Życie
nie jest sprawiedliwe. Po prostu. Nie i już. Choćbyśmy się starali, nie mam
pojęcia jak bardzo, ono zawsze szykuje niespodzianki, które przeważnie zmuszają
ludzi do zadawania pytań „dlaczego ja?”, „co znów zrobiłem nie tak?”. Nic.
Odpowiedź prosta, lakoniczna, zwyczajne nic, ale jak bardzo potrafi zszokować.
Otóż, to nie ty rozdajesz karty, możesz być co najwyżej graczem, podejmującym
się rozgrywki, której zasad nie zna nikt. Nawet jeśli posiądziesz potęgę, moc,
nie widzisz całej planszy, ewentualnie jakiś jej skrawek. Nie opiszesz ów
historii, bo nie znasz szczegółów. Próbuj, miej nadzieję… Ona matką głupich,
lecz co nam pozostaje bez niej? Dlaczego mam pogodzić się z rzeczywistością gdy
znów wszystko się sypie? Nie potrafię złapać każdego kawałka z osobna. Posiadam
bowiem tylko dwie ręce i nimi mogę ująć jedną całość.
Dokładnie,
po raz kolejny coś zaczęło iść w nieodpowiednim kierunku. A ja – mała ja,
ruszyłam naprzeciw światu, całkowicie wbrew ludziom, bo musiałam. To mnie wyżera. Nieświadomość. Ale jak mam pomóc,
skoro nie znam szczegółów? Przecież to one właśnie tworzą pełny kształt.
***
Tłuszcz skwierczał radośnie na
patelni, wtórowały mu odgłos gotującej się wody, świergot ptaków przedostający
się do pomieszczenia przez otwarte okno, a nawet nucone wersy jakiejś piosenki
z lat osiemdziesiątych, może jeszcze siedemdziesiątych, o której istnieniu
„dzisiejsza młodzież” nie miała zielonego pojęcia.
Nie ona. Siedemnastolatka krzątająca się po kuchni doskonale
wiedziała kto był wykonawcą, w jakim roku nuta została wydana, znała także
kilka coverów. Wiedziała praktycznie wszystko, bo na takiej właśnie muzyce
została wychowana. Gust muzyczny zaliczał się to jednej z wielu rzeczy, którymi Laura zaraziła się od matki. Była wdzięczna Tracey za to, że spłynął po
niej szał na gwiazdeczki dwudziestego pierwszego wieku, nie piszczała widząc
artykuły w gazetach plotkarskich, pominąwszy już sam fakt, iż przewijały się przez ręce dziewczyny jedynie w szkole, bądź na osiedlu. Jakoś tak nieczęsto
podzielała pasje koleżanek. Zamykała się w swoim świecie, co nie oznacza rzecz
jasna, że była całkowitą samotniczką. Miała kilka przyjaciółek, dwóch, trzech
przyjaciół, w klasie także nie wytykano jej palcami. Ceniła sobie po prostu
prywatność oraz czas na przemyślenia, więc może właśnie to zadecydowało o
wewnętrznym spokoju panny Mulligan i jej delikatnych reakcjach na wszystko
dookoła. I w owym momencie oddała się kontemplacjom. Musiała przecież mieć
jakiś plan na dalsze życie. Owszem, dostała prawie dwa lata aby móc się
ustatkować, lecz w szaleństwie dokumentów i natłoku przeglądania rzeczy
osobistych mamy, całkiem zapomniała o sobie i o tym co dalej z nią. Zabawne,
nawet gdy planowała skupić się na własnej egzystencji wszystko sprowadzało się
do zmarłej.
Laura wzdychając ciężko przełożyła jajecznicę na talerz i potraktowała
ją keczupem. Zalała również kawę obserwując dokładnie jak wrzątek rozlewa się
po porcelanowym kubku rozpuszczając proszek, od którego powoli się uzależniała.
