czwartek, 29 maja 2014

Rozdział II "Walsh"

Życie nie jest sprawiedliwe. Po prostu. Nie i już. Choćbyśmy się starali, nie mam pojęcia jak bardzo, ono zawsze szykuje niespodzianki, które przeważnie zmuszają ludzi do zadawania pytań „dlaczego ja?”, „co znów zrobiłem nie tak?”. Nic. Odpowiedź prosta, lakoniczna, zwyczajne nic, ale jak bardzo potrafi zszokować. Otóż, to nie ty rozdajesz karty, możesz być co najwyżej graczem, podejmującym się rozgrywki, której zasad nie zna nikt. Nawet jeśli posiądziesz potęgę, moc, nie widzisz całej planszy, ewentualnie jakiś jej skrawek. Nie opiszesz ów historii, bo nie znasz szczegółów. Próbuj, miej nadzieję… Ona matką głupich, lecz co nam pozostaje bez niej? Dlaczego mam pogodzić się z rzeczywistością gdy znów wszystko się sypie? Nie potrafię złapać każdego kawałka z osobna. Posiadam bowiem tylko dwie ręce i nimi mogę ująć jedną całość.
Dokładnie, po raz kolejny coś zaczęło iść w nieodpowiednim kierunku. A ja – mała ja, ruszyłam naprzeciw światu, całkowicie wbrew ludziom, bo musiałam. To mnie wyżera. Nieświadomość. Ale jak mam pomóc, skoro nie znam szczegółów? Przecież to one właśnie tworzą pełny kształt.
***
            Tłuszcz skwierczał radośnie na patelni, wtórowały mu odgłos gotującej się wody, świergot ptaków przedostający się do pomieszczenia przez otwarte okno, a nawet nucone wersy jakiejś piosenki z lat osiemdziesiątych, może jeszcze siedemdziesiątych, o której istnieniu „dzisiejsza młodzież” nie miała zielonego pojęcia.
Nie ona. Siedemnastolatka krzątająca się po kuchni doskonale wiedziała kto był wykonawcą, w jakim roku nuta została wydana, znała także kilka coverów. Wiedziała praktycznie wszystko, bo na takiej właśnie muzyce została wychowana. Gust muzyczny zaliczał się to jednej z wielu rzeczy, którymi Laura zaraziła się od matki. Była wdzięczna Tracey za to, że spłynął po niej szał na gwiazdeczki dwudziestego pierwszego wieku, nie piszczała widząc artykuły w gazetach plotkarskich, pominąwszy już sam fakt, iż przewijały się przez ręce dziewczyny jedynie w szkole, bądź na osiedlu. Jakoś tak nieczęsto podzielała pasje koleżanek. Zamykała się w swoim świecie, co nie oznacza rzecz jasna, że była całkowitą samotniczką. Miała kilka przyjaciółek, dwóch, trzech przyjaciół, w klasie także nie wytykano jej palcami. Ceniła sobie po prostu prywatność oraz czas na przemyślenia, więc może właśnie to zadecydowało o wewnętrznym spokoju panny Mulligan i jej delikatnych reakcjach na wszystko dookoła. I w owym momencie oddała się kontemplacjom. Musiała przecież mieć jakiś plan na dalsze życie. Owszem, dostała prawie dwa lata aby móc się ustatkować, lecz w szaleństwie dokumentów i natłoku przeglądania rzeczy osobistych mamy, całkiem zapomniała o sobie i o tym co dalej z nią. Zabawne, nawet gdy planowała skupić się na własnej egzystencji wszystko sprowadzało się do zmarłej.  
Laura wzdychając ciężko przełożyła jajecznicę na talerz i potraktowała ją keczupem. Zalała również kawę obserwując dokładnie jak wrzątek rozlewa się po porcelanowym kubku rozpuszczając proszek, od którego powoli się uzależniała. Lubiła gorycz napoju, z początku także to, iż przywracał jej energię. Po kilku miesiącach niestety nie czuła różnicy i pijała kofeinę z przyzwyczajenia. Nie sypiała po nocach, wierciła się z boku na bok, dlatego właśnie kawa została okrzyknięta przez nastolatkę „małym zbawieniem ludzkości”, a takiego właśnie ożywienia potrzebował ktoś, dla kogo Laura postanowiła upichcić śniadanie.
Stawiając na stole talerz, kubeczek oraz układając sztućce uśmiechnęła się pod nosem. Była z siebie co najmniej dumna, bo rzadko kiedy robiła cokolwiek dla innych z dobrej woli. Nazywała się samolubną, rozpieszczoną jedynaczką, co nie mijało się z prawdą. Owszem, wychowała się bez rodzeństwa, jak i bez ojca, o którego nawet nie pytała. Uważała ów wiedzę za zbędną. Czy słusznie? Nie chciała tego roztrząsać, wolała skupić pełną uwagę na szortach zdobiących jej nogi, a ubrała je ponieważ wysoka temperatura w Californii różniła się diametralnie od angielskiego chłodu.
- Wybieramy się na plażę? – walkę z prującym się materiałem przerwał nastolatce męski głos. Momentalnie podniosła wzrok, którym dokładnie zbadała umięśnioną sylwetkę przyjaciela, a na jej ustach wymalował się kpiący uśmieszek. Prawie identyczny do beztroskiej mimiki twarzy bruneta.
