Rozdział dedykuję Nyks, z którą dzielę się mężem xo
„Ostatecznie jesteśmy tym, co myślimy. Nasze emocje są niewolnikami
naszych myśli, a my jesteśmy niewolnikami naszych emocji.”
Zacznę cytatem. W
sumie nie mam weny na dzisiejszy wpis, a obiecałam sobie i Tobie, że będę pisać
każdego dnia. Dziś o emocjach, o tym co odczuwam, co pcha mnie do działania.
Nie da się żyć bez nich, z pewnością te sprzeczne ubarwiają ludzkie istnienie,
czasem powodując mętlik w głowach. Ostatnio zauważyłam, iż niektóre ubywają ze
mnie z każdym, kolejnym ciosem. Czuję jakbym traciła cząstkę siebie. Nie
płaczę. Po prostu. Choć miałam kwadrylion powodów nie uroniłam ani jednej
łezki. Odnoszę wrażenie, że… Sama nie wiem. Że moja dusza umiera. Staję się
zimniejsza, odporniejsza. Tylko nie mam pojęcia czy to dobrze, czy źle. Robię
się obojętna, mimo iż tego nie chcę.
Lecz było coś, co
ruszyło moje emocje. Coś co zmusiło mnie do natychmiastowego, nadmiernego wręcz
myślenia. Tak zwana akcja – reakcja, tak zwany Stiles.
L.M.
***
Kropelki
wody spływały równomiernie z rogów czarnej, skórzanej kurtki na podniszczoną
posadzkę wiekowej kamienicy.
Jej odrapane,
szare ściany prezentowały się co najmniej marnie i żałośnie, a dopełniały ów
żałość pojedyncze przekleństwa napisane wpółwypisanym markerem. Niektórzy
ludzie patrząc na nie mogli odnieść wrażenie, jakby budynek krwawił od środka,
jakby te szare, odrapane, popisane ściany błagały o pomoc, muśnięcie jakąś
farbą w słonecznym odcieniu, albo ostateczność - zburzenie. Od białego sufitu,
gdzieś w kątach odpryskiwała pleśń, a jej zapach mieszał się z dymem tytoniowym
powodując niesmak. Powietrze było ostre, zimne i śmierdzące.
Dopiero gdy
spojrzało się na drzwi, jedyne w swoim rodzaju, znajdujące się na końcu
korytarza można było odetchnąć z ulgą. Ciemny Machoń w żadnym wypadku nie pasował
do biednego, powojennego klimatu. Ani on, ani pozłacana klamka, którą ujęły
skostniałe, mokre palce.
- Marcoos! –
po przedsionku rozniósł się melodyjny, przerywany chrypką, dźwięk damskiego
głosu. Jednak nikt nie odpowiedział na wołanie szatynki. – Marcoos wróciłam –
zsunęła z nóg zdeptane, wojskowe buty i podwinęła rękawy katany. Wciąż cisza.
Zmarszczyła czoło i zajrzała do kuchni. Mieszkanie nie było bowiem duże, ale za
to przytulne i ciepłe.
- Ej, gdzie
jesteś? – szepnęła bardziej do siebie niż do brata idąc w stronę łazienki.
Zapukała, lecz znów odparła wyłącznie głucha cisza. – Marcoos – przeciągnęła i
spięła włosy w kucyk. Carmen przeważnie nosiła gumkę na nadgarstku. Przezorny
zawsze ubezpieczony!
Przeszukała
jeszcze swój pokój oraz sypialnię Marcoosa, ale ku jej zaskoczeniu były puste.
Westchnęła cicho. Została tylko jedna opcja. Mortis wiedziała, że nie powinna,
lecz nawet jeśli siedział w gabinecie odzywał się choćby krótkim „cześć”, nie wyszedłby nie zakluczając
drzwi.
Kobieta
niechętnie i chwiejnie podeszłą do starych drzwi z niewielką szybką u góry.
Miała wrażenie, że potwornie hałasuje, słyszała swój oddech, bicie serca, czuła
tysiące par oczu przebijających ściany budynku, które wbijały w jej postać
natarczywe spojrzenie.
- Nie poddasz
się, Car, troska o Marcoosa zwycięży… - szepnęła jakby sama do siebie i
przekręciła gałkę.
Gabinet był
otwarty, a przed Carmen wymalowało się tysiące ksiąg, jedno biurko i maleńka,
nocna lampka. Całość spowił mrok, a księżyc w fazie „po pełni” dopełniał urok
graciarni. Szatynka przełknęła głośno ślinę i zapaliła światełko. Emocje w niej
narastały, było ich coraz więcej. Z trudnością stawiała stopy i depcząc niczym
po rozżarzonych węglach doczłapała się do okna. Na parapecie leżał plik kartek.
Carmen drżącymi rękoma uniosła pożółkłe wyrywki i przeczytała szeptem kilka
słów. Papier z pewnością nie pochodził z dwudziestego pierwszego wieku. Był
stary, bardzo, a tusz rozmazany.
- Mortui
przybędzie z bram piekieł… – zmrużyła oczy spoglądając na rysunek.
Przedstawiał
kobietę, miała długie włosy jaśniejące niewyobrażalnym blaskiem. Jakby zostały zrobione ze śniegu. Mimo, że
obrazek został nabazgrany czarnym tuszem, Carmen wiedziała, iż postać ma, a
raczej miała białe kosmyki. Nie siwe, srebrne, jakby utkane z księżycowej nici,
tuż po nich uwagę szatynki przykuło jej ciało. Poharatane, zaznaczone żyłami
łaknącymi krwi. Na każdej części, od policzka, aż do stóp odznaczały się
szczególnie, sprowadzając do jednego miejsca. Nie do serca, jakby się można
było spodziewać, a do naszyjnika. Kryształu sączącego czerwień, nie był
czerwony lecz Carmen to czuła, coś jakby cichy szept okalał jej ucho
potwierdzając przypuszczenie o odcieniach. Dalej spostrzegła kły, sięgające nie
niżej niż do połowy brody. cienkie, mimo to dwudziestosześciolatka miała
świadomość ich siły i niezniszczalności. Po kłach oczy – przepełnione pustką
oczodoły, skrzydła, potężne, ogromne oraz ogon. Długi, zakończony ostrą jak
brzytwa strzałą. Demon stał majestatycznie, mimo, iż w płomieniach, które natomiast
przesmykiwały przerażone oblicza.
Kobieta
westchnęła ciężko i dotknęła palcem twarzy potwora, przejeżdżając opuszkiem po
całej sylwetce.
- Jest
mistrzynią kontrastu… - głos Carmen podczas czytania drżał – między łoskotem, a
ciszą…
- między
białym śniegiem, a krwią– za szatynkę dokończył on. Mężczyzna stojący w
drzwiach miał skupiony wyraz twarzy, choć widać było tę złość w jego mimice.
Carmen
momentalnie zgniotła wyrywek i zmierzyła brata spojrzeniem. Znała ten wzrok.
Nie wróżył nic dobrego.
- Co ty tu w
ogóle robisz?! – warknął podchodząc do kobiety gwałtownie.
- Ja tylko… -
zaczęła zagryzając Poliki od środka.
- Ty tylko
co?! – pchnął siostrę ku wyjściu, a ona aż syknęła opadając na ścianę w
korytarzu.
- Szukałam
cię… - ścisnęła papier mocniej. Patrzyła na Marcoosa z przerażeniem. Miała
pełną świadomość tego, w jaki sposób ją ukara.