Lubiła gorycz napoju, z początku także to, iż przywracał jej energię. Po kilku
miesiącach niestety nie czuła różnicy i pijała kofeinę z przyzwyczajenia. Nie sypiała
po nocach, wierciła się z boku na bok, dlatego właśnie kawa została okrzyknięta
przez nastolatkę „małym zbawieniem ludzkości”, a takiego właśnie ożywienia
potrzebował ktoś, dla kogo Laura postanowiła upichcić śniadanie.
Stawiając na stole talerz, kubeczek oraz układając sztućce
uśmiechnęła się pod nosem. Była z siebie co najmniej dumna, bo rzadko kiedy robiła
cokolwiek dla innych z dobrej woli. Nazywała się samolubną, rozpieszczoną jedynaczką,
co nie mijało się z prawdą. Owszem, wychowała się bez rodzeństwa, jak i bez
ojca, o którego nawet nie pytała. Uważała ów wiedzę za zbędną. Czy słusznie? Nie
chciała tego roztrząsać, wolała skupić pełną uwagę na szortach zdobiących jej
nogi, a ubrała je ponieważ wysoka temperatura w Californii różniła się
diametralnie od angielskiego chłodu.
- Wybieramy się na plażę? – walkę z prującym się materiałem
przerwał nastolatce męski głos. Momentalnie podniosła wzrok, którym dokładnie
zbadała umięśnioną sylwetkę przyjaciela, a na jej ustach wymalował się kpiący
uśmieszek. Prawie identyczny do beztroskiej mimiki twarzy bruneta.
- Hej, wytrzeźwiałeś? – jak oparzona wstała z blatu i
zarzuciła ręce na szyję Scotta, który zaśmiał się radośnie. Także objął ją w
pasie pozwalając aby tułów dziewczyny przykleił się wręcz do jego nagiej klatki
piersiowej.
- Powiedzmy, dręczy mnie kac morderca – odparł i uwolnił się
z żelaznego uścisku. Laura momentalnie posadziła go na krześle podając do ręki
widelec.
- Nie dziwię się. Ile promili musiało skłonić tak idealnie
ułożonego chłopca mamusi do striptizu? – poruszyła zabawnie brwiami podczas
zadawania pytania retorycznego. Znów klapnęła na swoje poprzednie miejsce
napierając dłońmi o parapet.
Kuchnia McCallów nie była mała, lecz do ogromnych także nie
należała. Została urządzona w ciepłych, radosnych kolorach i sprawiała wrażenie
doprawdy przytulnej. Wszystko miało tam swoje miejsce.
- Ile dawek energetów zmusiło do wstania przed dziesiątą
największego śpiocha w całym stanie? – również posłał jej spojrzenie pełne
wigoru pochłaniając kolejne kęsy.
- Już o mnie się nie martw. Od teraz będę cię budzić choćby o
siódmej, Scotty – uśmiechnęła się szeroko. Tym samym delikatnie i podtekstowo
poinformowała nastolatka o swoich problemach ze snem. Nie zrozumiał, był zbyt
pochłonięty przez kaca i dudnienie w uszach. Głośna muzyka robiła swoje, w
szczególności gdy słuchał jej wilkołak – istota o wyostrzonych zmysłach.
- A więc poproszę około siódmej piętnaście – wziął łyk gorzkiego
napoju siorbiąc. Na Laurze nie robiło to zbyt wielkiego wrażenia. Znała Scotta
od zawszę, przyzwyczaiła się do jego zachowań, nawet drobnostek.
- W porządku? czy ty aby na pewno dobrze się czujesz? –
założyła nogę na nogę dokładnie zaznaczając każde słowo. Jej akcent różnił się
od akcentów pozostałych. Wychowała się w Anglii i wysławiała niczym rodowita Brytyjka,
którą koniec końców była.