- Hej, wytrzeźwiałeś? – jak oparzona wstała z blatu i zarzuciła ręce na szyję Scotta, który zaśmiał się radośnie. Także objął ją w pasie pozwalając aby tułów dziewczyny przykleił się wręcz do jego nagiej klatki piersiowej.
- Powiedzmy, dręczy mnie kac morderca – odparł i uwolnił się z żelaznego uścisku. Laura momentalnie posadziła go na krześle podając do ręki widelec.
- Nie dziwię się. Ile promili musiało skłonić tak idealnie ułożonego chłopca mamusi do striptizu? – poruszyła zabawnie brwiami podczas zadawania pytania retorycznego. Znów klapnęła na swoje poprzednie miejsce napierając dłońmi o parapet.
Kuchnia McCallów nie była mała, lecz do ogromnych także nie należała. Została urządzona w ciepłych, radosnych kolorach i sprawiała wrażenie doprawdy przytulnej. Wszystko miało tam swoje miejsce.
- Ile dawek energetów zmusiło do wstania przed dziesiątą największego śpiocha w całym stanie? – również posłał jej spojrzenie pełne wigoru pochłaniając kolejne kęsy.
- Już o mnie się nie martw. Od teraz będę cię budzić choćby o siódmej, Scotty – uśmiechnęła się szeroko. Tym samym delikatnie i podtekstowo poinformowała nastolatka o swoich problemach ze snem. Nie zrozumiał, był zbyt pochłonięty przez kaca i dudnienie w uszach. Głośna muzyka robiła swoje, w szczególności gdy słuchał jej wilkołak – istota o wyostrzonych zmysłach.
- A więc poproszę około siódmej piętnaście – wziął łyk gorzkiego napoju siorbiąc. Na Laurze nie robiło to zbyt wielkiego wrażenia. Znała Scotta od zawszę, przyzwyczaiła się do jego zachowań, nawet drobnostek.
- W porządku? czy ty aby na pewno dobrze się czujesz? – założyła nogę na nogę dokładnie zaznaczając każde słowo. Jej akcent różnił się od akcentów pozostałych. Wychowała się w Anglii i wysławiała niczym rodowita Brytyjka, którą koniec końców była.
- Nie, czuję się okropnie – wywrócił oczami – ale od poniedziałku zaczynam sportowe lato. Treningi lacrosse’a, trochę biegania, może siatkówka plażowa – przetarł dłonią twarz – żyć nie umierać – dodał ze sztucznym entuzjazmem.
- Mówisz o tym brutalnym sporcie? – zmarszczyła brwi – czekaj, nie siedzisz przypadkiem na ławce rezerwowych? – była bardzo w tyle jeśli chodziło o ostatnie wydarzenia Beacon Hills, powinna wiedzieć. Może właśnie ta świadomość zapewniłaby ludziom bezpieczeństwo.
- Lau, słońce – ukazał szereg białych zębów wykrzywiając wargi ku niebu – zostałem kapitanem drużyny.
Szatynka uchyliła szerzej oczy. Nie raz i nie dwa widziała zmagania przyjaciela z piłką, nie był w tym dobry. Bez ogródek. Był okropny. Nie chciała mu tego mówić, zawsze hardo dopingowała i jego, i Stilesa, zakładała opatrunki na zbite kolana, miała w gotowości numer do Melissy, aby tylko chłopcy nie stracili życia podczas zabawy z kijem. Taka informacja nieźle zbiła ją z tropu. Owszem, oboje się wyrobili. Nie widziała ich od dwóch lat, miała okazję podziwiać obojga w stanie upojenia alkoholowego, tylko przez chwilkę, lecz wtedy, przy jajecznicy Scott prezentował się dobrze, nawet bardzo dobrze.
Jej rozmyślenia znów przerwał dźwięk czyjegoś głosu. Tym razem należał do kobiety, dokładniej matki chłopaka, która wtaszczyła do kuchni dwie torby wypełnione po brzegi artykułami spożywczymi.
- Śpiąca królewna już wstała? – prychnęła, a panna Mulligan odebrała z rąk brunetki zakupy układając je na szafkach.
- Dzień dobry, mamo – przywitał się spuszczając wzrok.
- Dobry tylko w teorii mój drogi – posłała synowi wyraz twarzy pełen nieprawdziwej boleści – mam nadzieję, że wymyśliłeś sobie karę – założyła ręce na piersi. Nie wypraszała Laury do salonu bądź na zewnątrz. Uważała, iż dziewczyna powinna wiedzieć. Co przecież stało na przeszkodzie?
- Umm… - zawiesił się biorąc kolejny łyk kawy.
- Zero Stilesa? – zmrużyła oczy, a młody McCall aż się opluł.
- Nie, proszę! Zrobię wszystko! – mimo wilczej natury nadal był tylko siedemnastolatkiem, rządził nim nie tyle księżyc, co matka. Nie mógł jej pozwolić na coś takiego, nie mógł ograniczyć spotkań z kimś, z kim był zżyty jak z bratem.
