wtorek, 5 sierpnia 2014

Rozdział VII "Burza uczuć"

Rozdział dedykuję Nyks, z którą dzielę się mężem xo
„Ostatecznie jesteśmy tym, co myślimy. Nasze emocje są niewolnikami naszych myśli, a my jesteśmy niewolnikami naszych emocji.”
Zacznę cytatem. W sumie nie mam weny na dzisiejszy wpis, a obiecałam sobie i Tobie, że będę pisać każdego dnia. Dziś o emocjach, o tym co odczuwam, co pcha mnie do działania. Nie da się żyć bez nich, z pewnością te sprzeczne ubarwiają ludzkie istnienie, czasem powodując mętlik w głowach. Ostatnio zauważyłam, iż niektóre ubywają ze mnie z każdym, kolejnym ciosem. Czuję jakbym traciła cząstkę siebie. Nie płaczę. Po prostu. Choć miałam kwadrylion powodów nie uroniłam ani jednej łezki. Odnoszę wrażenie, że… Sama nie wiem. Że moja dusza umiera. Staję się zimniejsza, odporniejsza. Tylko nie mam pojęcia czy to dobrze, czy źle. Robię się obojętna, mimo iż tego nie chcę.
Lecz było coś, co ruszyło moje emocje. Coś co zmusiło mnie do natychmiastowego, nadmiernego wręcz myślenia. Tak zwana akcja – reakcja, tak zwany Stiles.
L.M.
***
                Kropelki wody spływały równomiernie z rogów czarnej, skórzanej kurtki na podniszczoną posadzkę wiekowej kamienicy.
Jej odrapane, szare ściany prezentowały się co najmniej marnie i żałośnie, a dopełniały ów żałość pojedyncze przekleństwa napisane wpółwypisanym markerem. Niektórzy ludzie patrząc na nie mogli odnieść wrażenie, jakby budynek krwawił od środka, jakby te szare, odrapane, popisane ściany błagały o pomoc, muśnięcie jakąś farbą w słonecznym odcieniu, albo ostateczność - zburzenie. Od białego sufitu, gdzieś w kątach odpryskiwała pleśń, a jej zapach mieszał się z dymem tytoniowym powodując niesmak. Powietrze było ostre, zimne i śmierdzące.
Dopiero gdy spojrzało się na drzwi, jedyne w swoim rodzaju, znajdujące się na końcu korytarza można było odetchnąć z ulgą. Ciemny Machoń w żadnym wypadku nie pasował do biednego, powojennego klimatu. Ani on, ani pozłacana klamka, którą ujęły skostniałe, mokre palce.
- Marcoos! – po przedsionku rozniósł się melodyjny, przerywany chrypką, dźwięk damskiego głosu. Jednak nikt nie odpowiedział na wołanie szatynki. – Marcoos wróciłam – zsunęła z nóg zdeptane, wojskowe buty i podwinęła rękawy katany. Wciąż cisza. Zmarszczyła czoło i zajrzała do kuchni. Mieszkanie nie było bowiem duże, ale za to przytulne i ciepłe.
- Ej, gdzie jesteś? – szepnęła bardziej do siebie niż do brata idąc w stronę łazienki. Zapukała, lecz znów odparła wyłącznie głucha cisza. – Marcoos – przeciągnęła i spięła włosy w kucyk. Carmen przeważnie nosiła gumkę na nadgarstku. Przezorny zawsze ubezpieczony!
Przeszukała jeszcze swój pokój oraz sypialnię Marcoosa, ale ku jej zaskoczeniu były puste. Westchnęła cicho. Została tylko jedna opcja. Mortis wiedziała, że nie powinna, lecz nawet jeśli siedział w gabinecie odzywał się choćby krótkim „cześć”, nie wyszedłby nie zakluczając drzwi.
Kobieta niechętnie i chwiejnie podeszłą do starych drzwi z niewielką szybką u góry. Miała wrażenie, że potwornie hałasuje, słyszała swój oddech, bicie serca, czuła tysiące par oczu przebijających ściany budynku, które wbijały w jej postać natarczywe spojrzenie.
- Nie poddasz się, Car, troska o Marcoosa zwycięży… - szepnęła jakby sama do siebie i przekręciła gałkę.
Gabinet był otwarty, a przed Carmen wymalowało się tysiące ksiąg, jedno biurko i maleńka, nocna lampka. Całość spowił mrok, a księżyc w fazie „po pełni” dopełniał urok graciarni. Szatynka przełknęła głośno ślinę i zapaliła światełko. Emocje w niej narastały, było ich coraz więcej. Z trudnością stawiała stopy i depcząc niczym po rozżarzonych węglach doczłapała się do okna. Na parapecie leżał plik kartek. Carmen drżącymi rękoma uniosła pożółkłe wyrywki i przeczytała szeptem kilka słów. Papier z pewnością nie pochodził z dwudziestego pierwszego wieku. Był stary, bardzo, a tusz rozmazany.
- Mortui przybędzie z bram piekieł… – zmrużyła oczy spoglądając na rysunek.
Przedstawiał kobietę, miała długie włosy jaśniejące niewyobrażalnym blaskiem. Jakby zostały zrobione ze śniegu. Mimo, że obrazek został nabazgrany czarnym tuszem, Carmen wiedziała, iż postać ma, a raczej miała białe kosmyki. Nie siwe, srebrne, jakby utkane z księżycowej nici, tuż po nich uwagę szatynki przykuło jej ciało. Poharatane, zaznaczone żyłami łaknącymi krwi. Na każdej części, od policzka, aż do stóp odznaczały się szczególnie, sprowadzając do jednego miejsca. Nie do serca, jakby się można było spodziewać, a do naszyjnika. Kryształu sączącego czerwień, nie był czerwony lecz Carmen to czuła, coś jakby cichy szept okalał jej ucho potwierdzając przypuszczenie o odcieniach. Dalej spostrzegła kły, sięgające nie niżej niż do połowy brody. cienkie, mimo to dwudziestosześciolatka miała świadomość ich siły i niezniszczalności. Po kłach oczy – przepełnione pustką oczodoły, skrzydła, potężne, ogromne oraz ogon. Długi, zakończony ostrą jak brzytwa strzałą. Demon stał majestatycznie, mimo, iż w płomieniach, które natomiast przesmykiwały przerażone oblicza.
Kobieta westchnęła ciężko i dotknęła palcem twarzy potwora, przejeżdżając opuszkiem po całej sylwetce.
- Jest mistrzynią kontrastu… - głos Carmen podczas czytania drżał – między łoskotem, a ciszą…
- między białym śniegiem, a krwią– za szatynkę dokończył on. Mężczyzna stojący w drzwiach miał skupiony wyraz twarzy, choć widać było tę złość w jego mimice.
Carmen momentalnie zgniotła wyrywek i zmierzyła brata spojrzeniem. Znała ten wzrok. Nie wróżył nic dobrego.
- Co ty tu w ogóle robisz?! – warknął podchodząc do kobiety gwałtownie.
- Ja tylko… - zaczęła zagryzając Poliki od środka.
- Ty tylko co?! – pchnął siostrę ku wyjściu, a ona aż syknęła opadając na ścianę w korytarzu.
- Szukałam cię… - ścisnęła papier mocniej. Patrzyła na Marcoosa z przerażeniem. Miała pełną świadomość tego, w jaki sposób ją ukara.
- I znalazłaś, nie powinnaś była tu wchodzić, Carmen! – znalazł się przed siostrą i soczyście ją spoliczkował. Załkała cicho, próbując się wyrwać, ale chwycił ją za wolny nadgarstek.
- Proszę, to się nie powtórzy – podciągnęła nosem, czując jak polik pulsuje.
- Nie, to się nie powtórzy – posłał kobiecie kpiący uśmiech, znów zostawiając ślad w tym samym miejscu.
- Marcoos! – jęknęła.
- Zapomnij o tym, co tam widziałaś, zrozumiano?! ANI SŁOWA! – rzucił nią o przeciwległą ścianę, gdy ta próbowała doczołgać się do wyjścia z domu – kopnął siostrę w nogę.
- Ani słowa – powtórzyła przez łzy i z trudem wstała chwytając klamkę.
- Pamiętaj! – warknął na odchodne zamykając się w gabinecie. Pozwolił siostrze wybiec z kamienicy. Przecież to nie pierwszy raz. Często ją bił, dla mężczyzny była to jedyna, odpowiednia nauczka, a Carmen? Nie mogła nic zrobić, został jej ostatnią rodziną, tak bardzo go kochała, choć tak bardzo ją ranił.