- I znalazłaś,
nie powinnaś była tu wchodzić, Carmen! – znalazł się przed siostrą i soczyście
ją spoliczkował. Załkała cicho, próbując się wyrwać, ale chwycił ją za wolny
nadgarstek.
- Proszę, to
się nie powtórzy – podciągnęła nosem, czując jak polik pulsuje.
- Nie, to się
nie powtórzy – posłał kobiecie kpiący uśmiech, znów zostawiając ślad w tym
samym miejscu.
- Marcoos! –
jęknęła.
- Zapomnij o
tym, co tam widziałaś, zrozumiano?! ANI SŁOWA! – rzucił nią o przeciwległą
ścianę, gdy ta próbowała doczołgać się do wyjścia z domu – kopnął siostrę w
nogę.
- Ani słowa –
powtórzyła przez łzy i z trudem wstała chwytając klamkę.
- Pamiętaj! – warknął
na odchodne zamykając się w gabinecie. Pozwolił siostrze wybiec z kamienicy.
Przecież to nie pierwszy raz. Często ją bił, dla mężczyzny była to jedyna,
odpowiednia nauczka, a Carmen? Nie mogła nic zrobić, został jej ostatnią
rodziną, tak bardzo go kochała, choć tak bardzo ją ranił.
Mortis
wybiegła na zmokłą ulicę i momentalnie opadła na kolana. Zupełnie zapomniała o
świstku, trzymanym w dłoni. Wpakowała go do kieszeni kurtki chowając twarz w
rękach. Próbowała przestać płakać, ale łzy spływały po jej obolałym obliczu
wraz z deszczem i krwią. Nie chciała tam wracać, lecz nie mogła też zostać na
dworze. Błysnęło się, a zaraz po tym zagrzmiało. Burza była równo nad Beacon
Hills, w którym Carmen nie znała nikogo.
- Nie możesz
się mazać – ścisnęła dłonie w piąstki i podniosła na równe nogi – nie tym
razem, mała – szepnęła idąc przed siebie. Stawiała niepewne kroki, mruczała pod
nosem „Runaway”, wszystko aby się
uspokoić. Objęła ramiona dygocząc. Było zimno, a ona znalazła się w samym
środku miasteczka pobita przez rodzonego brata. Nie widziała żywej duszy. Nawet
samochody nie jeździły, spostrzegła może jeden lub dwa, ale ten trzeci poznała.
Och, jak mogłaby nie. Na domiar złego kierowca wjechał w kałużę i ją opryskał.
- Zabiję cię,
cholera jasna! – jęknęła i rzuciła za autem dość duży kamień, który uderzył w
tylne światło. Kierowca momentalnie zahamował wychodząc na zewnątrz i gniewnym
spojrzeniem ją zmierzył.
Wyglądała
żałośnie, jej stan był wręcz opłakany, a polik wciąż czerwony.
- Cyklistka! –
warknął mężczyzna okrywając się szczelniej kurtką. Lało jak scebra.
- Peter –
wychrypiała podchodząc bliżej. Wzrok Hale’a utkwił na jej kieszeni, z której
wystawał świstek. Oko narysowanego
potwora błysnęło błękitem, powodując, że wilkołak zmarszczył brwi. Nie słuchał
tego, co Carmen mówiła, po prostu zastanawiał się, gdzie już ów tęczówki
widział. Przez jego głowę przesmyknęło się nagle tysiąc myśli i jeszcze raz
tyle sprzecznych emocji.
- … I potem spadłam i zgubiłam
klucze – skłamała. Wymyślała na poczekaniu jakąś bajeczkę, aby nie zdradzić
występków brata. Ale to bolało, podobnie jak zmartwiona, a za razem nieobecna
mina Petera. Nie chciała aby ktoś się o nią martwił. Nie miała pojęcia. Nie
wiedziała o niczym, nawet o tym że szatyn nie pałał chęcią do zawierania
jakichkolwiek przyjaźni.
Mimo to
odebrała inne wrażenie. Jakby z uwagą jej słuchał i nostalgicznie przytakiwał.
Dlatego właśnie zadziałała pod impulsem. Wtuliła się w niego. Po prostu objęła
mężczyznę rękoma układając czoło na jego klatce piersiowej. Ten aż uchylił
usta, aby coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Niepewnie ułożył dłonie w tali
kobiety i pod pretekstem głaskania chciał wyciągnąć kartkę, lecz ona
niespokojnie się poruszyła odsuwając od niego.
Spojrzeli
po sobie. Zapanowała niezręczna cisza, a Pet przeklinał ją w myślach.
-
Przepraszam – odchrząknęła – nie powinnam. Mam pomagać innym z ich problemami,
a nie radze sobie ze swoimi, to głupie – zagryzła wargi. Wilkołak uśmiechnął
się delikatnie pod nosem. W jego głowie rozrysował się plan. Skoro nosiła w
kieszeni poszlaki, mogła być w to zamieszana. Potrzebował jej. Musiał zagrać.
Zrobić coś, co robił najlepiej – zaczarować. Nagle z Petera Socjopaty
przekształcił się w uroczego, miłego Petera Pomocnego.
- W porządku –
wzruszył ramionami nie przestając się szczerzyć. – To nic złego, masz gdzie
przenocować? – zapytał jakby nigdy nic. Zły
wilk kontra Czerwony Kapturek – pomyślał.
Carmen
pokręciła przecząco głową spuszczając wzrok.
- Znam dobre
miejsce, osuszysz się – zaproponował otwierając drzwi pasażera.
- Chyba nie
chcesz mnie zamordować i zgwałcić? – wrócił jej humor. Ktoś przecież się
przejął. Może dobrze było mieć przyjaciół w każdym mieście? – w jakiejkolwiek
kolejności. – założyła ręce na piersi, a wargi Petera malowniczo zatańczyły w
górze.
- Zapewniam,
że najpierw cię zgwałcę potem zabiję – uchylił wejście szerzej, a szatynka
westchnęła i wślizgnęła się na siedzenie.
- Carmen
Mortis – przedstawiła się patrząc w jego przejrzyste tęczówki.
Jesteś moja, Carmen Mortis – dodał w
myślach…
***
Burzowe
powietrze zmieszało się z parą wodną, poprzez uchylenie okna łazienkowego.
Jasne kafelki odbijały promienie srebrzystego księżyca, które wpadając do
pomieszczenia okalały smukłą, bladą postać. Jej długie, ciemne kosmyki wydawały
się wtedy nieco jaśniejsze. Nie podchodziły pod blond, osoba trzecia,
wpatrująca się w nią mogłaby odnieść wrażenie, iż szatynka siwiała gdzieś od
brzegów, bądź wpadła w mąkę, ale gdy światło znikało, za nim znikała i jasność.
Laura
przyjrzała się sobie dokładnie, szukała choćby siniaka, lecz najmniejsze,
strupy, a nawet odciski w niewytłumaczalny sposób zniknęły. Wyparowały, jakby
ciało nastolatki uległo regeneracji.
Westchnęła
ciężko, poprawiła wisiorek, owinęła się szczelniej czerwonym, puchatym
ręcznikiem i wyciągnęła szczotkę z kosmetyczki. Myślała. Tak, zdecydowanie nie
oddała się w pełni czesaniu, zignorowała natarczywe szczypanie skóry, a nawet
wypadanie niektórych włosów. W sumie, miała to gdzieś. Całą głowę Laury zajęły
obrazy minionego dnia, w szczególności ta kłótnia. Owszem była samolubna, miała
tego pełną świadomość, ale nie potrzebowała kolejnych kazań i tak dawały tyle,
co nic.