- Kajasz się, czas zapisać ten dzień, nie ważne – westchnęła i usiadła naprzeciw niego. Dziewczyna milczała, nie wypadało protestować wraz ze Scottem – zaufałam ci, wyjechałam mając nadzieję, że zastanę dom w takim stanie, w jakim go zostawiłam. Co mam z tobą zrobić, hm?
On również odpuścił sobie zbędne komentarze. Miała rację, nadszarpnął jej zaufanie, nie chciał tracić go całkowicie, nie chciał tracić kontaktu z Melissą.
- Porządki ogródkowe – rzuciła po chwili zastanowienia – tak, porządki. I zabierasz Laurę ze sobą na treningi! – zrobiła znaczącą minę, a nastolatkowe spojrzeli po sobie.
- Z całym szacunkiem, ale nie jestem fanką sportu – wtrąciła szeptem.
- Będziesz go pilnowała, kochanie – wstała przenosząc wzrok na nią – i żadnych protestów. To postanowione. Grabie są w szopce, taczka też, możesz zacząć od teraz, ja idę do pracy – znów wzięła głęboki oddech zarzucając torebkę na ramię. Mamrotała coś jeszcze pod nosem. Nie lubiła dawać szlabanów, nie lubiła męczyć Scotta, nie lubiła obarczać go obowiązkami, lecz wtedy jakieś konsekwencje musiał wyciągnąć. To było zbyt wiele, a kara i tak nie należała do najdłuższych i najuciążliwszych.
***
Promienie jeszcze czerwcowego słońca odbijały się od dokładnie wypastowanych paneli, padały także na szklany blat ławy, czasem błysnęły w okolicach kredensu. Można rzecz, iż wypełniły cały salon urządzony w nowoczesnym, wystawnym stylu.
Plazmowy telewizor wyświetlał obraz jednego z popularnych kanałów muzycznych, a z głośników rozbrzmiewały dźwięki letniego hitu. Do nich zgrabnie poruszała się postać, której rude loki powiewały pod wpływem gwałtownych ruchów. Dziewczyna przestawiała po kolei wszystkie figurki, kwiatki, a nawet fotele, aby tylko przygotować dom na przyjazd gościa. Lydia planowała bowiem spotkanie z kuzynką już od wielu miesięcy. Uzgodniły, że te wakacje spędzą w Beacon Hills, a w następne to panna Martin odwiedzi Miami, czyli miejsce zamieszkania Daphne – bo takie imię nosiła. Przyjaźniły się. Tak, często wydzwaniały do siebie po nocach, pisały sms’y, przez co płaciły kosmiczne rachunki. Jednak ani jednej, ani drugiej to nie przeszkadzało. Miały przecież pieniądze, mogły pozwolić sobie na szaleństwa. I tym razem dysponowały setkami pomysłów pod tytułem "jak odchudzić portfel rodziców". Cóż, takie sprawy stały na porządku dziennym Lydii, tuż obok walki o życie, lecz w to ostatnie nie zamierzała wprowadzać Daphne. Nie i już. Zbyt mocno zależało jej na kuzynce.
Z początkiem reklam siedemnastolatka ściszyła telewizor, co okazało się idealnym ruchem. Właśnie w rzeczonym momencie po posiadłości rozniósł się donośny dźwięk dzwonka do drzwi. Rudzielec rozejrzał się nerwowo po pokoju. Miała pewne wątpliwości, przecież była perfekcjonistką! Odkładając jednak nerwy na bok ruszyła pędem do drzwi, jeszcze raz przejrzała się w lustrze, które wisiało w przedsionku i poprawiła sukienkę. Ujęła klamkę biorąc trzy głębokie oddechy, a na jej twarzy momentalnie wymalował się uśmiech.
- Lydia! – zawołała wysoka, brunetka, której malinowe usta wygięły się w górę. Prędko objęła pannę Martin i obrzuciła pocałunkami.
- Daphne! – Lydia nie była jej dłużna w powitaniach. Obie wydawały się takie beztroskie. Lecz w głowie zielonookiej wymalowało się pytanie. Dlaczego Walsh zniknęła na tak długo? Bo prawdą było, iż na pół roku urwał im się kontakt. Instynkt, który posiadła stając się banshee nagle ją ostrzegł, ale nadal nie wiedziała przed czym. Coś miało się wydarzyć, czuła to całą sobą. Nie mogła niestety dojrzeć dokumentu, który pałętał się w podręcznym plecaku Daphne – wypisu ze szpitala. Szpitala psychiatrycznego.
***
- Musi gdzieś tu być do cholery! – jęknął mężczyzna przewracając do góry dnem kolejną szafkę pełną papierków, zdjęć oraz pamiątek. Odkąd powrócił do żywych coraz gorzej radził sobie z poukładaniem niektórych spraw. Między innymi tego, że to teraz jego siostrzeniec – Derek Hale "sprawował władzę" i to on ustanawiał reguły, tym samym trzymał pod kluczem wszystkie, istotne rzeczy, można by rzec artefakty. Ale od początku…