Mortis wybiegła na zmokłą ulicę i momentalnie opadła na kolana. Zupełnie zapomniała o świstku, trzymanym w dłoni. Wpakowała go do kieszeni kurtki chowając twarz w rękach. Próbowała przestać płakać, ale łzy spływały po jej obolałym obliczu wraz z deszczem i krwią. Nie chciała tam wracać, lecz nie mogła też zostać na dworze. Błysnęło się, a zaraz po tym zagrzmiało. Burza była równo nad Beacon Hills, w którym Carmen nie znała nikogo.
- Nie możesz się mazać – ścisnęła dłonie w piąstki i podniosła na równe nogi – nie tym razem, mała – szepnęła idąc przed siebie. Stawiała niepewne kroki, mruczała pod nosem „Runaway”, wszystko aby się uspokoić. Objęła ramiona dygocząc. Było zimno, a ona znalazła się w samym środku miasteczka pobita przez rodzonego brata. Nie widziała żywej duszy. Nawet samochody nie jeździły, spostrzegła może jeden lub dwa, ale ten trzeci poznała. Och, jak mogłaby nie. Na domiar złego kierowca wjechał w kałużę i ją opryskał.
- Zabiję cię, cholera jasna! – jęknęła i rzuciła za autem dość duży kamień, który uderzył w tylne światło. Kierowca momentalnie zahamował wychodząc na zewnątrz i gniewnym spojrzeniem ją zmierzył.
Wyglądała żałośnie, jej stan był wręcz opłakany, a polik wciąż czerwony.
- Cyklistka! – warknął mężczyzna okrywając się szczelniej kurtką. Lało jak scebra.
- Peter – wychrypiała podchodząc bliżej. Wzrok Hale’a utkwił na jej kieszeni, z której wystawał świstek. Oko narysowanego potwora błysnęło błękitem, powodując, że wilkołak zmarszczył brwi. Nie słuchał tego, co Carmen mówiła, po prostu zastanawiał się, gdzie już ów tęczówki widział. Przez jego głowę przesmyknęło się nagle tysiąc myśli i jeszcze raz tyle sprzecznych emocji.
- … I potem spadłam i zgubiłam klucze – skłamała. Wymyślała na poczekaniu jakąś bajeczkę, aby nie zdradzić występków brata. Ale to bolało, podobnie jak zmartwiona, a za razem nieobecna mina Petera. Nie chciała aby ktoś się o nią martwił. Nie miała pojęcia. Nie wiedziała o niczym, nawet o tym że szatyn nie pałał chęcią do zawierania jakichkolwiek przyjaźni.
Mimo to odebrała inne wrażenie. Jakby z uwagą jej słuchał i nostalgicznie przytakiwał. Dlatego właśnie zadziałała pod impulsem. Wtuliła się w niego. Po prostu objęła mężczyznę rękoma układając czoło na jego klatce piersiowej. Ten aż uchylił usta, aby coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Niepewnie ułożył dłonie w tali kobiety i pod pretekstem głaskania chciał wyciągnąć kartkę, lecz ona niespokojnie się poruszyła odsuwając od niego.
                Spojrzeli po sobie. Zapanowała niezręczna cisza, a Pet przeklinał ją w myślach.
                - Przepraszam – odchrząknęła – nie powinnam. Mam pomagać innym z ich problemami, a nie radze sobie ze swoimi, to głupie – zagryzła wargi. Wilkołak uśmiechnął się delikatnie pod nosem. W jego głowie rozrysował się plan. Skoro nosiła w kieszeni poszlaki, mogła być w to zamieszana. Potrzebował jej. Musiał zagrać. Zrobić coś, co robił najlepiej – zaczarować. Nagle z Petera Socjopaty przekształcił się w uroczego, miłego Petera Pomocnego.
- W porządku – wzruszył ramionami nie przestając się szczerzyć. – To nic złego, masz gdzie przenocować? – zapytał jakby nigdy nic. Zły wilk kontra Czerwony Kapturek – pomyślał.
Carmen pokręciła przecząco głową spuszczając wzrok.
- Znam dobre miejsce, osuszysz się – zaproponował otwierając drzwi pasażera.
- Chyba nie chcesz mnie zamordować i zgwałcić? – wrócił jej humor. Ktoś przecież się przejął. Może dobrze było mieć przyjaciół w każdym mieście? – w jakiejkolwiek kolejności. – założyła ręce na piersi, a wargi Petera malowniczo zatańczyły w górze.
- Zapewniam, że najpierw cię zgwałcę potem zabiję – uchylił wejście szerzej, a szatynka westchnęła i wślizgnęła się na siedzenie.
- Carmen Mortis – przedstawiła się patrząc w jego przejrzyste tęczówki.
Jesteś moja, Carmen Mortis – dodał w myślach…
***
Burzowe powietrze zmieszało się z parą wodną, poprzez uchylenie okna łazienkowego. Jasne kafelki odbijały promienie srebrzystego księżyca, które wpadając do pomieszczenia okalały smukłą, bladą postać. Jej długie, ciemne kosmyki wydawały się wtedy nieco jaśniejsze. Nie podchodziły pod blond, osoba trzecia, wpatrująca się w nią mogłaby odnieść wrażenie, iż szatynka siwiała gdzieś od brzegów, bądź wpadła w mąkę, ale gdy światło znikało, za nim znikała i jasność.
Laura przyjrzała się sobie dokładnie, szukała choćby siniaka, lecz najmniejsze, strupy, a nawet odciski w niewytłumaczalny sposób zniknęły. Wyparowały, jakby ciało nastolatki uległo regeneracji.
Westchnęła ciężko, poprawiła wisiorek, owinęła się szczelniej czerwonym, puchatym ręcznikiem i wyciągnęła szczotkę z kosmetyczki. Myślała. Tak, zdecydowanie nie oddała się w pełni czesaniu, zignorowała natarczywe szczypanie skóry, a nawet wypadanie niektórych włosów. W sumie, miała to gdzieś. Całą głowę Laury zajęły obrazy minionego dnia, w szczególności ta kłótnia. Owszem była samolubna, miała tego pełną świadomość, ale nie potrzebowała kolejnych kazań i tak dawały tyle, co nic.
- Jesteś niereformowalna, słońce – w głowie Mulligan rozbrzmiał głos matki, zatroskany, w żadnym wypadku karcący. Tracey przeważnie tak się do niej zwracała, lubiła ich relacje, to że mogła zwierzyć się mamie ze wszystkiego. Potrzebowała rozmowy z rodzicielką. Ona wiedziałaby co dalej.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i odłożyła szczotkę na umywalkę. Wyłamując palce sięgnęła po koszulkę oraz spodenki, w których spała, wciąż ignorując świat dookoła. Nagle okrył się mgiełką. Laura miała tysiące ważniejszych spraw, pomrukiwała jakąś piosenkę Depeche Mode pod nosem, oczami wyobraźni widziała obrażoną, wręcz oburzoną minę Stilesa i wsuwając na siebie pidżamę zagryzała wargę. Żałowała, że nie miała tam żadnej powierniczki. Jasne, jasne, Scott… Ale on by nie zrozumiał. Nie chciała zwierzać się wilkołakowi ze swoich uczuć, choć od tego są przyjaciele, prawda? Zawahała się. Stanęła w drzwiach wieszając ręcznik na kaloryferze.
- Jesteś idiotką – skomentowała swoje zachowanie zatrzaskując wejście.
Nie zwróciła bowiem uwagi na to, że pod wpływem księżyca jej oczy błysnęły głębokim błękitem, a włosy które zostały na szczotce stały się zupełnie białe. Nie siwe, srebrne, jakby utkane z księżycowej nici.
Laura stanęła na korytarzu opierając się o barierkę schodów. Zejść, czy nie zejść, oto jest pytanie – mówiła w myślach, chwiała się delikatnie.
Z salonu dobiegały dźwięki włączonego telewizora, stukania łyżeczką o filiżankę, a nawet kropelek deszczu opadających równomiernie na parapet. Siedziała tam przecież Melissa, oglądając „Zbuntowanego Anioła” – niegdyś ulubiony serial jej i Tracey.
Nastolatka wzięła głęboki oddech, zamierzała cofnąć się do swojego pokoju, lecz grzmot, zagłuszający wszelkie szmery popchnął ją do postawienia kolejnego kroku. Pokonała pierwszy stopień muskając dłonią drewnianą poręcz. 