- Jesteś niereformowalna, słońce – w
głowie Mulligan rozbrzmiał głos matki, zatroskany, w żadnym wypadku karcący.
Tracey przeważnie tak się do niej zwracała, lubiła ich relacje, to że mogła
zwierzyć się mamie ze wszystkiego. Potrzebowała rozmowy z rodzicielką. Ona
wiedziałaby co dalej.
Dziewczyna
uśmiechnęła się pod nosem i odłożyła szczotkę na umywalkę. Wyłamując palce
sięgnęła po koszulkę oraz spodenki, w których spała, wciąż ignorując świat
dookoła. Nagle okrył się mgiełką. Laura miała tysiące ważniejszych spraw,
pomrukiwała jakąś piosenkę Depeche Mode
pod nosem, oczami wyobraźni widziała obrażoną, wręcz oburzoną minę Stilesa i
wsuwając na siebie pidżamę zagryzała wargę. Żałowała, że nie miała tam żadnej
powierniczki. Jasne, jasne, Scott… Ale on by nie zrozumiał. Nie chciała
zwierzać się wilkołakowi ze swoich uczuć, choć od tego są przyjaciele, prawda?
Zawahała się. Stanęła w drzwiach wieszając ręcznik na kaloryferze.
- Jesteś
idiotką – skomentowała swoje zachowanie zatrzaskując wejście.
Nie zwróciła bowiem uwagi na to, że pod
wpływem księżyca jej oczy błysnęły głębokim błękitem, a włosy które zostały na
szczotce stały się zupełnie białe. Nie siwe, srebrne, jakby utkane z
księżycowej nici.
Laura stanęła
na korytarzu opierając się o barierkę schodów. Zejść, czy nie zejść, oto jest
pytanie – mówiła w myślach, chwiała się delikatnie.
Z salonu
dobiegały dźwięki włączonego telewizora, stukania łyżeczką o filiżankę, a nawet
kropelek deszczu opadających równomiernie na parapet. Siedziała tam przecież
Melissa, oglądając „Zbuntowanego Anioła”
– niegdyś ulubiony serial jej i Tracey.
Nastolatka
wzięła głęboki oddech, zamierzała cofnąć się do swojego pokoju, lecz grzmot,
zagłuszający wszelkie szmery popchnął ją do postawienia kolejnego kroku.
Pokonała pierwszy stopień muskając dłonią drewnianą poręcz.
Nie bała się
burzy, nie miała ku temu podstaw, gdyż razem z mamą często obserwowały przez
otwarte okno błyskawice. Lubiła deszcz, lubiła hałas, lecz w tamtym momencie
ogarnął ją niepokój. Mimo wszystko stanęła w futrynie obserwując, jak pani McCall
popija ziołowy napar.
- Melisso –
zaczęła szeptem, niepewnie przyklapując tuż obok na kanapie. Ta natomiast
zmierzyła ją pytającym spojrzeniem i odłożyła herbatę na stolik.
- Nie możesz
zasnąć? – zapytała lekarka spoglądając na zegarek. Dochodziła pierwsza, właśnie
w tamtym momencie włączyły się reklamy, więc ściszyła.
- Tak jakby –
Laura podkurczyła nogi nie spuszczając oczu z rozmówczyni – możemy pogadać?
Zawsze chciała
mieć córkę, owszem, kochała Scotta i cieszyła się, że był jej synem, ale
marzyła o kupowaniu sukienek, czesaniu długich włosów, a nawet plotkowaniu o
„babskich sprawach”. Pomyślała, iż nadszedł ten moment, lecz mimika nastolatki
nie wróżyła nic dobrego. Coś musiało się stać.
- Jestem złą
osobą? – zaczęła niewinnie, pod wpływem czego brunetka parsknęła.
- Ale w jakim
sensie, Lau?
- W ogólnym,
jestem zła? – dziewczyna wzruszyła ramionami przeczesując mokre kosmyki ręką.
- A zrobiłaś
coś złego? – Mulligan skinęła. Melissa tylko westchnęła – jak bardzo złego?
- Pokłóciłam
się z przyjacielem – przeniosła wzrok na ścianę za kobietą. Nie chciała patrzeć
w jej oczy. Rozpraszało ją to.
- Och – Scott
nie przychodził do niej z podobnymi problemami. Nie był uczuciowy w aż takim
stopniu. – Zapewniam cię, że jeśli się przyjaźnicie… Chodzi o młodego? –
wskazała na górę i wydęła dolną wargę. Laura pokręciła przecząco głową.
- Wiesz,
poszło o dziewczynę. Po prostu nienawidzę laski, która dla niego jest…
Wszystkim i…
- Jesteś
zazdrosna?
- Od razu
zazdrosna, zwyczajnie nie trawię tej psycholki, podźgałyśmy się, on wziął
stronę Lydii, zwyzywaliśmy się, rzuciliśmy parę niemiłych słów i teraz… Głupio
mi – powiedziała na jednym wydechu znów zerkając na reakcję kobiety. Ta
natomiast zaśmiała się pod nosem.
- Lydia
Martin? – świdrowała nastolatkę wzrokiem – pokłóciliście się o Lydię Martin?
- Tak jakoś
wyszło… Wiesz nie mogę przestać o tym myśleć, żałuję ale on też nie był
najmilszy w tej kłótni.
- Jeśli ciągle
o nim myślisz – westchnęła teatralnie. W duchu pokładała się ze śmiechu –
powinnaś przeprosić.
- Ja? –
szatynka zmarszczyła czoło wskazując zielonym paznokciem na swoją osobę.
- Będzie ci
lepiej, uwierz… - Melissa poklepała podopieczną po ramieniu, gdy z telewizora
dobiegł dźwięk czołówki serialu. – No zmykaj, jutro nie wstaniesz…
- Dzięki –
szepnęła dziewczyna na odchodne i zniknęła w korytarzu.
Kobieta znów
rozłożyła się wygodnie na sofie i wcisnęła guzik, powodujący zwiększenie
dźwięku.
- Lydia Martin
– mruknęła sama do siebie – Laura zazdrosna o Stilesa – doskonale wiedziała o
kim niebieskooka mówiła. Przecież nie była głupia, poczuła że na zazdrości się
nie skończy… Kobieca intuicja.
Nastolatka
natomiast wyjrzała przez okno, a na jej twarzy wymalował się grymas. Wciąż
lało. Westchnęła ciężko ściskając dłonie w piąstki, gdy przymknęła powieki znów
widziała tę minę chłopaka, był wściekły, wściekły na nią.
Rozejrzała się dookoła raz jeszcze i
bezszelestnie wsunęła zużyte trampki na bose stopy. Miała pełną świadomość
tego, iż Melissa myślała o jakimś SMS’sie bądź rozmowie telefonicznej, jednak
pragnęła przeprosić Stilesa osobiście. Była porywcza, działała pod impulsem.
Jej spokojny charakter diametralnie się zmienił pod wpływem tych dwóch lat.
Dlatego właśnie powoli podeszła do drzwi przekręcając klucz.
Serce zabiło
szybciej, gorączkowo obróciła głowę, ale to tylko bujna wyobraźnia płatała
figle. Nacisnęła klamkę, która delikatnie zaskrzypiała, Laura wstrzymała oddech
znów patrząc za siebie. Uchyliła wejście i postawiła jedną nogę na zewnątrz.