- Nie, czuję się okropnie – wywrócił oczami – ale od
poniedziałku zaczynam sportowe lato. Treningi lacrosse’a, trochę biegania, może
siatkówka plażowa – przetarł dłonią twarz – żyć nie umierać – dodał ze
sztucznym entuzjazmem.
- Mówisz o tym brutalnym sporcie? – zmarszczyła brwi
– czekaj, nie siedzisz przypadkiem na ławce rezerwowych? – była bardzo w tyle
jeśli chodziło o ostatnie wydarzenia Beacon Hills, powinna wiedzieć. Może właśnie
ta świadomość zapewniłaby ludziom bezpieczeństwo.
- Lau, słońce – ukazał szereg białych zębów wykrzywiając
wargi ku niebu – zostałem kapitanem drużyny.
Szatynka uchyliła szerzej oczy. Nie raz i nie dwa widziała
zmagania przyjaciela z piłką, nie był w tym dobry. Bez ogródek. Był okropny. Nie
chciała mu tego mówić, zawsze hardo dopingowała i jego, i Stilesa, zakładała opatrunki
na zbite kolana, miała w gotowości numer do Melissy, aby tylko chłopcy nie
stracili życia podczas zabawy z kijem. Taka informacja nieźle zbiła ją z tropu.
Owszem, oboje się wyrobili. Nie widziała ich od dwóch lat, miała okazję
podziwiać obojga w stanie upojenia alkoholowego, tylko przez chwilkę, lecz
wtedy, przy jajecznicy Scott prezentował się dobrze, nawet bardzo dobrze.
Jej rozmyślenia znów przerwał dźwięk czyjegoś głosu. Tym
razem należał do kobiety, dokładniej matki chłopaka, która wtaszczyła do kuchni
dwie torby wypełnione po brzegi artykułami spożywczymi.
- Śpiąca królewna już wstała? – prychnęła, a panna Mulligan
odebrała z rąk brunetki zakupy układając je na szafkach.
- Dzień dobry, mamo – przywitał się spuszczając wzrok.
- Dobry tylko w teorii mój drogi – posłała synowi wyraz twarzy
pełen nieprawdziwej boleści – mam nadzieję, że wymyśliłeś sobie karę – założyła
ręce na piersi. Nie wypraszała Laury do salonu bądź na zewnątrz. Uważała, iż
dziewczyna powinna wiedzieć. Co przecież stało na przeszkodzie?
- Umm… - zawiesił się biorąc kolejny łyk kawy.
- Zero Stilesa? – zmrużyła oczy, a młody McCall aż się opluł.
- Nie, proszę! Zrobię wszystko! – mimo wilczej natury nadal
był tylko siedemnastolatkiem, rządził nim nie tyle księżyc, co matka. Nie mógł
jej pozwolić na coś takiego, nie mógł ograniczyć spotkań z kimś, z kim był
zżyty jak z bratem.
- Kajasz się, czas zapisać ten dzień, nie ważne – westchnęła i
usiadła naprzeciw niego. Dziewczyna milczała, nie wypadało protestować wraz ze
Scottem – zaufałam ci, wyjechałam mając nadzieję, że zastanę dom w takim
stanie, w jakim go zostawiłam. Co mam z tobą zrobić, hm?
On również odpuścił sobie zbędne komentarze. Miała rację,
nadszarpnął jej zaufanie, nie chciał tracić go całkowicie, nie chciał tracić kontaktu
z Melissą.
- Porządki ogródkowe – rzuciła po chwili zastanowienia – tak,
porządki. I zabierasz Laurę ze sobą na treningi! – zrobiła znaczącą minę, a nastolatkowe
spojrzeli po sobie.
- Z całym szacunkiem, ale nie jestem fanką sportu – wtrąciła szeptem.