Nie bała się burzy, nie miała ku temu podstaw, gdyż razem z mamą często obserwowały przez otwarte okno błyskawice. Lubiła deszcz, lubiła hałas, lecz w tamtym momencie ogarnął ją niepokój. Mimo wszystko stanęła w futrynie obserwując, jak pani McCall popija ziołowy napar.
- Melisso – zaczęła szeptem, niepewnie przyklapując tuż obok na kanapie. Ta natomiast zmierzyła ją pytającym spojrzeniem i odłożyła herbatę na stolik.
- Nie możesz zasnąć? – zapytała lekarka spoglądając na zegarek. Dochodziła pierwsza, właśnie w tamtym momencie włączyły się reklamy, więc ściszyła.
- Tak jakby – Laura podkurczyła nogi nie spuszczając oczu z rozmówczyni – możemy pogadać?
Zawsze chciała mieć córkę, owszem, kochała Scotta i cieszyła się, że był jej synem, ale marzyła o kupowaniu sukienek, czesaniu długich włosów, a nawet plotkowaniu o „babskich sprawach”. Pomyślała, iż nadszedł ten moment, lecz mimika nastolatki nie wróżyła nic dobrego. Coś musiało się stać.
- Jestem złą osobą? – zaczęła niewinnie, pod wpływem czego brunetka parsknęła.
- Ale w jakim sensie, Lau?
- W ogólnym, jestem zła? – dziewczyna wzruszyła ramionami przeczesując mokre kosmyki ręką.
- A zrobiłaś coś złego? – Mulligan skinęła. Melissa tylko westchnęła – jak bardzo złego?
- Pokłóciłam się z przyjacielem – przeniosła wzrok na ścianę za kobietą. Nie chciała patrzeć w jej oczy. Rozpraszało ją to.
- Och – Scott nie przychodził do niej z podobnymi problemami. Nie był uczuciowy w aż takim stopniu. – Zapewniam cię, że jeśli się przyjaźnicie… Chodzi o młodego? – wskazała na górę i wydęła dolną wargę. Laura pokręciła przecząco głową.
- Wiesz, poszło o dziewczynę. Po prostu nienawidzę laski, która dla niego jest… Wszystkim i…
- Jesteś zazdrosna?
- Od razu zazdrosna, zwyczajnie nie trawię tej psycholki, podźgałyśmy się, on wziął stronę Lydii, zwyzywaliśmy się, rzuciliśmy parę niemiłych słów i teraz… Głupio mi – powiedziała na jednym wydechu znów zerkając na reakcję kobiety. Ta natomiast zaśmiała się pod nosem.
- Lydia Martin? – świdrowała nastolatkę wzrokiem – pokłóciliście się o Lydię Martin?
- Tak jakoś wyszło… Wiesz nie mogę przestać o tym myśleć, żałuję ale on też nie był najmilszy w tej kłótni.
- Jeśli ciągle o nim myślisz – westchnęła teatralnie. W duchu pokładała się ze śmiechu – powinnaś przeprosić.
- Ja? – szatynka zmarszczyła czoło wskazując zielonym paznokciem na swoją osobę.
- Będzie ci lepiej, uwierz… - Melissa poklepała podopieczną po ramieniu, gdy z telewizora dobiegł dźwięk czołówki serialu. – No zmykaj, jutro nie wstaniesz…
- Dzięki – szepnęła dziewczyna na odchodne i zniknęła w korytarzu.
Kobieta znów rozłożyła się wygodnie na sofie i wcisnęła guzik, powodujący zwiększenie dźwięku.
- Lydia Martin – mruknęła sama do siebie – Laura zazdrosna o Stilesa – doskonale wiedziała o kim niebieskooka mówiła. Przecież nie była głupia, poczuła że na zazdrości się nie skończy… Kobieca intuicja.
Nastolatka natomiast wyjrzała przez okno, a na jej twarzy wymalował się grymas. Wciąż lało. Westchnęła ciężko ściskając dłonie w piąstki, gdy przymknęła powieki znów widziała tę minę chłopaka, był wściekły, wściekły na nią.
 Rozejrzała się dookoła raz jeszcze i bezszelestnie wsunęła zużyte trampki na bose stopy. Miała pełną świadomość tego, iż Melissa myślała o jakimś SMS’sie bądź rozmowie telefonicznej, jednak pragnęła przeprosić Stilesa osobiście. Była porywcza, działała pod impulsem. Jej spokojny charakter diametralnie się zmienił pod wpływem tych dwóch lat. Dlatego właśnie powoli podeszła do drzwi przekręcając klucz.
Serce zabiło szybciej, gorączkowo obróciła głowę, ale to tylko bujna wyobraźnia płatała figle. Nacisnęła klamkę, która delikatnie zaskrzypiała, Laura wstrzymała oddech znów patrząc za siebie. Uchyliła wejście i postawiła jedną nogę na zewnątrz. Bezpośrednio została zmoczona przez wodę lejącą się z chmur. Już prawie – zapewniała się w duchu przestawiając drugą kończynę. Dasz rade, kochanie – zaparła się w sobie i przesmyknęła również tułów z łoskotem zamykając drzwi. Gdy stanęła na ganku wypuściła powietrze. Akcja trwała dosłownie niecałą minutę, która dla Mulligan okazała się wiecznością.
Jeszcze w Anglii często wymykała się z domu po zmroku, ale powody wtedy były błahe. Tamten moment znaczył dla niej wiele, Stiles znaczył dla niej wiele. Miała pełną świadomość tego, iż nie zasnęłaby bez paru słów na zgodę. Tylko dlaczego?
Nie chciała o tym myśleć. Zbadała wzrokiem podwórko ignorując fakt, że moknie. Była cała mokra, a z włosów jej kapało.
- Wybacz, Scotty – szepnęła sama do siebie zerkając na rower nieschowany przez wilkołaka. Zostawił go na pastwę burzy, albo prędzej na pastwę Laury.
Dziewczyna prędko chwyciła „swoje zbawienie” i jak w amoku zaczęła pedałować. Mijała kolejne przecznice, uliczki Beacon Hills. Adrenalina osiągnęła najwyższe stadium, a świat dla szatynki przestał istnieć. Liczył się tylko najlepszy przyjaciel, którego musiała bezzwłocznie przeprosić.
Wjeżdżając na podjazd rzuciła rower tuż obok Jeepa i ruszyła pędem w stronę drzwi. Potknęła się, prawie łupnęła czołem o schodek, ale w porę upadła na kolana wciskając palcem dzwonek. Nadal nie dotarło do niej jak bardzo jest mokra, wstała, dotknęła dłonią serca łapiąc oddech. Waliło niczym młot, tak bardzo się wczuła. Odkleiła kosmyk od twarzy czekając aż ktoś łaskawie otworzy. Zrobił to John, a jego mina momentalnie zrzedła.
- Zastałam Stilesa? – wysapała Laura siląc się na krzywy uśmiech. Mężczyzna uchylił drzwi szerzej mierząc od stóp do głów jej sylwetkę z lekko uchylonymi ustami.
- Chyba śpi, ale sprawdź – wydukał. Nie interesowało go to, że cienka koszulka przykleiła się do nagich piersi, skądże znowu! Po prostu był przerażony, a za razem zaskoczony faktem do czego ta smarkula jest zdolna.
Zagrzmiało, gdy Laura zsunęła trampki (a woda w nich stała) z nóg i pobiegła na górę. Szeryf aż oparł się o ścianę.
- Nastolatki – wywrócił oczami kierując się do toalety.
Stiles nie mógł zasnąć tego wieczoru. Przewracał się z boku na bok poprawiając poduszkę. Patrzył jak kolejne krople obmywają szybę, obserwował bacznie błyskawice przeszywające sklepienie niebieskie, ale nie potrafił odpłynąć. Coś go nurtowało. Jakby nie mógł odpuścić sobie słów wypowiedzianych w stronę przyjaciółki, ba, nie tyle wypowiedzianych, co wywrzeszczanych.
Zazwyczaj, gdy pozwolił powiekom opaść czarna nicość zalewała się obrazem rudowłosej siedemnastolatki, lecz wtedy widział coś innego. Lydia została wyparta z jego umysłu, a zastąpiła ją Laura krzyżująca dłonie na piersiach. Miała tę minę, pełną każdej emocji, jednak wszystko inne z czasem dominowała złość parująca się z rozczarowaniem.
Wzdychając ciężko wyciągnął komórkę spod poduszki i odblokował ekran. Żadnej, nowej wiadomości. Czego się spodziewałeś, idioto?! – prychnął sam do siebie w duchu - No tak, samolubna Laura Mulligan miała napisać pierwsza, nie w tym życiu! Znów błysnęło, więc ścisnął w dłoni skrawek kołdry zarzucając ją na głowę. Nie bał się, ale nie był fanem takiej pogody. Najzwyczajniej w świecie nie lubił burzy.