Bezpośrednio została zmoczona przez wodę lejącą się z chmur. Już prawie – zapewniała się w duchu
przestawiając drugą kończynę. Dasz rade,
kochanie – zaparła się w sobie i przesmyknęła również tułów z łoskotem
zamykając drzwi. Gdy stanęła na ganku wypuściła powietrze. Akcja trwała
dosłownie niecałą minutę, która dla Mulligan okazała się wiecznością.
Jeszcze w
Anglii często wymykała się z domu po zmroku, ale powody wtedy były błahe.
Tamten moment znaczył dla niej wiele, Stiles znaczył dla niej wiele. Miała
pełną świadomość tego, iż nie zasnęłaby bez paru słów na zgodę. Tylko dlaczego?
Nie chciała o
tym myśleć. Zbadała wzrokiem podwórko ignorując fakt, że moknie. Była cała
mokra, a z włosów jej kapało.
- Wybacz,
Scotty – szepnęła sama do siebie zerkając na rower nieschowany przez wilkołaka.
Zostawił go na pastwę burzy, albo prędzej na pastwę Laury.
Dziewczyna
prędko chwyciła „swoje zbawienie” i
jak w amoku zaczęła pedałować. Mijała kolejne przecznice, uliczki Beacon Hills.
Adrenalina osiągnęła najwyższe stadium, a świat dla szatynki przestał istnieć.
Liczył się tylko najlepszy przyjaciel, którego musiała bezzwłocznie przeprosić.
Wjeżdżając na
podjazd rzuciła rower tuż obok Jeepa
i ruszyła pędem w stronę drzwi. Potknęła się, prawie łupnęła czołem o schodek,
ale w porę upadła na kolana wciskając palcem dzwonek. Nadal nie dotarło do niej
jak bardzo jest mokra, wstała, dotknęła dłonią serca łapiąc oddech. Waliło
niczym młot, tak bardzo się wczuła. Odkleiła kosmyk od twarzy czekając aż ktoś
łaskawie otworzy. Zrobił to John, a jego mina momentalnie zrzedła.
- Zastałam
Stilesa? – wysapała Laura siląc się na krzywy uśmiech. Mężczyzna uchylił drzwi
szerzej mierząc od stóp do głów jej sylwetkę z lekko uchylonymi ustami.
- Chyba śpi,
ale sprawdź – wydukał. Nie interesowało go to, że cienka koszulka przykleiła
się do nagich piersi, skądże znowu! Po prostu był przerażony, a za razem zaskoczony
faktem do czego ta smarkula jest zdolna.
Zagrzmiało,
gdy Laura zsunęła trampki (a woda w nich stała) z nóg i pobiegła na górę.
Szeryf aż oparł się o ścianę.
- Nastolatki –
wywrócił oczami kierując się do toalety.
Stiles nie
mógł zasnąć tego wieczoru. Przewracał się z boku na bok poprawiając poduszkę.
Patrzył jak kolejne krople obmywają szybę, obserwował bacznie błyskawice
przeszywające sklepienie niebieskie, ale nie potrafił odpłynąć. Coś go
nurtowało. Jakby nie mógł odpuścić sobie słów wypowiedzianych w stronę
przyjaciółki, ba, nie tyle wypowiedzianych, co wywrzeszczanych.
Zazwyczaj, gdy
pozwolił powiekom opaść czarna nicość zalewała się obrazem rudowłosej
siedemnastolatki, lecz wtedy widział coś innego. Lydia została wyparta z jego
umysłu, a zastąpiła ją Laura krzyżująca dłonie na piersiach. Miała tę minę,
pełną każdej emocji, jednak wszystko inne z czasem dominowała złość parująca
się z rozczarowaniem.
Wzdychając
ciężko wyciągnął komórkę spod poduszki i odblokował ekran. Żadnej, nowej
wiadomości. Czego się spodziewałeś,
idioto?! – prychnął sam do siebie w duchu - No tak, samolubna Laura Mulligan miała napisać pierwsza, nie w tym
życiu! Znów błysnęło, więc ścisnął w dłoni skrawek kołdry zarzucając ją na
głowę. Nie bał się, ale nie był fanem takiej pogody. Najzwyczajniej w świecie
nie lubił burzy.
Nie zwrócił
więc uwagi na to, że do pomieszczenia weszła dziewczyna. Nastolatka stała przez
chwilę w bezruchu wpatrując się w jego okrytą sylwetkę. Nie przemyślała tego,
co mu powie. Dopiero wtedy uczucia spłynęły na nią jak grom z jasnego nieba.
Dlatego
właśnie milczała siadając na krawędzi posłania. Zawahała się, czy zrzucić z
niego nakrycie, lecz sam to zrobił unosząc obie brwi. Serce chłopaka
przyspieszyło. Wystraszył się, bo nie myślał, iż Laura jest zdolna do czegoś
takiego. Oboje siedzieli w ciszy patrząc sobie w oczy, szatynka ujęła swoją
dłoń niespokojnie bawiąc się złotym pierścionkiem. Stiles również usiadł
zagryzając dolną wargę.
- Więc? –
zaczął. Mówił w inny sposób niż zwykle. Trochę zniżył ton, a jego głos był
głęboki, delikatnie zachrypnięty.
-
Więc – powtórzyła Laura spuszczając wzrok. Poczuła jak przechodzi ją dreszcz,
ale zwaliła winę na zimno. – kiedy jechałam tutaj nie myślałam nad tym co
powiem – również mówiła ciszej. – po prostu jechałam. Wiedziałam, że jadę do
ciebie. I po co jadę.
Znów
dało się słyszeć jedynie łoskot dochodzący z łazienki oraz deszcz na dworze.
Ona patrzyła na własne dłonie, a on na jej spuszczoną głowę. Jeszcze nigdy nie
czuli się w swoim towarzystwie tak niezręcznie. Na Boga, byli najlepszymi
przyjaciółmi od zawsze, na zawsze! Ale gdy tego lata Mulligan wparowała do
Beacon Hills coś się zmieniło. I Laura, i Stiles mieli tego pełną świadomość.
Jakby ich więź stała się silniejsza. Tak, kłócili się, mimo wszystko byli blisko, ale podświadomie oboje chcieli być jeszcze
bliżej.
-
W takim razie po co przyjechałaś? – odchrząknął ujmując podbródek dziewczyny.
Tym samym zmusił Laurę by spojrzała w jego oczy.
-
Aby przeprosić – wyjąkała błądząc wzrokiem po ścianach. Często, nieznacznie się
dotykali, lecz wtedy palce Stilesa na twarzy Mulligan strasznie wadziły. Jakby
ją szczypał.
-
Przeproś – mruknął jeszcze bardziej przytłumionym głosem. Wręcz niewychwytnie.
Nastolatka
zamarła. Poczuła rumieniec na swoich, bladych policzkach, a jej wargi stały się
cienką linią. Chłopak widząc tę reakcje delikatnie uchylił usta zabierając
dłoń, on także odniósł wrażenie, iż płonie. Zorientował się, był zbyt blisko, a
osoba trzecia mogłaby odebrać ich postawę dwuznacznie.
-
W porządku – nabrała powietrza do płuc zerkając na dłoń przyjaciela – znaczy,
nieważne, znaczy przepraszam, znaczy… - zaczęła się jąkać, a w ostateczności
warknęła ze zrezygnowaniem uderzając się dłonią w czoło.