- Będziesz go pilnowała, kochanie – wstała przenosząc wzrok
na nią – i żadnych protestów. To postanowione. Grabie są w szopce, taczka też,
możesz zacząć od teraz, ja idę do pracy – znów wzięła głęboki oddech zarzucając
torebkę na ramię. Mamrotała coś jeszcze pod nosem. Nie lubiła dawać szlabanów,
nie lubiła męczyć Scotta, nie lubiła obarczać go obowiązkami, lecz wtedy jakieś
konsekwencje musiał wyciągnąć. To było zbyt wiele, a kara i tak nie należała
do najdłuższych i najuciążliwszych.
***
Promienie jeszcze czerwcowego słońca odbijały się od dokładnie
wypastowanych paneli, padały także na szklany blat ławy, czasem błysnęły w
okolicach kredensu. Można rzecz, iż wypełniły cały salon urządzony w
nowoczesnym, wystawnym stylu.
Plazmowy telewizor wyświetlał obraz jednego z popularnych kanałów
muzycznych, a z głośników rozbrzmiewały dźwięki letniego hitu. Do nich zgrabnie
poruszała się postać, której rude loki powiewały pod wpływem gwałtownych
ruchów. Dziewczyna przestawiała po kolei wszystkie figurki, kwiatki, a nawet
fotele, aby tylko przygotować dom na przyjazd gościa. Lydia planowała bowiem
spotkanie z kuzynką już od wielu miesięcy. Uzgodniły, że te wakacje spędzą w
Beacon Hills, a w następne to panna Martin odwiedzi Miami, czyli miejsce
zamieszkania Daphne – bo takie imię nosiła. Przyjaźniły się. Tak, często
wydzwaniały do siebie po nocach, pisały sms’y, przez co płaciły kosmiczne
rachunki. Jednak ani jednej, ani drugiej to nie przeszkadzało. Miały przecież
pieniądze, mogły pozwolić sobie na szaleństwa. I tym razem dysponowały setkami pomysłów pod tytułem "jak odchudzić portfel rodziców". Cóż, takie sprawy stały na porządku
dziennym Lydii, tuż obok walki o życie, lecz w to ostatnie nie zamierzała
wprowadzać Daphne. Nie i już. Zbyt mocno zależało jej na kuzynce.
Z początkiem reklam siedemnastolatka ściszyła telewizor, co
okazało się idealnym ruchem. Właśnie w rzeczonym momencie po posiadłości
rozniósł się donośny dźwięk dzwonka do drzwi. Rudzielec rozejrzał się nerwowo
po pokoju. Miała pewne wątpliwości, przecież była perfekcjonistką! Odkładając
jednak nerwy na bok ruszyła pędem do drzwi, jeszcze raz przejrzała się w
lustrze, które wisiało w przedsionku i poprawiła sukienkę. Ujęła klamkę biorąc
trzy głębokie oddechy, a na jej twarzy momentalnie wymalował się uśmiech.
- Lydia! – zawołała wysoka, brunetka, której malinowe usta
wygięły się w górę. Prędko objęła pannę Martin i obrzuciła pocałunkami.
- Daphne! – Lydia nie była jej dłużna w powitaniach. Obie
wydawały się takie beztroskie. Lecz w głowie zielonookiej wymalowało się
pytanie. Dlaczego Walsh zniknęła na tak długo? Bo prawdą było, iż na pół roku
urwał im się kontakt. Instynkt, który
posiadła stając się banshee nagle ją ostrzegł, ale nadal nie wiedziała przed czym.
Coś miało się wydarzyć, czuła to całą sobą. Nie mogła niestety dojrzeć
dokumentu, który pałętał się w podręcznym plecaku Daphne – wypisu ze szpitala.
Szpitala psychiatrycznego.
***
- Musi gdzieś tu być do cholery! – jęknął mężczyzna
przewracając do góry dnem kolejną szafkę pełną papierków, zdjęć oraz pamiątek. Odkąd
powrócił do żywych coraz gorzej radził sobie z poukładaniem niektórych spraw.