Nie zwrócił więc uwagi na to, że do pomieszczenia weszła dziewczyna. Nastolatka stała przez chwilę w bezruchu wpatrując się w jego okrytą sylwetkę. Nie przemyślała tego, co mu powie. Dopiero wtedy uczucia spłynęły na nią jak grom z jasnego nieba.
Dlatego właśnie milczała siadając na krawędzi posłania. Zawahała się, czy zrzucić z niego nakrycie, lecz sam to zrobił unosząc obie brwi. Serce chłopaka przyspieszyło. Wystraszył się, bo nie myślał, iż Laura jest zdolna do czegoś takiego. Oboje siedzieli w ciszy patrząc sobie w oczy, szatynka ujęła swoją dłoń niespokojnie bawiąc się złotym pierścionkiem. Stiles również usiadł zagryzając dolną wargę.
- Więc? – zaczął. Mówił w inny sposób niż zwykle. Trochę zniżył ton, a jego głos był głęboki, delikatnie zachrypnięty.
                - Więc – powtórzyła Laura spuszczając wzrok. Poczuła jak przechodzi ją dreszcz, ale zwaliła winę na zimno. – kiedy jechałam tutaj nie myślałam nad tym co powiem – również mówiła ciszej. – po prostu jechałam. Wiedziałam, że jadę do ciebie. I po co jadę.
                Znów dało się słyszeć jedynie łoskot dochodzący z łazienki oraz deszcz na dworze. Ona patrzyła na własne dłonie, a on na jej spuszczoną głowę. Jeszcze nigdy nie czuli się w swoim towarzystwie tak niezręcznie. Na Boga, byli najlepszymi przyjaciółmi od zawsze, na zawsze! Ale gdy tego lata Mulligan wparowała do Beacon Hills coś się zmieniło. I Laura, i Stiles mieli tego pełną świadomość. Jakby ich więź stała się silniejsza. Tak, kłócili się, mimo wszystko byli blisko, ale podświadomie oboje chcieli być jeszcze bliżej.
                - W takim razie po co przyjechałaś? – odchrząknął ujmując podbródek dziewczyny. Tym samym zmusił Laurę by spojrzała w jego oczy.
                - Aby przeprosić – wyjąkała błądząc wzrokiem po ścianach. Często, nieznacznie się dotykali, lecz wtedy palce Stilesa na twarzy Mulligan strasznie wadziły. Jakby ją szczypał.
                - Przeproś – mruknął jeszcze bardziej przytłumionym głosem. Wręcz niewychwytnie.
                Nastolatka zamarła. Poczuła rumieniec na swoich, bladych policzkach, a jej wargi stały się cienką linią. Chłopak widząc tę reakcje delikatnie uchylił usta zabierając dłoń, on także odniósł wrażenie, iż płonie. Zorientował się, był zbyt blisko, a osoba trzecia mogłaby odebrać ich postawę dwuznacznie.
                - W porządku – nabrała powietrza do płuc zerkając na dłoń przyjaciela – znaczy, nieważne, znaczy przepraszam, znaczy… - zaczęła się jąkać, a w ostateczności warknęła ze zrezygnowaniem uderzając się dłonią w czoło.
                - Ja też przepraszam, Lau – odparł i zachichotał. Laura również parsknęła. Przez chwilę się śmiali, ale potem znów zapanowała niezręczna cisza. Spojrzeli po sobie, szatynka westchnęła i zarzuciła ręce na szyję Stilesa. Tak po prostu, bez podtekstu. Przecież byli prawie rodzeństwem! Tylko przytulas, nic więcej, nic mniej. I oboje o tym wiedzieli, gdyż on również ją objął ignorując fakt, że z Laury kapało.
                Ułożyła głowę na jego ramieniu zaciągając się zapachem męskiego żelu pod prysznic. Uwielbiała tę woń, nawet bardziej niż damskie pachnidła. Przymknęła powieki czując, iż zaraz sielankę przerwie wizyta Morfeusza. Nie chciała jeszcze spać, nie i już, na domiar złego czekała ją powtórna jazda rowerem. Prawie wywróciła oczyma i bardziej przytuliła Stilesa. Ten aż odkaszlnął, Laura robiła to specjalnie, dla zabawy, wkładała w ów gest całą swoją siłę.
                - Chcesz mnie udusić? – również ścisnął szatynkę mocniej, unosząc ją lekko. Jej dolne kończyny wciąż zwisały z łóżka, a on klęczał na materacu. Dlatego właśnie nastolatka podkurczyła nogi pozwalając by Stiles wciągnął ją na posłanie. Zrobił to, a wtedy Laura powaliła go na pościel, układając głowę na klatce piersiowej przyjaciela. Wtedy już oboje byli mokrzy.
                - Muszę przepraszać też Lydię? – zapytała pretensjonalnie poprawiając jego koszulkę.
                - Znasz odpowiedź… - odrzekł znacząco i odgarnął włosy dziewczyny z jej twarzy.
                - Nie? – dało się wyczuć ten cień nadziei w jej głosie. Aż jęknęła pod wpływem kuksańca. – Dobra, zrobię to… - wywróciła oczami szczypiąc go w pierś. Stiles udał, że załkał i pociągnął przyjaciółkę za kosmyk.
                - Ciesz się, że mam serce, nie będę ci kazał pedałować w takiej pogodzie…
                - Wiesz?
                - Nie, Melissa zapewne użyczyła ci samochód – sarknął uwalniając się z objęć Laury – dam ci coś do ubrania, przeciekasz… - wstał z posłania kierując się w stronę wyjścia z pokoju – na dole są twoje rzeczy z wczoraj – pchnął drzwi, a nastolatka ułożyła się na łóżku zapominając o tym, iż jej biust prześwituje przez cienki, mokry materiał.
                - Mogę spać nago… - przeciągnęła się niczym kotka. Nie zwróciła uwagi na to, że przyjaciel wpatruje się w jej sylwetkę z nierozczytalną miną. Jakby nagle zapaliła się lampka mówiąca o tym, iż mała Laura nie jest wcale taką małą Laurą. Mierzył ją wzrokiem, prawie pożerał, przez chwilę, a gdy się otrząsnął bez słowa zniknął w korytarzu. Oparł się o ścianę i ułożył dłoń na swoim czole. Poczuł coś dziwnego, innego. Poczuł coś…
***
                - Obiekt zostanie unicestwiony – damski głos rozniósł się po pomieszczeniu. Rozmówca spojrzał na nią unosząc jedną brew.
                - Obiecujesz mi to od ponad miesiąca, moja droga – chrypnął człowiek w podeszłym wieku świdrując brunetkę wzrokiem. Ta uśmiechnęła się tylko pod nosem.
                - Od siedemdziesiątego piątego – poprawiła podnosząc się na równe nogi – z resztą… I tak zacznę od Banshee – wzruszyła ramionami, a jej wysokie, czarne szpilki stukały o panele. Zmierzała do drzwi.
                - Jeśli nie przeszkodzi ci Custos… Bądź choćby sama Mortui. – obrócił się na krześle nie spuszczając z kobiety wzroku.
                - Nie przeszkodzi – zapewniła – uwierz, potrafię załatwić tę sprawę…
                - A załatwisz ją wreszcie ostatecznie, Daphne? – prychnął, gdy ona wywróciła oczyma.
                - Albo Demon, albo ja… Tym razem Kamień Filozoficzny ulegnie destrukcji – syknęła i bez pożegnania zatrzasnęła za sobą drzwi. Znalazła się w holu głównym domu starców, a oczy Walsh błysnęły białą pustką gdy grzmot uderzył w pobliskie drzewo. Musnęła jeszcze dłonią kartkę z napisem „Gerard Argent” i odeszła. Nie zwróciła uwagi na kolejne podpisy, nie widziała w tym sensu. Cecilia Smith, Edward Cooper, Joanne Hostels… Te nazwiska nie miały znaczenia, nie wszystkie.
                Daphne nie mogła wiedzieć, iż w ostatnim pokoju, mimo późnej pory starsza kobieta nie śpi. Joanne bujała się na swoim fotelu i wsłuchiwała w ich rozmowę. Nie mogła dowiedzieć się wiele, lecz gdy o jej uszy obiły się słowa „Kamień Filozoficzny” wstrzymała oddech i ujęła swoją szyję.