Gdy łowcy podpalili posiadłość rodziny, Peter spłonął wraz z innymi jej członkami, również wilkołakami. Może niezupełnie. Jemu jako jedynemu udało się ujść z życiem, niestety odniósł liczne obrażenia, był poparzony, przez kilka lat zachowywał się niczym roślina, aby tylko móc w odpowiednim momencie zaatakować. Udało mu się, został przywódcą, jednak kolejne wydarzenia doprowadziły do śmierci mężczyzny i ponownego zmartwychwstania. Stał się niestety, może stety tylko betą i dołączył do stada swojego krewniaka. Nie oznaczało to rzecz jasna, iż popierał jego metody, Derek jednak był tak przystosowany, zahartowany, że bezproblemowo puszczał mimo uszu „konstruktywną krytykę” wuja, bo przecież to on rządził, to on wiedział wszystko najlepiej. Właśnie podobne zachowania doprowadzały do kolejnych sprzeczek, a nawet zażartych kłótni. Panowie Hale mieli w sobie właśnie tę iskrę, która powodowała iż nigdy nie dawali za wygraną. W szczególności sobie nawzajem.
- Dlaczego w tym wraku nic nie ma?! –warknął znów, miał cichą nadzieję, że któryś z nieudaczników należących do stada usłyszy, na próżno.
Z jakiej racji nazywał ich tak nie inaczej? Otóż sprawa była prosta. Alfa przemieniał w wilkołaki nastolatków z problemami, zwykłe dzieciaki, które były na tyle wymęczone przez życie, że likantropia zostawała ich ostatnią deską ratunku. Dla Petera okazało się to co najmniej żałosne. Przynajmniej wciąż mieszkali w szczątkach spalonej willi! Tak, odnowiono posiadłość, ale w niewielkim stopniu. Sentymenty. Na nieszczęście szatyna nie dotyczyły one zdjęć. Musiał się najwidoczniej wszystkich pozbyć.
- Nie powinno cię tu być – gdy tylko usłyszał ten głos obrócił się podnosząc z kucek. Zlustrował wzrokiem postać blondyna, którego usta zarysowały się w cienką linię i prychnął pod nosem.
- Isaac – wywrócił teatralnie oczyma – czy doprawdy Derek nie ma jaj w stopniu nasyłania na mnie dzieci?
- Nie mam ochoty na dyskusję, Pet, po prostu stąd wyjdź i daj nam spokój – mięśnie jego twarzy były spięte. Mówił powoli i spokojnie.
- Jakby ci to umknęło – wysyczał przez zęby i stanął twarzą w twarz z nastolatkiem – należę do tego stada – jego oczy błysnęły błękitem, a Lahey poczuł paraliżujący strach. Nie musiał się w to mieszać, mimo wszystko nie tolerował zachowań Petera i może to podkusiło go do wyeksmitowania starszego Hale’a z pokoju. Cóż, od dziecka miał do czynienia z przyjemniaczkami pokroju wuja Dereka. Własny ojciec go bił, za karę zamykał w lodówce. Jak skończył? W piachu. Isaac zostałby sam gdyby nie interwencja alfy. Ocalił go i był mu za to dozgonnie wdzięczny.
- Zostaw chłopaka, Peter nie chcę powtarzać sytuacji z przedwczoraj – w drzwiach stanął wysoki brunet o umięśnionej sylwetce. Miał zmarszczone czoło i niebieskie oczy wlepione prosto w konwersujących ze sobą mężczyzn.
- Derek, miło cię widzieć – szatyn przeniósł wzrok na siostrzeńca i z uśmiechem na ustach podszedł do niego. Isaac korzystając z okazji czmychnął pozwalając im na załatwienie swoich spraw.
- Chciałbym móc powiedzieć to samo – fuknął wymijając go w wejściu – co tu robisz? – pochylił się nad bałaganem i ujął w dłonie plik kartek badając natarczywym spojrzeniem każdą z osobna.
- Szukam – odrzekł Peter starając się opanować. Miał ochotę zacząć krzyczeć. Spokój i Lahey’a i Dereka doprowadzał go do szewskiej pasji.
- Dokładniej – Schował stertę „śmieci” do szafki.
- Fotografii – mężczyzna znalazł się równo za siostrzeńcem, który ponaglił ruchem ręki – starej, bardzo, muszę znaleźć album prababki, w porządku? – jęknął. Miał dość gierek, choć gdy wygrywał… Mniejsza.
- Spłonął – powiedział brunet obojętnie, wzruszył ramionami dla tła.
- Na pewno? Na sto dziesięć procent? – otworzył szerzej oczy.
- Dlaczego miałbym cię okłamywać? – jego twarz nadal nie wyrażała żadnych emocji. To jeszcze bardziej podsyciło Petera który wyszedł trzaskając drzwiami.
Derek tylko westchnął i wsłuchał się w kroki odchodzącego wilkołaka, po czym podszedł do wielkiej, wiktoriańskiej biblioteczki. Stamtąd wyciągnął grubą książkę z napisem „Worek Kości”, zaczął wertować strony, a z między nich kolejno wypadały czarno – białe zdjęcia. To był doskonały pomysł, przecież Peter nie szukałby tak ważnych rzeczy, o ile one cokolwiek znaczyły, w powieści Stephena Kinga.
Mężczyzna pozbierał pamiątki układając z nich stosik. Na samej górze znalazła się fotografia kobiety. Miała długie, ciemne włosy, tęczówki w podobnym odcieniu, pełne usta oraz ten zadziorny uśmiech. Jej sylwetkę opływała dziewiętnastowieczna kreacja z białego muślinu, a głowę zdobił kapelusz. U samego dołu widniał napis, już starty, mało kto go dostrzegał…