Między innymi tego, że to teraz jego siostrzeniec – Derek Hale "sprawował władzę" i to on
ustanawiał reguły, tym samym trzymał pod kluczem wszystkie, istotne rzeczy,
można by rzec artefakty. Ale od początku…
Gdy łowcy podpalili posiadłość rodziny, Peter spłonął wraz z innymi
jej członkami, również wilkołakami. Może niezupełnie. Jemu jako jedynemu
udało się ujść z życiem, niestety odniósł liczne obrażenia, był poparzony,
przez kilka lat zachowywał się niczym roślina, aby tylko móc w odpowiednim
momencie zaatakować. Udało mu się, został przywódcą, jednak kolejne wydarzenia
doprowadziły do śmierci mężczyzny i ponownego zmartwychwstania. Stał się niestety,
może stety tylko betą i dołączył do stada swojego krewniaka. Nie oznaczało to
rzecz jasna, iż popierał jego metody, Derek jednak był tak przystosowany,
zahartowany, że bezproblemowo puszczał mimo uszu „konstruktywną krytykę” wuja,
bo przecież to on rządził, to on wiedział wszystko najlepiej. Właśnie podobne
zachowania doprowadzały do kolejnych sprzeczek, a nawet zażartych kłótni.
Panowie Hale mieli w sobie właśnie tę iskrę, która powodowała iż nigdy nie
dawali za wygraną. W szczególności sobie nawzajem.
- Dlaczego w tym wraku nic nie ma?! –warknął znów, miał cichą
nadzieję, że któryś z nieudaczników należących do stada usłyszy, na próżno.
Z jakiej racji nazywał ich tak nie inaczej? Otóż sprawa była
prosta. Alfa przemieniał w wilkołaki nastolatków z problemami, zwykłe
dzieciaki, które były na tyle wymęczone przez życie, że likantropia zostawała
ich ostatnią deską ratunku. Dla Petera okazało się to co najmniej żałosne.
Przynajmniej wciąż mieszkali w szczątkach spalonej willi! Tak, odnowiono posiadłość, ale w niewielkim stopniu. Sentymenty. Na nieszczęście szatyna nie
dotyczyły one zdjęć. Musiał się najwidoczniej wszystkich pozbyć.
- Nie powinno cię tu być – gdy tylko usłyszał ten głos
obrócił się podnosząc z kucek. Zlustrował wzrokiem postać blondyna, którego
usta zarysowały się w cienką linię i prychnął pod nosem.
- Isaac – wywrócił teatralnie oczyma – czy doprawdy Derek nie
ma jaj w stopniu nasyłania na mnie dzieci?
- Nie mam ochoty na dyskusję, Pet, po prostu stąd wyjdź i daj
nam spokój – mięśnie jego twarzy były spięte. Mówił powoli i spokojnie.
- Jakby ci to umknęło – wysyczał przez zęby i stanął twarzą w
twarz z nastolatkiem – należę do tego stada – jego oczy błysnęły błękitem, a
Lahey poczuł paraliżujący strach. Nie musiał się w to mieszać, mimo wszystko
nie tolerował zachowań Petera i może to podkusiło go do wyeksmitowania starszego
Hale’a z pokoju. Cóż, od dziecka miał do czynienia z przyjemniaczkami pokroju
wuja Dereka. Własny ojciec go bił, za karę zamykał w lodówce. Jak skończył? W
piachu. Isaac zostałby sam gdyby nie interwencja alfy. Ocalił go i był mu za to
dozgonnie wdzięczny.
- Zostaw chłopaka, Peter nie chcę powtarzać sytuacji z
przedwczoraj – w drzwiach stanął wysoki brunet o umięśnionej sylwetce. Miał
zmarszczone czoło i niebieskie oczy wlepione prosto w konwersujących ze sobą
mężczyzn.
- Derek, miło cię widzieć – szatyn przeniósł wzrok na
siostrzeńca i z uśmiechem na ustach podszedł do niego. Isaac korzystając z
okazji czmychnął pozwalając im na załatwienie swoich spraw.