                - neque maledici, neque mori stabit immergunt nihilum abire belua, arbie Daphne Walsh… - gdy wypowiedziała te słowa nad Beacon Hills rozpętała się jeszcze silniejsza burza.
***
 

A więc witam i o zdrówko się pytam! Jak przypuszczałam z komentarzami się nie pojawiłam, bo to ja. Cóż, lenistwo umie zdominować chęci, przynajmniej w moim przypadku. Na szczęście pojawiłam się z VII rozdziałem i pojawię się u Was z komentarzami. Szczerze? Nie mam pojęcia czy zdążę jeszcze dziś. Zaraz wychodzę na nocne schadzki z moim Herim. Tak, nie osądzajcie mnie ;)
No ale mniejsza.
Ta część jest moją ulubioną, nie ukrywam, że najprzyjemniej pisało mi się scenę Stilesa i Laury i właśnie w tym momencie pojawia się wątek romansu... Wielkie przepraszam shipperką Scaury czy nawet Laury i Dereka, ale taki miałam plan od początku. Przykro mi, ale nie mogę zmienić treści opowiadania ze względu na czytelniczki. Chociaż... (da da dam) natchnęłyście mnie z Lau i Darusiem. Hehehe, chciałyście takiego wątku, mnie też się spodobała na myśl i będą mieli swoją scenę, dość dużą w rozdziale X. Bo kto powiedział, że Laura nie może lecieć na Hale'a?! I tak, nic nie mówię, ale dobrze widziałyście w zwiastunie, Derek kogoś obściskuje. heheheh. Milczę.
Dalej mamy łacinę. Tak, postać Joanne nie pojawia się po raz ostatni. Na razie ją zostawmy, wrócimy do pannicy, a raczej pani, emerytki Jo z czasem. Ale będzie miała BARDZO WAŻNĄ rolę. Jest również Marcoos za przeproszeniem chujas i więcej łaciny, kolejna rasa - Custos. Chyba już świta Wam o kogo chodzi ;)
Także mamy
Mortui - Laura
Illuminatos - Daphne
Custos - ...
Dlaczego lubię ten rozdział najbardziej? Proste - akcja równoważy się z uczuciami, jest dużo kolejnych zjawisk i jeszcze raz tyle emocji. 
Następny będzie dłuższy, ja wiem. I tak przeginam z długością, ale gdybym chciała w rozdziale zawrzeć wszystko, czego chcę i pozostać przy mojej ulubionej długości opisów to miałyby one od piętnastu do dwudziestu stron w wordzie. 
ALENOALE:
Panie i Panowie...
Chcieliście Allie i Scotta - tz. rozgryźliście mnie z planem sparowania ich again. Tssaa, myślę sobie że w serialu zakochali się w sobie zbyt szybko. Ja jestem fanką takich właśnie podchodów, nieznacznych scenek, potem czegoś więcej (dlatego w serialu jestem za Stydią, bo Sterek niczym Larry i Destiel ;-; Niewykonalny ;-;). Dlatego właśnie Argent i McCall zakochają się w sobie na nowo. 
Stiles i Lydia - cóż, Stiles tak łatwo nie zapomni o Lyds. O ile w ogóle zapomni. Proszę! On ją uwielbia od pisakownicy, więc czemu miałabym to przekreślić, jak magicznym sposobem zniknęło to w serialu. Dzięki Malia :) Mniejsza xd
No i lubię pisać scenki Stydii, nawet jeśli Martin się nim bawi. 
Chyba skończyłam. Tak, okej. Dowiedziłam się właśnie, że śpię dziś z Herim, więc skomentuję, co mam skomentować jutro.
Znacie mój problem, right? 
Czytam - nie komentuję. Ych. 
Na koniec filmik, który zmontowałam dla świetnej pisarki i mojej przyjaciółki - Podlasi. Proszę skarbie, mam nadzieję, że się spodoba ;)
 