-
Ja też przepraszam, Lau – odparł i zachichotał. Laura również parsknęła. Przez
chwilę się śmiali, ale potem znów zapanowała niezręczna cisza. Spojrzeli po
sobie, szatynka westchnęła i zarzuciła ręce na szyję Stilesa. Tak po prostu,
bez podtekstu. Przecież byli prawie rodzeństwem! Tylko przytulas, nic więcej,
nic mniej. I oboje o tym wiedzieli, gdyż on również ją objął ignorując fakt, że
z Laury kapało.
Ułożyła
głowę na jego ramieniu zaciągając się zapachem męskiego żelu pod prysznic.
Uwielbiała tę woń, nawet bardziej niż damskie pachnidła. Przymknęła powieki
czując, iż zaraz sielankę przerwie wizyta Morfeusza. Nie chciała jeszcze spać,
nie i już, na domiar złego czekała ją powtórna jazda rowerem. Prawie wywróciła
oczyma i bardziej przytuliła Stilesa. Ten aż odkaszlnął, Laura robiła to
specjalnie, dla zabawy, wkładała w ów gest całą swoją siłę.
-
Chcesz mnie udusić? – również ścisnął szatynkę mocniej, unosząc ją lekko. Jej
dolne kończyny wciąż zwisały z łóżka, a on klęczał na materacu. Dlatego właśnie
nastolatka podkurczyła nogi pozwalając by Stiles wciągnął ją na posłanie.
Zrobił to, a wtedy Laura powaliła go na pościel, układając głowę na klatce
piersiowej przyjaciela. Wtedy już oboje byli mokrzy.
-
Muszę przepraszać też Lydię? – zapytała pretensjonalnie poprawiając jego
koszulkę.
-
Znasz odpowiedź… - odrzekł znacząco i odgarnął włosy dziewczyny z jej twarzy.
-
Nie? – dało się wyczuć ten cień nadziei w jej głosie. Aż jęknęła pod wpływem
kuksańca. – Dobra, zrobię to… - wywróciła oczami szczypiąc go w pierś. Stiles
udał, że załkał i pociągnął przyjaciółkę za kosmyk.
-
Ciesz się, że mam serce, nie będę ci kazał pedałować w takiej pogodzie…
-
Wiesz?
-
Nie, Melissa zapewne użyczyła ci samochód – sarknął uwalniając się z objęć
Laury – dam ci coś do ubrania, przeciekasz… - wstał z posłania kierując się w
stronę wyjścia z pokoju – na dole są twoje rzeczy z wczoraj – pchnął drzwi, a
nastolatka ułożyła się na łóżku zapominając o tym, iż jej biust prześwituje
przez cienki, mokry materiał.
-
Mogę spać nago… - przeciągnęła się niczym kotka. Nie zwróciła uwagi na to, że
przyjaciel wpatruje się w jej sylwetkę z nierozczytalną miną. Jakby nagle
zapaliła się lampka mówiąca o tym, iż mała Laura nie jest wcale taką małą
Laurą. Mierzył ją wzrokiem, prawie pożerał, przez chwilę, a gdy się otrząsnął
bez słowa zniknął w korytarzu. Oparł się o ścianę i ułożył dłoń na swoim czole.
Poczuł coś dziwnego, innego. Poczuł coś…
***
-
Obiekt zostanie unicestwiony – damski głos rozniósł się po pomieszczeniu.
Rozmówca spojrzał na nią unosząc jedną brew.
-
Obiecujesz mi to od ponad miesiąca, moja droga – chrypnął człowiek w podeszłym
wieku świdrując brunetkę wzrokiem. Ta uśmiechnęła się tylko pod nosem.
-
Od siedemdziesiątego piątego – poprawiła podnosząc się na równe nogi – z
resztą… I tak zacznę od Banshee – wzruszyła ramionami, a jej wysokie, czarne
szpilki stukały o panele. Zmierzała do drzwi.
-
Jeśli nie przeszkodzi ci Custos… Bądź
choćby sama Mortui. – obrócił się na krześle nie spuszczając z kobiety wzroku.
-
Nie przeszkodzi – zapewniła – uwierz, potrafię załatwić tę sprawę…
-
A załatwisz ją wreszcie ostatecznie, Daphne? – prychnął, gdy ona wywróciła
oczyma.
-
Albo Demon, albo ja… Tym razem Kamień Filozoficzny ulegnie destrukcji – syknęła
i bez pożegnania zatrzasnęła za sobą drzwi. Znalazła się w holu głównym domu
starców, a oczy Walsh błysnęły białą pustką gdy grzmot uderzył w pobliskie
drzewo. Musnęła jeszcze dłonią kartkę z napisem „Gerard Argent” i odeszła. Nie
zwróciła uwagi na kolejne podpisy, nie widziała w tym sensu. Cecilia Smith,
Edward Cooper, Joanne Hostels… Te nazwiska nie miały znaczenia, nie wszystkie.
Daphne
nie mogła wiedzieć, iż w ostatnim pokoju, mimo późnej pory starsza kobieta nie
śpi. Joanne bujała się na swoim fotelu i wsłuchiwała w ich rozmowę. Nie mogła
dowiedzieć się wiele, lecz gdy o jej uszy obiły się słowa „Kamień Filozoficzny” wstrzymała oddech i ujęła swoją szyję.
-
neque maledici, neque mori stabit
immergunt nihilum abire belua, arbie Daphne Walsh… - gdy wypowiedziała te słowa
nad Beacon Hills rozpętała się jeszcze silniejsza burza.
***
A więc witam i o zdrówko się pytam! Jak przypuszczałam z komentarzami się nie pojawiłam, bo to ja. Cóż, lenistwo umie zdominować chęci, przynajmniej w moim przypadku. Na szczęście pojawiłam się z VII rozdziałem i pojawię się u Was z komentarzami. Szczerze? Nie mam pojęcia czy zdążę jeszcze dziś. Zaraz wychodzę na nocne schadzki z moim Herim. Tak, nie osądzajcie mnie ;)
No ale mniejsza.
Ta część jest moją ulubioną, nie ukrywam, że najprzyjemniej pisało mi się scenę Stilesa i Laury i właśnie w tym momencie pojawia się wątek romansu... Wielkie przepraszam shipperką Scaury czy nawet Laury i Dereka, ale taki miałam plan od początku. Przykro mi, ale nie mogę zmienić treści opowiadania ze względu na czytelniczki. Chociaż... (da da dam) natchnęłyście mnie z Lau i Darusiem. Hehehe, chciałyście takiego wątku, mnie też się spodobała na myśl i będą mieli swoją scenę, dość dużą w rozdziale X. Bo kto powiedział, że Laura nie może lecieć na Hale'a?! I tak, nic nie mówię, ale dobrze widziałyście w zwiastunie, Derek kogoś obściskuje. heheheh. Milczę.
Dalej mamy łacinę. Tak, postać Joanne nie pojawia się po raz ostatni. Na razie ją zostawmy, wrócimy do pannicy, a raczej pani, emerytki Jo z czasem. Ale będzie miała BARDZO WAŻNĄ rolę. Jest również Marcoos za przeproszeniem chujas i więcej łaciny, kolejna rasa - Custos. Chyba już świta Wam o kogo chodzi ;)
Także mamy
Mortui - Laura
Illuminatos - Daphne
Custos - ...