- Chciałbym móc powiedzieć to samo – fuknął wymijając go w
wejściu – co tu robisz? – pochylił się nad bałaganem i ujął w dłonie plik
kartek badając natarczywym spojrzeniem każdą z osobna.
- Szukam – odrzekł Peter starając się opanować. Miał ochotę
zacząć krzyczeć. Spokój i Lahey’a i Dereka doprowadzał go do szewskiej pasji.
- Dokładniej – Schował stertę „śmieci” do
szafki.
- Fotografii – mężczyzna znalazł się równo za siostrzeńcem,
który ponaglił ruchem ręki – starej, bardzo, muszę znaleźć album prababki, w
porządku? – jęknął. Miał dość gierek, choć gdy wygrywał… Mniejsza.
- Spłonął – powiedział brunet obojętnie, wzruszył ramionami
dla tła.
- Na pewno? Na sto dziesięć procent? – otworzył szerzej oczy.
- Dlaczego miałbym cię okłamywać? – jego twarz nadal nie
wyrażała żadnych emocji. To jeszcze bardziej podsyciło Petera który wyszedł
trzaskając drzwiami.
Derek tylko westchnął i wsłuchał się w kroki odchodzącego
wilkołaka, po czym podszedł do wielkiej, wiktoriańskiej biblioteczki. Stamtąd wyciągnął
grubą książkę z napisem „Worek Kości”, zaczął wertować strony, a z między nich
kolejno wypadały czarno – białe zdjęcia. To był doskonały pomysł, przecież
Peter nie szukałby tak ważnych rzeczy, o ile one cokolwiek znaczyły, w powieści
Stephena Kinga.
Mężczyzna pozbierał pamiątki układając z nich stosik. Na
samej górze znalazła się fotografia kobiety. Miała długie, ciemne włosy,
tęczówki w podobnym odcieniu, pełne usta oraz ten zadziorny uśmiech. Jej
sylwetkę opływała dziewiętnastowieczna kreacja z białego muślinu, a głowę
zdobił kapelusz. U samego dołu widniał napis, już starty, mało kto go
dostrzegał…
Daphne Walsh, Warm
Springs, 1866
***
Było już późno, pełny księżyc
ozdobił niebo dając wszelkim, mrocznym stworzeniom nocy wolne pole do popisu.
Za oknem dało się słyszeć świerszcze, od czasu do czasu pojedyncze auta, lecz
nic poza tym. Natomiast w pokoju na pierwszym piętrze domu McCallów panowało
zupełne przeciwieństwo milczenia. Trójka przyjaciół, mimo godziny drugiej nad
ranem przekrzykiwała się nawzajem. Nikt nie mógł dojść do słowa, dokładniej ani
Laura, ani Scott nie mieli prawa głosu. Lecz nie przeszkadzała im bezsensowna
paplanina Stilesa. Mówił i mówił, jakby nie brakło mu śliny, jakby nie
wystarczało mu mielenie językiem przez całe popołudnie i wieczór. Nie, w nocy
także on wcinał się w każde słowo, bo to ON
musiał zdać Laurze relację z ostatnich, dwóch lat.
- Hej – dziewczyna położyła rękę na
jego ramieniu – zapowietrzysz się – patrzyła na nastolatka poważnie, po czym
znów wszyscy wybuchli śmiechem.
- Skrótowo, mamy tu niezły Meksyk –
podsumował Scott. Rzecz jasna nie opowiedzieli jej o istotach naturalnych,
ominęli zwinnie ten fakt. Nawet nie zasłonili okien, mieli nadzieję, że i tym
razem wilkołak powstrzyma przemianę. Słusznie.