Pozdrawiam i zapraszam do komentowania! 
xoxo
@YourLittleBoo1

22 komentarze:

  1. Peter kogoś przytula. Ludzie świat się kończy, chrońcie dzieci i żony. A tak na poważnie to w tym rozdziale chyba każdy wątek mi się podobał. Coś mało naszego Dereka (czyt. Pan Chce-Wszystkich-Zabić-Wzrokiem-Ewentualnie-Pazurami). Oby było go więcej.
    Rozdział świetny,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za opinię. Ach, ja też bardzo lubię ten rozdział. Cóż, to z Peterem było raczej spontaniczne i Carmen go tuliła. Jemu zależało tylko na tym świstku, który może okazać się cholernie ważny.
      Też mi maleńko Dareczka, ale wolę gościa ograniczać, niż zniszczyć jego postać. Ale w rozdziale IX się pojawi, a w X będzie prowadził główny wątek. Także musiałam złapać na niego wenę.
      So, jeszcze raz dziękuję ;)

      Usuń
    2. Zgadzam się. Lepiej żeby go nie było niż go psuć.
      -A.

      Usuń
  2. o matko! Ale się porobiło xD Ciągle mi chodzi po głowie cóż to za rasa - Custos. Dziewczyno, potrafisz człowieka wciągnąć :D Ja chcę Dereka! Nie mogę się doczekać X rozdziału. Peter + przytulenie = gapienie z wielkimi oczami w laptopa. Dzisiaj nie za bardzo mam czas komentować więc życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, dzięki za opinię, ja też ostatnio wiruję między lenistwem, sprzątaniem, a papierkową robotą. Jej, idę do liceum i trzeba conieco pozałatwiać ;) Także również mnie niewiele w internetach.
      Ja w sumie też cieszę się na rozdział X, bo będzie on tak jakby końcem części pierwszej. Albo Pierwszej "a"? Tak jak sezon III TW był dzielony na "a" i "b". Mniejsza. Co do Custos, myślę że ta rasa zainteresuje bardziej niż Daphne. Hyhyhy.
      Także pozdrawiam, życzę czasu i jeszcze raz czasu!
      xx

      Usuń
  3. Cześć !
    Przeczytałam wreszcie ! Od dziś zacznę być shipperką Laury i Stilesa! Ta ich wspólna scena była bardzo kusząca i intrygująca. Podobała mi się. A wracając do początku, to troszeczkę mnie zadziwił, ta cała historia z Carmen i Marcosem, straszne! Brat ją pobił, uuu ciężka sprawa, no ale Peter teraz będzie ją pocieszał xD Czekam na rozwinięcie romansiku Allie i Scota! Pozdrawiam i życzę weny!
    Zuzka!

    realitybeingadream.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz, każdy wywołuje uśmiech na mojej twarzy, to wiele dla mnie znaczy.
      Na Allie i Scotta nie będzie trzeba aż tak długo czekać, bo Allison dostaje świra, a raczej jej motylki w brzuchu. Teraz to Arabik będzie bardziej gruboskórny, hyhyhy.
      Ale mniejsza. Cieszę się, że podłapałaś mój szip!
      Również życzę weny
      xx

      Usuń
  4. Jak to robisz, że lubię wszystkie postacie w Twoim opowiadaniu? No nieważne, może to ja jestem taka dziwna i wszystkich lubię. :D Oprócz Marcoosa! Na razie, ej. Nie pokazał nic za wyjątkiem chamstwa i w ogóle, biedna Carmen. :( Jeeej, Peter! <3 Ten to jak zawsze coś kombinuje, ech. Ciekawa jestem co z tego wyniknie, hyhy. OK, znowu sobie za dużo wymyślam, aha. :(
    O rany, o rany. Nie mam pojęcia co myśleć. Z jednej strony Lau i Stiles tak słodko razem wyglądali, a z drugiej... ugh, coś w moim umyśle to blokuje. Pewnie fakt, że chciałabym Stydię. No, ale na szczęście jeszcze trochę sobie o nich poczytam, zawsze coś. :p Ważne, że jest Stiles, ha! <3
    Och, I Daphne. Kojarzy mi się z tą Daphne ze Scooby Doo, ale to w sumie logiczne, więc. xD OK, teraz dowalę, ale uwielbiam łacinę, więc fajnie że znalazło się jakieś zdanie w tym języku, hahah. xD No, to głupie, wiem. :D
    Więc ten... cudooowny rozdział, oczywiście znowu się powtarzam, ale to nieważne! :D
    Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów, ciepełka, słoneczka, wiaterku, lodów, arbuzów, kurczę wszystkiego i no. <3

    we-have-immortality-tvd.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też jestem rozdarta. Dałabym Stydię, ale nie mogę znieść tego, jak ruda wykorzystuje mojego ukochanego ;)
      Daphne - hahaha, ja też ją najpierw tak widziałam, ale się przyzwyczaiłam.
      Marcoosa lubię, wiem, jestem okrutna.
      I tak! Łacina jest epicka! #JOLO!
      Również pozdrawiam i też życzę wszystkiego lol xd
      Uwielbiam Twoje komentarze xx