Daphne Walsh, Warm Springs, 1866
***
            Było już późno, pełny księżyc ozdobił niebo dając wszelkim, mrocznym stworzeniom nocy wolne pole do popisu. Za oknem dało się słyszeć świerszcze, od czasu do czasu pojedyncze auta, lecz nic poza tym. Natomiast w pokoju na pierwszym piętrze domu McCallów panowało zupełne przeciwieństwo milczenia. Trójka przyjaciół, mimo godziny drugiej nad ranem przekrzykiwała się nawzajem. Nikt nie mógł dojść do słowa, dokładniej ani Laura, ani Scott nie mieli prawa głosu. Lecz nie przeszkadzała im bezsensowna paplanina Stilesa. Mówił i mówił, jakby nie brakło mu śliny, jakby nie wystarczało mu mielenie językiem przez całe popołudnie i wieczór. Nie, w nocy także on wcinał się w każde słowo, bo to ON  musiał zdać Laurze relację z ostatnich, dwóch lat.
            - Hej – dziewczyna położyła rękę na jego ramieniu – zapowietrzysz się – patrzyła na nastolatka poważnie, po czym znów wszyscy wybuchli śmiechem.
            - Skrótowo, mamy tu niezły Meksyk – podsumował Scott. Rzecz jasna nie opowiedzieli jej o istotach naturalnych, ominęli zwinnie ten fakt. Nawet nie zasłonili okien, mieli nadzieję, że i tym razem wilkołak powstrzyma przemianę. Słusznie.
            - A więc… Ty jesteś wszechzaczepistym kapitanem drużyny – wskazała na McCalla, siedzącego na skraju łóżka, przytaknął – ty nadal szalejesz za Lydią Martin, która nie wie o twoim istnieniu w mniejszym stopniu – przeniosła palec na Stilinskiego, a on skinął głową – ty spotykałeś się z dziewczyną która cię rzuciła, ale nadal coś do niej czujesz – znów się zgodzili – Padalec - Jackson wyjechał i zostawił rudą na pastwę Stilesa – niepewnie gestykulowała, gdy chłopcy odpowiadali twierdząco. – O. Mój. Boże – zagryzła wargę starając się znów nie parsknąć.
            - Szaleństwo – szepnął Stiles i rozłożył się na posłaniu. Znajdowali się w sypialni Melissy, gdyż ta odstąpiła Laurze pokój, deklarując że sama będzie spała na kanapie.
            Scott już miał coś powiedzieć, ale zadzwonił telefon. Od niechcenia wywlókł się z pomieszczenia i poszedł odebrać. Kto do jasnej ciasnej wydzwania po północy – mruczał pod nosem, ale w ostateczności zostawił ich samych.
            Laura obróciła się więc w twarzą do drugiego przyjaciela i dokładnie zmierzyła jego oblicze wzrokiem. Wyprzystojniał, nie był już tym samym chłopcem, w jego przejrzystych, piwnych tęczówkach dało dostrzec się coś, czego szatynka nie potrafiła nazwać. Skrywał coś, odpuścił, nie opowiedział, czuła to, była więcej niż pewna.
            - Ummm, wybacz za wczoraj – przerwał wreszcie krępującą ciszę, która jej w ogóle nie przeszkadzałam.
            - Za co? – posłała mu niewyraźny uśmiech.
            - Za całą akcję, byłem pijany – przeczesał włosy dłonią i odetchnął ciężko.
            - Daj spokój, ja też się tak zachowuje gdy jestem pod wpływem – wywróciła oczami, a Stiles wlepił w nią to przeszywające spojrzenie. – no dobra, nie zachowuję – mruknęła, a on nie przestawał – dobra, nie piję! – warknęła, a chłopak zaczął się śmiać – Kpisz ze mnie – udała obrażoną i obróciła się na bok okrywając kołdrą.
            - Może troszkę, Lau – zdjął z niej przykrycie, ale przerwał im Scott.
            - Ojciec cię wykończy jeśli zaraz nie zjawisz się w domu – zacytował Johna – mamy drugą, wiesz?
            - Była dopiero dziesiąta… - zmarszczył brwi i podniósł się do pionu.
            - Witaj lato! – zaśmiała się Laura wystawiając rękę spod pierzyny.
            - Dobra ludzie, ja się zmywam, widzimy się w poniedziałek, dobranoc – rzucił i jak oparzony zbiegł po schodach.
            - Ja też mówię słodkich snów – szepnął Scott, na co nastolatka mu pokiwała i rozłożyła się wygodniej. Nawet nie zorientowała się kiedy zasnęła.
***
Światło księżyca muskało jej twarz, drażniło, dlatego wierciła się niespokojnie. Rozkopywała pościel, pochrapywała, nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Do czasu… Promienie odbiły się od naszyjnika Laury, rozświetliły cały pokój, a wtedy zamarła. Ułożyła się na wznak, jej szyja zaczęła parować, aż wreszcie otworzyła oczy. Nie należały do niej, zalały się bowiem czarną pustką…
CDN…
***