Dlaczego lubię ten rozdział najbardziej? Proste - akcja równoważy się z uczuciami, jest dużo kolejnych zjawisk i jeszcze raz tyle emocji.
Następny będzie dłuższy, ja wiem. I tak przeginam z długością, ale gdybym chciała w rozdziale zawrzeć wszystko, czego chcę i pozostać przy mojej ulubionej długości opisów to miałyby one od piętnastu do dwudziestu stron w wordzie.
ALENOALE:
Panie i Panowie...
Chcieliście Allie i Scotta - tz. rozgryźliście mnie z planem sparowania ich again. Tssaa, myślę sobie że w serialu zakochali się w sobie zbyt szybko. Ja jestem fanką takich właśnie podchodów, nieznacznych scenek, potem czegoś więcej (dlatego w serialu jestem za Stydią, bo Sterek niczym Larry i Destiel ;-; Niewykonalny ;-;). Dlatego właśnie Argent i McCall zakochają się w sobie na nowo.
Stiles i Lydia - cóż, Stiles tak łatwo nie zapomni o Lyds. O ile w ogóle zapomni. Proszę! On ją uwielbia od pisakownicy, więc czemu miałabym to przekreślić, jak magicznym sposobem zniknęło to w serialu. Dzięki Malia :) Mniejsza xd
No i lubię pisać scenki Stydii, nawet jeśli Martin się nim bawi.
Chyba skończyłam. Tak, okej. Dowiedziłam się właśnie, że śpię dziś z Herim, więc skomentuję, co mam skomentować jutro.
Znacie mój problem, right?
Czytam - nie komentuję. Ych.
Na koniec filmik, który zmontowałam dla świetnej pisarki i mojej przyjaciółki - Podlasi. Proszę skarbie, mam nadzieję, że się spodoba ;)
Pozdrawiam i zapraszam do komentowania!
xoxo
@YourLittleBoo1
Peter kogoś przytula. Ludzie świat się kończy, chrońcie dzieci i żony. A tak na poważnie to w tym rozdziale chyba każdy wątek mi się podobał. Coś mało naszego Dereka (czyt. Pan Chce-Wszystkich-Zabić-Wzrokiem-Ewentualnie-Pazurami). Oby było go więcej.
OdpowiedzUsuńRozdział świetny,
Dziękuję za opinię. Ach, ja też bardzo lubię ten rozdział. Cóż, to z Peterem było raczej spontaniczne i Carmen go tuliła. Jemu zależało tylko na tym świstku, który może okazać się cholernie ważny.
UsuńTeż mi maleńko Dareczka, ale wolę gościa ograniczać, niż zniszczyć jego postać. Ale w rozdziale IX się pojawi, a w X będzie prowadził główny wątek. Także musiałam złapać na niego wenę.
So, jeszcze raz dziękuję ;)
Zgadzam się. Lepiej żeby go nie było niż go psuć.
Usuń-A.
o matko! Ale się porobiło xD Ciągle mi chodzi po głowie cóż to za rasa - Custos. Dziewczyno, potrafisz człowieka wciągnąć :D Ja chcę Dereka! Nie mogę się doczekać X rozdziału. Peter + przytulenie = gapienie z wielkimi oczami w laptopa. Dzisiaj nie za bardzo mam czas komentować więc życzę weny :D
OdpowiedzUsuńHahaha, dzięki za opinię, ja też ostatnio wiruję między lenistwem, sprzątaniem, a papierkową robotą. Jej, idę do liceum i trzeba conieco pozałatwiać ;) Także również mnie niewiele w internetach.
UsuńJa w sumie też cieszę się na rozdział X, bo będzie on tak jakby końcem części pierwszej. Albo Pierwszej "a"? Tak jak sezon III TW był dzielony na "a" i "b". Mniejsza. Co do Custos, myślę że ta rasa zainteresuje bardziej niż Daphne. Hyhyhy.
Także pozdrawiam, życzę czasu i jeszcze raz czasu!
xx
Cześć !
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wreszcie ! Od dziś zacznę być shipperką Laury i Stilesa! Ta ich wspólna scena była bardzo kusząca i intrygująca. Podobała mi się. A wracając do początku, to troszeczkę mnie zadziwił, ta cała historia z Carmen i Marcosem, straszne! Brat ją pobił, uuu ciężka sprawa, no ale Peter teraz będzie ją pocieszał xD Czekam na rozwinięcie romansiku Allie i Scota! Pozdrawiam i życzę weny!
Zuzka!
realitybeingadream.blogspot.com
Dziękuję za komentarz, każdy wywołuje uśmiech na mojej twarzy, to wiele dla mnie znaczy.
UsuńNa Allie i Scotta nie będzie trzeba aż tak długo czekać, bo Allison dostaje świra, a raczej jej motylki w brzuchu. Teraz to Arabik będzie bardziej gruboskórny, hyhyhy.
Ale mniejsza. Cieszę się, że podłapałaś mój szip!
Również życzę weny
xx
Jak to robisz, że lubię wszystkie postacie w Twoim opowiadaniu? No nieważne, może to ja jestem taka dziwna i wszystkich lubię. :D Oprócz Marcoosa! Na razie, ej. Nie pokazał nic za wyjątkiem chamstwa i w ogóle, biedna Carmen. :( Jeeej, Peter! <3 Ten to jak zawsze coś kombinuje, ech. Ciekawa jestem co z tego wyniknie, hyhy. OK, znowu sobie za dużo wymyślam, aha. :(
OdpowiedzUsuńO rany, o rany. Nie mam pojęcia co myśleć. Z jednej strony Lau i Stiles tak słodko razem wyglądali, a z drugiej... ugh, coś w moim umyśle to blokuje. Pewnie fakt, że chciałabym Stydię. No, ale na szczęście jeszcze trochę sobie o nich poczytam, zawsze coś. :p Ważne, że jest Stiles, ha! <3
Och, I Daphne. Kojarzy mi się z tą Daphne ze Scooby Doo, ale to w sumie logiczne, więc. xD OK, teraz dowalę, ale uwielbiam łacinę, więc fajnie że znalazło się jakieś zdanie w tym języku, hahah. xD No, to głupie, wiem. :D
Więc ten... cudooowny rozdział, oczywiście znowu się powtarzam, ale to nieważne! :D
Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów, ciepełka, słoneczka, wiaterku, lodów, arbuzów, kurczę wszystkiego i no. <3
we-have-immortality-tvd.blogspot.com
Ja też jestem rozdarta. Dałabym Stydię, ale nie mogę znieść tego, jak ruda wykorzystuje mojego ukochanego ;)
UsuńDaphne - hahaha, ja też ją najpierw tak widziałam, ale się przyzwyczaiłam.
Marcoosa lubię, wiem, jestem okrutna.
I tak! Łacina jest epicka! #JOLO!
Również pozdrawiam i też życzę wszystkiego lol xd
Uwielbiam Twoje komentarze xx
Wow! Świetny rozdział! <3
OdpowiedzUsuńJestem, bo będę za chwilę oglądać Teen Wolf i chciałam by było klimatycznie :D
OdpowiedzUsuńByłam jak podjarana na początku, czytając znowu o Carmen, uwielbiam ją :D No i jeszcze, że miałam przeczytać o tym tajemniczym Marcoosie, co nam obiecywałaś. Kompletnie zszokował mnie moment, w którym przeczytałam, że on uderza w twarz Carmen. Przecież to jego siostra! A potem, jeszcze ją rzucił i coraz bardziej się znęcał. Już na wstępie go znienawidziłam. Jest bardzo brutalny i chamski. No i na dodatek definitywnie zamieszany w nadnaturalne życie.