      Usuń
  5. Jestem, bo będę za chwilę oglądać Teen Wolf i chciałam by było klimatycznie :D
    Byłam jak podjarana na początku, czytając znowu o Carmen, uwielbiam ją :D No i jeszcze, że miałam przeczytać o tym tajemniczym Marcoosie, co nam obiecywałaś. Kompletnie zszokował mnie moment, w którym przeczytałam, że on uderza w twarz Carmen. Przecież to jego siostra! A potem, jeszcze ją rzucił i coraz bardziej się znęcał. Już na wstępie go znienawidziłam. Jest bardzo brutalny i chamski. No i na dodatek definitywnie zamieszany w nadnaturalne życie.
    Ale Peter na ratunek Carmen? No proszę, kto by pomyślał, że on ma jeszcze jakieś uczucia :D On zawsze działa zgodnie ze swoim planem, by osiągnąć własne korzyści. Więc tylko niech jej w sobie nie rozkochuje, a potem porzuca. Uwielbiam Petera, ale tego nie mogłabym mu wybaczyć.
    Zbuntowanego Anioła też oglądałam! Uwielbiałam to <3
    No kurdę no, szkoda, że nie będzie Stydii... Ale chociaż będzie kilka scen z nimi? Proszę :3 I z drugiej strony zawsze lubiłam, jak z przyjaźni rodziła się miłość, więc może wątek Stilesa i Laury mnie zaciekawi bardziej? (W ogole, to jeszcze jestem ciekawa jak Laura będzie przepraszać Lydię. To będzie ciekawe :D)
    Joanne mnie zainteresowała. Dobrze, że będzie jeszcze trochę o niej. Ogólnie rozdział mnie zafascynował. Naprawdę, cieszę się że zaczęłam czytać to opowiadanie.
    I jeszcze jedno: teksty kursywą zagięły mnie tak, że aż stanęło mi serce. Ty to potrafisz utrzymać klimat! Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej! Komentuję na tym rozdziale, bo nie widziałam sensu na poprzednich. Podobają mi się te teksty na początku. Takie... nie wiem jak to ująć. Wciągające? Pouczające? W każdym razie, muszę przyznać, że kiedy to czytałam to myślałam, że jakaś zawodowa pisarka to pisała. No na serio! Nie lubię Lydii, ale Stiles, kocham. Fajna ta Laura i liczę na coś więcej, pomiędzy nią a nim. Ogólnie to dopiero drugi blog o Teen Wolf który czytam. Jest fajny, dobrze pisany oraz ma wspaniały wygląd. A i na koniec dodam, że kocham Scott'a i Allison razem, szkoda, że ją uśmiercili. Pozdrawiam i życzę weny, oraz dziękuje za opinię na moim blogu. A i zapytam bo mi spokoju to nie daje. Czy naprawdę mogłabyś zrobić dla mnie szablon? Szukałam wszędzie, ale nic mi nie pasowało.
    Julia :*
    Ps: Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Epicki rozdział! ~wera

    OdpowiedzUsuń
  8. A więc już jestem. Trochę spóźniona jednak mogę komentować.
    Zacznę może od tego, że jestem przeszczęśliwa z pojawienia się pięknej sceny Stilesa i Laury. Są razem uroczy i mam nadzieję, iż będą parą. Także scena przedostatnia była moją ulubioną. Dziwię się tylko scenie ostatniej. Daphne i Gerard?! A to sucza! No i tajemnicza Joanne. Marcoosa nie polubiłam na starcie, ale mam nadzieję, że szykujesz coś między Peterem, a Carmen ;)
    No, to by było na tyle. Pozdrawiam serdecznie i czekam na rozdział kolejny! Trzymaj się, Marta.

    OdpowiedzUsuń
  9. Cześć kochana! Pamiętasz mnie jeszcze? Zakładam, że w ogóle, bo to było tak dawno temu. Jednak powiem Ci, że postanowiłam powrócić na blogspota może nie tyle publikować opowiadania, co je komentować. Zacznę rzecz jasna od tego, bo zaczarowałaś mnie po całości.
    Po przeczytaniu dwóch, pierwszych rozdziałów postanowiłam obejrzeć Teen Wolf. Tak, stara baba oglądająca serial o nastolatkach *wywraca oczami*. Mimo wszystko cieszę się, że zdecydowałam się na ten ruch, bo zakochałam się w postaciach Stilesa, Scotta, Dereka (w nim chyba najbardziej ;)) i Petera. Teraz gdy już mogłam dodatkowo przeczytać o tym serialu, czułam się wręcz podjarana. Taa, nie osądzaj. W każdym bądź razie zabrałam się za kolejne odcinki i byłam oczarowana. Twój styl pisania z każdym rozdziałem jest coraz lepszy, serio! Dodatkowo opowiadanie staje się coraz ciekawsze. Zastanawiają mnie te wszystkie rasy i łacińskie nazwy. Nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła, co oznaczają. Powiem - WOW. Wymyślić tak ciekawą i intrygującą historię - trzeba mieć łeb, jak sklep. Zazdroszczę pomysłowości, dodatkowo bogatych opisów. Wspomniałaś gdzieś, że gdyby wszystko wyglądało, jakbyś chciała, mielibyśmy więcej do czytania. Myślę, że powinnaś postawić na swoim. Jeśli komuś się nie podoba - niech nie czyta, proste. Ale mniej pieprzenia, więcej dociekliwości.
    Po pierwsze Laura - dziewczyna zakładam stworzona specjalnie dla Stilesa. Ale mniejsza. Bardzo dobrze dopracowana postać. Pojawiają się coraz ciekawsze wzmianki o niej, jej przeszłości, relacjach z matką. Cieszę się, iż mimo śmierci nie wywaliłaś Tracey z jej życiorysu. Ciekawi mnie co robi ojciec dziewczyny. O ile nie jest nim sam mrok. Miałam już tyle teorii ;) Może pani Mulligan puściła się z diabłem? Jestem jak najbardziej ciekawa rozwiązań Scotta i spółki i tego, jak dojdą do sprawy. A może Laura sama się dowie? Uważam, że ukrywanie przed nią anaturalnego zgiełku jest trochę nie fair. Powinna wiedzieć.
    Dalej Daphne - czego ta małpa chce? No już jak drażni mnie jej postać, nie mogę znieść Walsh i szczerze chcę ją wykopać za drzwi. Rozumiem, rozumiem, Laura musi mieć nemezis, ale gdyby Daphne była mniej denerwująca.
    No i powiem coś, czego nie powinnam mówić w tak pozytywnym komentarzu. Zjebałaś Lydię. Uwielbiam Cię, ale pojechałaś po bandzie. W serialu lubiłam ją tysiąc razy mocniej. Tutaj podoba mi się tylko sposób jakim zwodzi Stilesa. I jak bije Laurę. Na Stereka nie mam co liczyć *wzdycha*. Więc poproszę chociaż epicką miłość Staury - podoba mi się nazwa tego shippu.
    Następna rasa to Custos. I od razu wszelkie podejrzenia padają na Marcoosa. Najpierw pomyślałam o Carmen, jednak zdawała się być przestraszona czytając o "Mortui". Więc Marcoos. Dobra, ale nie wiem co Custos może robić. Dokładnie nie wiem także czego chce Daphne. Ale zakładam, że któreś z nich zamierza chronić, a któreś unicestwić Demona.
    I sprawa z naszyjnikiem... Jeszcze raz przeczytałam prolog i widzę, że Mortui tak z dupy się nie wzięło. Pisałaś, że Laura poczuła śmierć, monstrum nałożyło wisior na jej szyję, lecz najpierw przebiło brzuch kołkiem. Domniemam, że to "Kamień Filozoficzny" sprawia, że Mulligan jeszcze żyje. Na domiar złego zmienia ją w coś na swój kształt. Jednak trochę zdezorientowały mnie sceny śmierci tej kobiety, tej wcześniejszej mortui? Bo na obrazku Carmen, a raczej jej brata potwór wyglądał inaczej. Tutaj się pomieszałam. Na prawdę, kochanie tworzysz coś wspaniałego, ale musiałam na piętnaście minut uciszyć swoje myśli, żeby wszystko podsumować.
    Przydałby się rozdział z wyjaśnieniem wszystkiego oraz taki z historią naszyjnika. Mam swoje domniemania na jego temat jednak milczę ;)
    W oczekiwaniu na następny życzę weny i jeszcze raz tylu pomysłów.
    PS: Będziesz jeszcze pisać http://wounds-heritable.blogspot.com/ bo zauważyłaś, że pojawił się szablon, a chętnie bym przeczytała. No i nabazgraj koniecznie coś o One Direction!
    Ściskam! Hope

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, dołączam się do pytania, bo prolog był intrygujący!
      I podpisuję się pod tym komentarzem.