A więc witam moich czytelników. Jak widzicie rozdziały pojawiają się rzadko, a komentarze u Was chyba jeszcze rzadziej. No ludziska staram się, ale na koniec roku jestem tak zawalona nauką, że płaczę po nocach z bezsilności. To nie oznacza jednak, iż o Was zapomniałam! Skądże znowu! Ciągle donotowuje do Magicznego Zeszytu kolejne wątki, postaci oraz dopisuję sceny. Niestety musicie być cierpliwi. Dopiero niedawno udało mi się chwycić komputer i coś naskrobać. Co mogę powiedzieć? Nie podoba mi się ten rozdział, jest dziwny. Ale wszystko w swoim czasie. Może się wydawać, że akcja pędzi, ale to taki początkowy natłok. W trójce już flaczki itd, a w czwórce troszkę zwolnimy. Przeskakując do postaci Laury. Nie martwcie się, nie czeka jej żywot wszechzajebistej Merysu, choć tak to może wyglądać ;) OCh, kochani co by tu jeszcze...?
Odnośnie waszych opowiadanek OCZEKUJCIE MNIE W NAJBLIŻSZYM CZASIE, BO WSZYSTKO NADRABIAM NA NUDNYCH LEKCJACH! Mówię, czytam wszystko, ale nie mam czasu komentować. Co postaram się zmienić.
Dodam w sekrecie, iż na III nie będzie trzeba długo czekać ;)
Pls, nie opuszczajcie mnie...
@YourLittleBoo1