Ale Peter na ratunek Carmen? No proszę, kto by pomyślał, że on ma jeszcze jakieś uczucia :D On zawsze działa zgodnie ze swoim planem, by osiągnąć własne korzyści. Więc tylko niech jej w sobie nie rozkochuje, a potem porzuca. Uwielbiam Petera, ale tego nie mogłabym mu wybaczyć.
Zbuntowanego Anioła też oglądałam! Uwielbiałam to <3
No kurdę no, szkoda, że nie będzie Stydii... Ale chociaż będzie kilka scen z nimi? Proszę :3 I z drugiej strony zawsze lubiłam, jak z przyjaźni rodziła się miłość, więc może wątek Stilesa i Laury mnie zaciekawi bardziej? (W ogole, to jeszcze jestem ciekawa jak Laura będzie przepraszać Lydię. To będzie ciekawe :D)
Joanne mnie zainteresowała. Dobrze, że będzie jeszcze trochę o niej. Ogólnie rozdział mnie zafascynował. Naprawdę, cieszę się że zaczęłam czytać to opowiadanie.
I jeszcze jedno: teksty kursywą zagięły mnie tak, że aż stanęło mi serce. Ty to potrafisz utrzymać klimat! Pozdrawiam :*
Hej! Komentuję na tym rozdziale, bo nie widziałam sensu na poprzednich. Podobają mi się te teksty na początku. Takie... nie wiem jak to ująć. Wciągające? Pouczające? W każdym razie, muszę przyznać, że kiedy to czytałam to myślałam, że jakaś zawodowa pisarka to pisała. No na serio! Nie lubię Lydii, ale Stiles, kocham. Fajna ta Laura i liczę na coś więcej, pomiędzy nią a nim. Ogólnie to dopiero drugi blog o Teen Wolf który czytam. Jest fajny, dobrze pisany oraz ma wspaniały wygląd. A i na koniec dodam, że kocham Scott'a i Allison razem, szkoda, że ją uśmiercili. Pozdrawiam i życzę weny, oraz dziękuje za opinię na moim blogu. A i zapytam bo mi spokoju to nie daje. Czy naprawdę mogłabyś zrobić dla mnie szablon? Szukałam wszędzie, ale nic mi nie pasowało.
OdpowiedzUsuńJulia :*
Ps: Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział <3
Epicki rozdział! ~wera
OdpowiedzUsuńA więc już jestem. Trochę spóźniona jednak mogę komentować.
OdpowiedzUsuńZacznę może od tego, że jestem przeszczęśliwa z pojawienia się pięknej sceny Stilesa i Laury. Są razem uroczy i mam nadzieję, iż będą parą. Także scena przedostatnia była moją ulubioną. Dziwię się tylko scenie ostatniej. Daphne i Gerard?! A to sucza! No i tajemnicza Joanne. Marcoosa nie polubiłam na starcie, ale mam nadzieję, że szykujesz coś między Peterem, a Carmen ;)
No, to by było na tyle. Pozdrawiam serdecznie i czekam na rozdział kolejny! Trzymaj się, Marta.
Cześć kochana! Pamiętasz mnie jeszcze? Zakładam, że w ogóle, bo to było tak dawno temu. Jednak powiem Ci, że postanowiłam powrócić na blogspota może nie tyle publikować opowiadania, co je komentować. Zacznę rzecz jasna od tego, bo zaczarowałaś mnie po całości.
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu dwóch, pierwszych rozdziałów postanowiłam obejrzeć Teen Wolf. Tak, stara baba oglądająca serial o nastolatkach *wywraca oczami*. Mimo wszystko cieszę się, że zdecydowałam się na ten ruch, bo zakochałam się w postaciach Stilesa, Scotta, Dereka (w nim chyba najbardziej ;)) i Petera. Teraz gdy już mogłam dodatkowo przeczytać o tym serialu, czułam się wręcz podjarana. Taa, nie osądzaj. W każdym bądź razie zabrałam się za kolejne odcinki i byłam oczarowana. Twój styl pisania z każdym rozdziałem jest coraz lepszy, serio! Dodatkowo opowiadanie staje się coraz ciekawsze. Zastanawiają mnie te wszystkie rasy i łacińskie nazwy. Nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła, co oznaczają. Powiem - WOW. Wymyślić tak ciekawą i intrygującą historię - trzeba mieć łeb, jak sklep. Zazdroszczę pomysłowości, dodatkowo bogatych opisów. Wspomniałaś gdzieś, że gdyby wszystko wyglądało, jakbyś chciała, mielibyśmy więcej do czytania. Myślę, że powinnaś postawić na swoim. Jeśli komuś się nie podoba - niech nie czyta, proste. Ale mniej pieprzenia, więcej dociekliwości.
Po pierwsze Laura - dziewczyna zakładam stworzona specjalnie dla Stilesa. Ale mniejsza. Bardzo dobrze dopracowana postać. Pojawiają się coraz ciekawsze wzmianki o niej, jej przeszłości, relacjach z matką. Cieszę się, iż mimo śmierci nie wywaliłaś Tracey z jej życiorysu. Ciekawi mnie co robi ojciec dziewczyny. O ile nie jest nim sam mrok. Miałam już tyle teorii ;) Może pani Mulligan puściła się z diabłem? Jestem jak najbardziej ciekawa rozwiązań Scotta i spółki i tego, jak dojdą do sprawy. A może Laura sama się dowie? Uważam, że ukrywanie przed nią anaturalnego zgiełku jest trochę nie fair. Powinna wiedzieć.
Dalej Daphne - czego ta małpa chce? No już jak drażni mnie jej postać, nie mogę znieść Walsh i szczerze chcę ją wykopać za drzwi. Rozumiem, rozumiem, Laura musi mieć nemezis, ale gdyby Daphne była mniej denerwująca.
No i powiem coś, czego nie powinnam mówić w tak pozytywnym komentarzu. Zjebałaś Lydię. Uwielbiam Cię, ale pojechałaś po bandzie. W serialu lubiłam ją tysiąc razy mocniej. Tutaj podoba mi się tylko sposób jakim zwodzi Stilesa. I jak bije Laurę. Na Stereka nie mam co liczyć *wzdycha*. Więc poproszę chociaż epicką miłość Staury - podoba mi się nazwa tego shippu.
Następna rasa to Custos. I od razu wszelkie podejrzenia padają na Marcoosa. Najpierw pomyślałam o Carmen, jednak zdawała się być przestraszona czytając o "Mortui". Więc Marcoos. Dobra, ale nie wiem co Custos może robić. Dokładnie nie wiem także czego chce Daphne. Ale zakładam, że któreś z nich zamierza chronić, a któreś unicestwić Demona.
I sprawa z naszyjnikiem... Jeszcze raz przeczytałam prolog i widzę, że Mortui tak z dupy się nie wzięło. Pisałaś, że Laura poczuła śmierć, monstrum nałożyło wisior na jej szyję, lecz najpierw przebiło brzuch kołkiem. Domniemam, że to "Kamień Filozoficzny" sprawia, że Mulligan jeszcze żyje. Na domiar złego zmienia ją w coś na swój kształt. Jednak trochę zdezorientowały mnie sceny śmierci tej kobiety, tej wcześniejszej mortui? Bo na obrazku Carmen, a raczej jej brata potwór wyglądał inaczej. Tutaj się pomieszałam. Na prawdę, kochanie tworzysz coś wspaniałego, ale musiałam na piętnaście minut uciszyć swoje myśli, żeby wszystko podsumować.