      Usuń
  10. Cudowny rozdział. Bardzo podobała mi się scena Carmen i Marcoosa, to w sumie intrygujące jakie relacje mogą panować w poszczególnych rodzinach. Nie potrafiłabym tak jak ona przyjmować kolejnych ciosów. Oddałabym bezzwłocznie.
    Tak, jak wszyscy pokochali Carmen, mnie się ona nie podoba. Jest zbyt łatwowierna, choć można wytłumaczyć takie zachowanie emocjami. Myślę o przytuleniu Petera. Za to Marcoosa polubiłam. Brutal, mam nadzieję, że nie zrobisz z niego ciepłych klusek i do końca będzie wstrętnym chujem.
    Potem najbardziej przypadły mi do gustu sceny Stilesa i Laury oraz rozmowa Laury z Melissą. Lubię takie relacje rodzinne, a wiele blogerek je pomija. No i pojawia się romans! Nie ukrywam, czekałam na Stydię, ale tym rozdziałem utwierdziłaś mnie w shippie Staury. Trzymam za nich kciuki, pozdrawiam i życzę weny!
    D.

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudowny rozdział! Jest tak klimatycznie. Serio umiesz oddać magię teen wolf...
    -A.

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozdział zdecydowanie mi się podoba i jest idealny, naprawdę.
    Kocham twój styl pisania, jesteś obłędna i naprawdę, naprawdę Ci go zazdroszczę. Chyba muszę zapisać się do Ciebie na jakieś lekcje, ha! :)
    Kocham akcje z Laurą i Stilesem, Boże oni są najlepsi! Kocham ich, są razem idealni i jedyne czego bardzo chcę, to to, aby byli razem. Są cudownymi przyjaciółmi, ale będą jeszcze lepszą parą, naprawdę.
    Laura pojechała do niego w deszczu i mimo wszystko przeprosiła, a on jej wybaczył, czy to nie jakiś dowód? Tym bardziej, że tak jakby się nawzajem pożądają?
    Mam tylko nadzieję, że Lydia nie wpieprzy się im w sielankę.
    Totalnie nienawidzę Daphne, czuję i z resztą wiem, że przez nią będą ogromne kłopoty. Czuję, że będzie dużo kłopotów.
    Najlepszy rozdział jak do tej pory, naprawdę. Kocham go :)))
    PS Robisz przecudowne szablony x
    Pozdrawiam i życzę weny x

    OdpowiedzUsuń
  13. Cześć Nogitsune! Od razu przepraszam, że komentuję dopiero teraz. Niestety nie mogłem wcześniej, bo pisałem przez ponad dwa dni swój rozdział + przy okazji cię zapraszam do przeczytania.
    Ogólnie o rozdziale.
    Zgadzam się z tobą 100 procentowo, że wyszedł ci ten rozdział najlepiej! Ale wcześniejsze także bardzo mi się podobały. Twoja akcja odpowiednio się łączy z innymi, co nadaje całości. Po dialogach krótkie przemyślenia, bardzo mi się to podoba. Sam tak nie potrafię, bo wtedy nie wiem co napisać xD Wszystko idealnie do siebie pasuje. Dokładasz nowe postacie, które uprzyjemniają dalsze czytanie. Zostawiasz nas z "głodem", czyli po prostu nie wiemy, co może być w następnym rozdziale i za to plus.
    Mógłbym czytać Twojego bloga nawet do śmierci! Po prostu go uwielbiam, a najbardziej twój styl pisania!
    Na początku myślałem, że Laura to Nogitsune, a tu Mortui. Nie wiem, co to za demon (nie znam się na rzeczy), ale ma jakieś specjalne cechy??
    Oj, jak ja nie lubię Lydii! Od zawsze za nią nie przepadałem (polubiłem troszkę od drugiej połówki 3 sezonu). Szkoda, że nie ma Kiry lub Malii, bo kocham je ponad życie !
    Daphne to Ilumminatos, a ja wcześniej myślałem, że to wampir. Zaskakujesz nas! Jeszcze zaciekawiła mnie postać tego Marcoos'a. I jego rasa. To demon tak? Jak mówiłem to nie znam się na tym, ale dobry pomysł by wprowadzić "demony"! :D
    Chcę kolejny rozdział!!

    Życzę DUŻO WENY :))

    www.czarodzieje-z-beacon-hills.blogspot.com i
    www.co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  14. Ohhh powoli wszystko zaczyna nabierać sensu. Coś mi się wydaje, że Melissa nie jest odpowiednią osobą do "babskich pogaduszek", na moje bardziej chciała wrócić do serialu niż rozmawiać, no nie ważne. Podziwiam Laurę, że pomimo swojego samolubnego postanowiła pierwsza przeprosić Stilesa. Wygląda na to że dziewczynie rzeczywiści bardzo na nim zależy. Pojechała w środku nocy, w deszczu w piżamie do swojego przyjaciela! No no jestem pod wrażeniem jej zachowania. :) Hahah John musiał być mocno zdziwiony. Ahh ci rodzice, co oni mają ze swoimi pociechami. Dzieci to piekło :P Sytuacja w pokoju Stilesa była naprawdę wyjątkowa. Podobała mi się ta aura uczucia jaka ich otaczała. Czyżby Stiles poczuł coś więcej, do Laury? Może przestanie się uganiać za Lydią? Niepokoi mnie zachowanie Daphne. Z kim rozmawiała? Jest w niej coś czego na razie nie potrafię rozgryźć. Zaintrygowała mnie też ta kobieta, Joanne. Czy na samym końcu to były jakieś czary? Mam nadzieję, że przekonam się już wkrótce. Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie wiem kogo bardziej nienawidzę. Markoosa czy Petera. Chyba jednak ten rozdział wygrywa Markoos. Nienawidzę. Po prostu nie toleruje jak mężczyzna bije kobietę. Zwłaszcza jeśli to jest jego siostra. Za to powinno się realnie kastrować albo chociaż torturować.
    A poza tym to ja zawsze kibicowałam Lydii i Stilesowi (no dlaczego im nigdy nie wychodziło? -,-) ale nie pogardzę jeśli będzie z Laurą. Chociaż tak na serio to przyznam, że jesteś mistrzynią napięcia i nawet jak była romantyczna scenka to miałam wrażenie że zaraz wparuje tam Daphne z piłą łańcuchową albo Lau zamieni się w Mortui. Zaczynam przesadzać, ale co tam. ;P
    Ale dobra. Przepraszam. Daphne i stary Argent? No to co ona do niego ma, hm?! Mała współpraca w zlikwidowaniu wrogów? ;) Ciekawe co ona zmaluje i kogo ma "unicestwić"?

    OdpowiedzUsuń

Jeśli posiadasz opinię, śmiało, wyraź ją. Chętnie poczytam, co sądzisz o mojej twórczości i kto wie... Może porwiesz mnie także swoją?