- A więc… Ty jesteś
wszechzaczepistym kapitanem drużyny – wskazała na McCalla, siedzącego na skraju
łóżka, przytaknął – ty nadal szalejesz za Lydią Martin, która nie wie o twoim
istnieniu w mniejszym stopniu – przeniosła palec na Stilinskiego, a on skinął
głową – ty spotykałeś się z dziewczyną która cię rzuciła, ale nadal coś do niej
czujesz – znów się zgodzili – Padalec - Jackson wyjechał i zostawił rudą na
pastwę Stilesa – niepewnie gestykulowała, gdy chłopcy odpowiadali twierdząco. –
O. Mój. Boże – zagryzła wargę starając się znów nie parsknąć.
- Szaleństwo – szepnął Stiles i
rozłożył się na posłaniu. Znajdowali się w sypialni Melissy, gdyż ta odstąpiła
Laurze pokój, deklarując że sama będzie spała na kanapie.
Scott już miał coś powiedzieć, ale
zadzwonił telefon. Od niechcenia wywlókł się z pomieszczenia i poszedł odebrać.
Kto do jasnej ciasnej wydzwania po
północy – mruczał pod nosem, ale w ostateczności zostawił ich samych.
Laura obróciła się więc w twarzą do
drugiego przyjaciela i dokładnie zmierzyła jego oblicze wzrokiem. Wyprzystojniał,
nie był już tym samym chłopcem, w jego przejrzystych, piwnych tęczówkach dało
dostrzec się coś, czego szatynka nie potrafiła nazwać. Skrywał coś, odpuścił,
nie opowiedział, czuła to, była więcej niż pewna.
- Ummm, wybacz za wczoraj – przerwał
wreszcie krępującą ciszę, która jej w ogóle nie przeszkadzałam.
- Za co? – posłała mu niewyraźny
uśmiech.
- Za całą akcję, byłem pijany – przeczesał
włosy dłonią i odetchnął ciężko.
- Daj spokój, ja też się tak
zachowuje gdy jestem pod wpływem – wywróciła oczami, a Stiles wlepił w nią to
przeszywające spojrzenie. – no dobra, nie zachowuję – mruknęła, a on nie przestawał
– dobra, nie piję! – warknęła, a chłopak zaczął się śmiać – Kpisz ze mnie –
udała obrażoną i obróciła się na bok okrywając kołdrą.
- Może troszkę, Lau – zdjął z niej
przykrycie, ale przerwał im Scott.
- Ojciec cię wykończy jeśli zaraz
nie zjawisz się w domu – zacytował Johna – mamy drugą, wiesz?
- Była dopiero dziesiąta… -
zmarszczył brwi i podniósł się do pionu.
- Witaj lato! – zaśmiała się Laura wystawiając
rękę spod pierzyny.
- Dobra ludzie, ja się zmywam,
widzimy się w poniedziałek, dobranoc – rzucił i jak oparzony zbiegł po
schodach.
- Ja też mówię słodkich snów –
szepnął Scott, na co nastolatka mu pokiwała i rozłożyła się wygodniej. Nawet
nie zorientowała się kiedy zasnęła.
***
Światło księżyca muskało jej twarz, drażniło, dlatego
wierciła się niespokojnie. Rozkopywała pościel, pochrapywała, nie potrafiła
znaleźć sobie miejsca. Do czasu… Promienie odbiły się od naszyjnika Laury,
rozświetliły cały pokój, a wtedy zamarła. Ułożyła się na wznak, jej szyja
zaczęła parować, aż wreszcie otworzyła oczy. Nie należały do niej, zalały się
bowiem czarną pustką…
CDN…
***
***
A więc witam moich czytelników. Jak widzicie rozdziały pojawiają się rzadko, a komentarze u Was chyba jeszcze rzadziej. No ludziska staram się, ale na koniec roku jestem tak zawalona nauką, że płaczę po nocach z bezsilności. To nie oznacza jednak, iż o Was zapomniałam! Skądże znowu! Ciągle donotowuje do Magicznego Zeszytu kolejne wątki, postaci oraz dopisuję sceny. Niestety musicie być cierpliwi. Dopiero niedawno udało mi się chwycić komputer i coś naskrobać. Co mogę powiedzieć? Nie podoba mi się ten rozdział, jest dziwny. Ale wszystko w swoim czasie. Może się wydawać, że akcja pędzi, ale to taki początkowy natłok. W trójce już flaczki itd, a w czwórce troszkę zwolnimy. Przeskakując do postaci Laury. Nie martwcie się, nie czeka jej żywot wszechzajebistej Merysu, choć tak to może wyglądać ;) OCh, kochani co by tu jeszcze...?