19 komentarzy:

  1. O jeju rozdział cudowny!! Masz racje wszystko pędzi, ale to nic. Wyczuwam, że Walsh jest wampirem co bardzo mi się podoba. Nie wiem co się dzieje z Laura, ale też mi się podoba. Lubię to, że raz jest o Laurze, raz o Lydii, a raz o stadzie. Czekam ze zniecierpliwieniem na następny Rozdział. Mam nadzieje, że nie bd czekała długo.
    Pozdrawiam Magda Z.


    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny rozdział, będę Ci w każdym komentarzu pisała jaki ty to masz talent do pisania :) ciekawe co się dzieję z Laurą, to mnie bardzo wnerwia że nie wiem xd wracając do rozdziału podobało mi się że opisywałaś kilka miejsc a nie tylko dom Scotta, jeszcze nie wiem co sądzić o kochającej kuzynce Lydii hmmm
    Czekam do nexta
    nuda100

    OdpowiedzUsuń
  3. Mamciu genialny rozdział. Ciekawe czy/kiedy Laura się dowie. Fajnie, że akcja nie jest monotonna tylko przeskakuje jak sceny w filmie. Czekam na kolejny rozdział. :D

    Kolorowych koszmarów KanitaXddd

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś Ty! Jest świetnie. :D Pewnie już mówiłam - ale w sposób, w jaki opisujesz wszystko jest po prostu świetny i uwielbiam Cię za to! :D Rozdział baardzo ciekawy. Jestem ciekawa, o co chodzi w ostatniej scenie z Laurą. :O Polubiłam Scotta, hahah. :D Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością. Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów, ciepełka, słoneczka i miłego weekendu. <3

    we-have-immortality-tvd.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem, komentuję! Z drobnym opóźnieniem, ale zawsze ^_^ Ten komentarz nie będzie należał do najdłuższych, ale jest w stu procentach szczery. Zacznę od początku.
    Przemyślenia Laury baaardzo mi się podobają <3 Lubię takie wstawki, mam wielką nadzieję, że będzie tak w każdych rozdziałach.
    Ta scena w kuchni McCallów mnie urzekła, szczególnie początek. Dzięki takim opisom wszystko staje się piękniejsze! Strasznie lubię arabeczkę w twoim wykonaniu, mam wielką nadzieję na to, że będzie miał coś ze mnie (na przykład bawienie się w paparazzi lub to gejostwo XD). Aż mi go szkoda, ale cóż, chyba tylko w Kosmatych nie ma konsekwencji po imprezach życia.
    Daphne. Ciekawa postać. Chcę wiedzieć jużteraztakdzisiaj jak to rozegrasz ^_^ No i Lydia. Jest taka… podobna do siebie.
    Deeereeek! Peeeeteeer! Isaaaaac! Jeżusie, tyle perfekcyjności w jednej scenie! Łomggggggg! Pit, co ty knujesz, szujo jedna? I kiedy wreszcie złożysz odwiedziny Carmen? XD
    Stiles i Laura. Wiem, że będę ich szipowała moooocno, ale jeszcze tego AŻ TAK nie czuję :3 Czekam na więcej scen z nimi.
    Ech, biedna Laura ;-; No ale, będą flaczki, więc się cieszę :D
    Rozdział czytało się szybko, miło i przyjemnie! Jak zwykle - epicko. Czekam na następny ;* Trzymaj się i nie puszczaj.

    OdpowiedzUsuń
  6. O boziu! next udjskanabsfuejqsn

    OdpowiedzUsuń
  7. Deeerek! <3
    I to by było na tyle ile jestem w stanie z siebie wydusić. Shhh...

    Dobry rozdział. I wiadomo - czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  8. NN! Tu, teraz, w tym momencie! Nie mówiłaś, że piszesz AŻ tak dobrze pindo!
    ~Wera

    OdpowiedzUsuń
  9. jeju uwielbiam to opowiadanie ogólnie kocham teen wolf jejuu czekam z niecierpliwością !

    OdpowiedzUsuń
  10. Myślę, iż za brak pożegnania i szacunku dla swoich czytelników należy się porządny wpierdol.

    To tyle z mojej strony, pozdrawiam,
    Anonimowy

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetny rozdział! :-D Najbardziej zaciekawiło i zaskoczyło mnie to z Daphne :-o;-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Zapraszam do siebie na nn!
    mysticfallskrainamarzen.blogspot.com
    Pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
  13. Nadrobiłam poprzedni rozdział! Przepraszam, że mnie nie było, ale miałam problemy techniczne z moim laptopem, ale nie bd cb zanudzać szczegółami , tylko przejdę do tej właściwej części komentarza ;)
    Rozdział jest świetny i jeżeli coś ci się w nim nie podoba to na serio się czepiasz ;* Akcji jak dla mnie jest w sam raz, akurat u cb to uwielbiam. Umiesz wszystko perfekcyjnie wyrównać.
    Na razie dopiero przekonuję się do bohaterów, bo jak już chyba pisałam nie oglądałam Teen Wolf i na razie się na to nie zapowiada, ale muszę przyznać, że ten rozdział wciągnął mnie na maksa i jeszcze to zakończenie *.* C-U-D-O !!!
    Jeżeli już mam coś skrytykować, żeby ci za bardzo ego nie urosło ^^, to wyhaczyłam kilka razy, że zabrakło wielkiej litery, gdzieś tam nie było przecinka no i w tych dwóch zdaniach:
    1. Rzecz jasna nie opowiedzieli jej o istotach naturalnych, ominęli zwinnie ten fakt. - chyba powinno być "istotach nadnaturalnych"
    2. Ummm, wybacz za wczoraj – przerwał wreszcie krępującą ciszę, która jej w ogóle nie przeszkadzałam. - nie przeszkadzała
    To tyle z błędów, tak jak mówiłam reszta jest po prostu świetna i mam nadzieję, że taka pozostanie ;) Powalasz mnie i znowu wciągasz niesamowicie w swoją historię, ah ty !
    Przyznaję, że komentarz do jakiś najdłuższych i najbardziej ogarniętych nie należy, ale szykuję się w międzyczasie na zakończenie gimbazy, soooł... inaczej być nie mogło ^^
    Zapraszam jeszcze do siebie i życzę weny. Szybko wstawiaj nn
    http://hsdsintvd.blogspot.com/
    PS Czekam, aż bd mogła kogoś szipować z Laurą, bo na razie za bardzo nie widać jakiegoś godnego jej kandydata , ale spoglądam łaskawym okiem na Stilesa, może coś zaiskrzy ? Yes no maybe so ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Przyznaję, że komentarz do jakiś najdłuższych i najbardziej ogarniętych nie należy" - nie wgl nie wyszedł długi -,- oj znowu przez cb się rozpisuję ! ;)