Przydałby się rozdział z wyjaśnieniem wszystkiego oraz taki z historią naszyjnika. Mam swoje domniemania na jego temat jednak milczę ;)
W oczekiwaniu na następny życzę weny i jeszcze raz tylu pomysłów.
PS: Będziesz jeszcze pisać http://wounds-heritable.blogspot.com/ bo zauważyłaś, że pojawił się szablon, a chętnie bym przeczytała. No i nabazgraj koniecznie coś o One Direction!
Ściskam! Hope
Właśnie, dołączam się do pytania, bo prolog był intrygujący!
UsuńI podpisuję się pod tym komentarzem.
Cudowny rozdział. Bardzo podobała mi się scena Carmen i Marcoosa, to w sumie intrygujące jakie relacje mogą panować w poszczególnych rodzinach. Nie potrafiłabym tak jak ona przyjmować kolejnych ciosów. Oddałabym bezzwłocznie.
OdpowiedzUsuńTak, jak wszyscy pokochali Carmen, mnie się ona nie podoba. Jest zbyt łatwowierna, choć można wytłumaczyć takie zachowanie emocjami. Myślę o przytuleniu Petera. Za to Marcoosa polubiłam. Brutal, mam nadzieję, że nie zrobisz z niego ciepłych klusek i do końca będzie wstrętnym chujem.
Potem najbardziej przypadły mi do gustu sceny Stilesa i Laury oraz rozmowa Laury z Melissą. Lubię takie relacje rodzinne, a wiele blogerek je pomija. No i pojawia się romans! Nie ukrywam, czekałam na Stydię, ale tym rozdziałem utwierdziłaś mnie w shippie Staury. Trzymam za nich kciuki, pozdrawiam i życzę weny!
D.
Cudowny rozdział! Jest tak klimatycznie. Serio umiesz oddać magię teen wolf...
OdpowiedzUsuń-A.
Rozdział zdecydowanie mi się podoba i jest idealny, naprawdę.
OdpowiedzUsuńKocham twój styl pisania, jesteś obłędna i naprawdę, naprawdę Ci go zazdroszczę. Chyba muszę zapisać się do Ciebie na jakieś lekcje, ha! :)
Kocham akcje z Laurą i Stilesem, Boże oni są najlepsi! Kocham ich, są razem idealni i jedyne czego bardzo chcę, to to, aby byli razem. Są cudownymi przyjaciółmi, ale będą jeszcze lepszą parą, naprawdę.
Laura pojechała do niego w deszczu i mimo wszystko przeprosiła, a on jej wybaczył, czy to nie jakiś dowód? Tym bardziej, że tak jakby się nawzajem pożądają?
Mam tylko nadzieję, że Lydia nie wpieprzy się im w sielankę.
Totalnie nienawidzę Daphne, czuję i z resztą wiem, że przez nią będą ogromne kłopoty. Czuję, że będzie dużo kłopotów.
Najlepszy rozdział jak do tej pory, naprawdę. Kocham go :)))
PS Robisz przecudowne szablony x
Pozdrawiam i życzę weny x
Cześć Nogitsune! Od razu przepraszam, że komentuję dopiero teraz. Niestety nie mogłem wcześniej, bo pisałem przez ponad dwa dni swój rozdział + przy okazji cię zapraszam do przeczytania.
OdpowiedzUsuńOgólnie o rozdziale.
Zgadzam się z tobą 100 procentowo, że wyszedł ci ten rozdział najlepiej! Ale wcześniejsze także bardzo mi się podobały. Twoja akcja odpowiednio się łączy z innymi, co nadaje całości. Po dialogach krótkie przemyślenia, bardzo mi się to podoba. Sam tak nie potrafię, bo wtedy nie wiem co napisać xD Wszystko idealnie do siebie pasuje. Dokładasz nowe postacie, które uprzyjemniają dalsze czytanie. Zostawiasz nas z "głodem", czyli po prostu nie wiemy, co może być w następnym rozdziale i za to plus.
Mógłbym czytać Twojego bloga nawet do śmierci! Po prostu go uwielbiam, a najbardziej twój styl pisania!
Na początku myślałem, że Laura to Nogitsune, a tu Mortui. Nie wiem, co to za demon (nie znam się na rzeczy), ale ma jakieś specjalne cechy??
Oj, jak ja nie lubię Lydii! Od zawsze za nią nie przepadałem (polubiłem troszkę od drugiej połówki 3 sezonu). Szkoda, że nie ma Kiry lub Malii, bo kocham je ponad życie !
Daphne to Ilumminatos, a ja wcześniej myślałem, że to wampir. Zaskakujesz nas! Jeszcze zaciekawiła mnie postać tego Marcoos'a. I jego rasa. To demon tak? Jak mówiłem to nie znam się na tym, ale dobry pomysł by wprowadzić "demony"! :D
Chcę kolejny rozdział!!
Życzę DUŻO WENY :))
www.czarodzieje-z-beacon-hills.blogspot.com i
www.co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com
Ohhh powoli wszystko zaczyna nabierać sensu. Coś mi się wydaje, że Melissa nie jest odpowiednią osobą do "babskich pogaduszek", na moje bardziej chciała wrócić do serialu niż rozmawiać, no nie ważne. Podziwiam Laurę, że pomimo swojego samolubnego postanowiła pierwsza przeprosić Stilesa. Wygląda na to że dziewczynie rzeczywiści bardzo na nim zależy. Pojechała w środku nocy, w deszczu w piżamie do swojego przyjaciela! No no jestem pod wrażeniem jej zachowania. :) Hahah John musiał być mocno zdziwiony. Ahh ci rodzice, co oni mają ze swoimi pociechami. Dzieci to piekło :P Sytuacja w pokoju Stilesa była naprawdę wyjątkowa. Podobała mi się ta aura uczucia jaka ich otaczała. Czyżby Stiles poczuł coś więcej, do Laury? Może przestanie się uganiać za Lydią? Niepokoi mnie zachowanie Daphne. Z kim rozmawiała? Jest w niej coś czego na razie nie potrafię rozgryźć. Zaintrygowała mnie też ta kobieta, Joanne. Czy na samym końcu to były jakieś czary? Mam nadzieję, że przekonam się już wkrótce. Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńNie wiem kogo bardziej nienawidzę. Markoosa czy Petera. Chyba jednak ten rozdział wygrywa Markoos. Nienawidzę. Po prostu nie toleruje jak mężczyzna bije kobietę. Zwłaszcza jeśli to jest jego siostra. Za to powinno się realnie kastrować albo chociaż torturować.
OdpowiedzUsuńA poza tym to ja zawsze kibicowałam Lydii i Stilesowi (no dlaczego im nigdy nie wychodziło? -,-) ale nie pogardzę jeśli będzie z Laurą. Chociaż tak na serio to przyznam, że jesteś mistrzynią napięcia i nawet jak była romantyczna scenka to miałam wrażenie że zaraz wparuje tam Daphne z piłą łańcuchową albo Lau zamieni się w Mortui. Zaczynam przesadzać, ale co tam. ;P
Ale dobra. Przepraszam. Daphne i stary Argent? No to co ona do niego ma, hm?! Mała współpraca w zlikwidowaniu wrogów? ;) Ciekawe co ona zmaluje i kogo ma "unicestwić"?