógłby bez wyrzutów sumienia pojechać wyjaśnić parę spraw z Laurą. Kiedy gwałtownie otworzył drzwi, do pomieszczenia niestety, bądź stety wpadła właśnie ona.
- Chyba musimy pogadać – palnęła wyłamując palce.
- Chyba musimy – potwierdził nastolatek i założył ręce na piersi. Pokazał jej miejsce na kanapie, ale Laura nie chciała siedzieć. Wolała gorączkowo chodzić po całym salonie, starając się zebrać myśli do kupy.
Stiles tylko klapnął na podłokietniku. Z uwagą mierzył jej sylwetkę, badał każdy kolejny ruch, ale nie dostrzegł nic dziwnego w zachowaniu przyjaciółki. Laura, jak się patrzy. Żaden potwór, zwyczajna nastolatka. Jednakże on doskonale wiedział, jak te anaturalne stworzenia są sprytne. Koniec końców Scott również nie wyglądał niebezpiecznie. Właśnie… Scott. Kiedy Stiles dowiedział się o Scott’cie – nie panikował. Można by rzec, że brnął w jego wilkołactwo bardziej, niż sam McCall. Chciał wiedzieć więcej i więcej, bo to go fascynowało, o czym Laura nie miała pojęcia. Nie wiedziała, jak bardzo Stiles jest otwarty na takie rzeczy. Jednak znalazła się pewna różnica. Scott żył, Scott nie wysysał z ludzi krwi, Scott nie został opętany przez bezwzględnego demona…
- Boję się – rzekła wreszcie, siadając tuż obok.
- Czego? – syn szeryfa poczuł się odrobinę wytrącony z równowagi. Może nie o tym Mulligan chciała rozmawiać? Sam wiedział tyle, że już nic nie wiedział. Przeniósł na nią wzrok i uśmiechnął się lekko, jakby chciał dodać jej otuchy, chciał.
- Twojej reakcji – Laura wzruszyła ramionami. Poczuła się pewniej dopiero wtedy, kiedy siedemnastolatek ujął jej dłoń.
- Lau, jesteś moją najlepszą przyjaciółką – schował jej rękę w swojej ręce i bacznie obserwował profil dziewczyny. Nie skrzywdzisz mnie – powiedział sam do siebie w duchu – nie jesteś w stanie mnie skrzywdzić. Gdybyś chciała to zrobić, dawno leżałbym martwy, prawda? – ufał jej.
- I nie chcę tego stracić – ona również na niego spojrzała – nie chcę żeby coś między nami się zmieniło. Nie chodzi o sytuację w Roadhouse, to nasz ostatni problem! – uniosła się. Wyrwała dłoń i znów zaczęła chodzić po salonie. Stlies chciał coś powiedzieć, ale nie pozwoliła mu na to – posłuchaj… Ja, ja mam sekret. I prawda jest taka, że nigdy nie powiedziałam tego na głos. Bo się boję. Jestem przerażona, dokładnie! Boję się tego, czym się staje! – westchnął. Laura zaczęła histeryzować, a to nie wróżyło nic dobrego. – nie chcę ranić ludzi, Stiles. Nie chcę ranić ciebie, nie chcę tracić duszy! Wiesz czym jestem?! Wiesz?! – krzyczała. Zrobiła się cała czerwona i gdyby mogła płakać, z pewnością łzy ciekłyby po jej polikach.
- Wiem – on natomiast był opanowany. Pozwolił Laurze się wykrzyczeć.
- Wszyscy chcą iść do nieba, – pociągnęła nosem – a ja po prostu boję się śmierci, nie powinnam, przecież już umarłam. Boże, Stiles, jestem martwa. Martwa, rozumiesz?! – kiedy upadła na kolana schowawszy twarz w dłoniach, niepewnie do niej podszedł i ukucnął. Nie bał się, ponieważ widział, iż ją również to przytłacza. Skoro przez ten cały czas była wobec niego taka jak dawniej, dlaczego teraz miałaby go krzywdzić?
- Nie prawda, mała – chciał ją przytulić i uspokoić, ale Laura działała pod wpływem impulsu.
- Nienawidzisz mnie! Ja to wiem. Cholera, nie udawaj! Czekasz na moment zaskoczenia, aby mnie dopaść i wykończyć?! – chwyciła jego nadgarstki, a jej oczy błysnęły błękitem – powiedz to, Stiles, powiedz, że nie chcesz mnie widzieć na oczy, że jestem dla ciebie nic nie warta!
- Laura! – wrzasnął wreszcie, ale ona nie przestawała.
- Jestem nieżywa, NIEŻYWA!
- Pokaż…
- Nie chcesz! Powiedz, że cię zawiodłam, że cię okłamałam, że nie jestem już twoją przyja… - przerwał jej wpół słowa, ponieważ zatkał jej usta… Pocałunkiem.
***
A więc... Mam kilka minut i wyjeżdżam.
Mieszkam teraz w internacie, gdzie laptop z powodu słabego wifi nie przeszedł. Dlatego właśnie pojawiam się tutaj raz na ruski rok, a u Was chyba jeszcze rzadziej. Na szczęście udało mi się dokończyć ten rozdział i jestem z niego bardzo dumna. Jestem dumna z Laury, bo odważyła się wyznać Stilesowi prawdę. Co z tego wyniknie? Co wyniknie z ostatniej sceny. Cóż, zobaczycie :)
Na sam koniec potraktuję Was gifem, na którym niestety jest Malia. Ale zobrazujcie sobie to mniej więcej tak, przynajmniej o to chodziło w tym pocałunku ;)
 
Także ten, dobranoc i do napisania!
xx
Ps: Polecam tę piosenkę z początku. Złapała mnie za serce ALE TYLKO WERSJA AKUSTYCZNA, INNE SĄ FE :)
Ps2: Też tak macie?

XxxX

Pozdrawiaaam! 
Nogitsune