      Usuń
  14. Zostałam nominowana do Liebster Blog Award, więc teraz ja chciałabym cię nominować. Wejdź po informacje tu :
    http://b-e-a-c-o-n--h-i-l-l-s.blogspot.com/2014/06/liebster-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń
  15. Wybacz, że wczoraj nie skomentowałam, ale nie miałam czasu :( Ale dzisiaj już jestem i wzięłam się za przeczytanie kolejnego rozdziału.
    No nie mogę. Te cytaty na początku zwalają mnie z nóg. Jak Ty je sama wymyślasz, to jesteś genialna <3
    Jak dobrze, że Laura interesuje się muzyką. Zawsze miałam słabość do ludzi kochających muzykę. No i ona ma tez coś ze mnie: lubię i przebywać w towarzystwie przyjaciół, i czasem pobyć sama rozmyślając. Haha, reakcja Laury na wiadomość, że Scott jest kapitanem - bezcenna. Ale tak samo bym zareagowała na jej miejscu, skoro kiedyś wraz ze Stilesem byli ciotami w lacrose. XD Ale jak przeczytałam "Zero Stilesa", to aż zaśmiałam się patrząc na ekran komputera :D A jak Peter przewrócił oczami, to aż to sobie wyobraziłam. Udaje Ci się odzwierciedlać Teen Wolf w opowiadaniu, a to jest naprawdę trudne. Więc szacun!
    ej, to ta Daphne to żyje sto ileś lat? o.O
    Kurczę, fajnie poczytać coś o Teen Wolf! Pozdrawiam :*
    jutro postaram się przeczytać rozdział numer 3! :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Czytam. W końcu! Hahahah. Ale tak na serio. Bardzo mi się podoba. Jest kilka wątków, nie wiadomo kto jest zły a kto nie, czyli jak w TW! Cudnie! Aż mnie naszła na poprawianie swojego pomysłu, ale ciii. To tajemnica.
    Ok. Dosyć monologu - jestem jak Stiles *_* - czytam dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  17. Na początek przepraszam, że tak długo mnie nie było. Miałam strasznie dużo na głowie i nie było jak czytać. Obiecuję poprawę ;)
    Na razie jeszcze się gubię z tymi bohaterami, ale to że względu na fakt, że nie znam TW. Postaram się to ogarnąć, bo wolałbym wiedzieć ile z tego jest zaczerpnięte z serialu, a ile to twoja własna inwencja twórcza. Nie zmienia to jednak faktu, że twoje opisy są po prostu fenomenalne. Chociażby opis początkowego przygotowywania śniadania dla Scotta. Jak tylko biorę się za jakiś rozdział, to lecę przez niego jak struś pędziwiatr. Jest tak ciekawie, że nie wiem. Interesuje mnie postać Daphne, o co chodzi z tym szpitalem psychiatrycznym? Mam wrażenie, że pełno tu tajemnic, a akcja pędzi niesamowicie - może to i dobrze? Ciekawa jestem dlaczego te ukryte zdjęcia są takie ważne, w ogóle mam tyle pytań, że nie wiem. Jeszcze ta końcowa scena! Co tam się wydarzyło? Matko ale to wyciągające, aż chyba poszukam w internecie i zacznę oglądać Teen Wolf. ;D Pozdrawiam ;*
    PS: Tak mnie zachęciłaś, że zostaję na zawsze :D Dodałam twój blog do obserwowanych a także do tych które polecam na własnym :*

    OdpowiedzUsuń
  18. Dobra, genialnie, świetnie, bombowo. ^^ No to mamy pannę Walsh, która ma ile… coś koło stu pięćdziesięciu lat? A no i jakże można by było zapomnieć – niedawno znalazła się w szpitalu psychiatrycznym. Nie ma co przyjemną kuzyneczkę ma Lydia. Ciekawe jak ona namiesza w tym wszystkim, bo że namiesza to jest pewne. Po co Derek trzymałby jej zdjęcie, a Peter go szukał jeśli nie byłaby ważna. Obawiam się, że będzie jednym z kłopotów tego lata :) No i oczywiście Lau. Biedna kochana, Lau, będzie jakimś demonem z czarnymi, pustymi oczami. Zaczynam się naprawdę bać o swoje zdrowie psychiczne. Jestem psychopatką, ale ty… Ty jesteś potworem… Kocham cię ;D No to powodzenia dla Scotta, Stilesa i reszty bandy. ;) Mam nadzieję, że okiełznają to wszystko.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli posiadasz opinię, śmiało, wyraź ją. Chętnie poczytam, co sądzisz o mojej twórczości i kto wie... Może porwiesz mnie także swoją?