Odnośnie waszych opowiadanek OCZEKUJCIE MNIE W NAJBLIŻSZYM CZASIE, BO WSZYSTKO NADRABIAM NA NUDNYCH LEKCJACH! Mówię, czytam wszystko, ale nie mam czasu komentować. Co postaram się zmienić.
Dodam w sekrecie, iż na III nie będzie trzeba długo czekać ;)
Pls, nie opuszczajcie mnie...
@YourLittleBoo1
O jeju rozdział cudowny!! Masz racje wszystko pędzi, ale to nic. Wyczuwam, że Walsh jest wampirem co bardzo mi się podoba. Nie wiem co się dzieje z Laura, ale też mi się podoba. Lubię to, że raz jest o Laurze, raz o Lydii, a raz o stadzie. Czekam ze zniecierpliwieniem na następny Rozdział. Mam nadzieje, że nie bd czekała długo.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Magda Z.
Cudowny rozdział, będę Ci w każdym komentarzu pisała jaki ty to masz talent do pisania :) ciekawe co się dzieję z Laurą, to mnie bardzo wnerwia że nie wiem xd wracając do rozdziału podobało mi się że opisywałaś kilka miejsc a nie tylko dom Scotta, jeszcze nie wiem co sądzić o kochającej kuzynce Lydii hmmm
OdpowiedzUsuńCzekam do nexta
nuda100
Mamciu genialny rozdział. Ciekawe czy/kiedy Laura się dowie. Fajnie, że akcja nie jest monotonna tylko przeskakuje jak sceny w filmie. Czekam na kolejny rozdział. :D
OdpowiedzUsuńKolorowych koszmarów KanitaXddd
Coś Ty! Jest świetnie. :D Pewnie już mówiłam - ale w sposób, w jaki opisujesz wszystko jest po prostu świetny i uwielbiam Cię za to! :D Rozdział baardzo ciekawy. Jestem ciekawa, o co chodzi w ostatniej scenie z Laurą. :O Polubiłam Scotta, hahah. :D Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością. Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów, ciepełka, słoneczka i miłego weekendu. <3
OdpowiedzUsuńwe-have-immortality-tvd.blogspot.com
Jestem, komentuję! Z drobnym opóźnieniem, ale zawsze ^_^ Ten komentarz nie będzie należał do najdłuższych, ale jest w stu procentach szczery. Zacznę od początku.
OdpowiedzUsuńPrzemyślenia Laury baaardzo mi się podobają <3 Lubię takie wstawki, mam wielką nadzieję, że będzie tak w każdych rozdziałach.
Ta scena w kuchni McCallów mnie urzekła, szczególnie początek. Dzięki takim opisom wszystko staje się piękniejsze! Strasznie lubię arabeczkę w twoim wykonaniu, mam wielką nadzieję na to, że będzie miał coś ze mnie (na przykład bawienie się w paparazzi lub to gejostwo XD). Aż mi go szkoda, ale cóż, chyba tylko w Kosmatych nie ma konsekwencji po imprezach życia.
Daphne. Ciekawa postać. Chcę wiedzieć jużteraztakdzisiaj jak to rozegrasz ^_^ No i Lydia. Jest taka… podobna do siebie.
Deeereeek! Peeeeteeer! Isaaaaac! Jeżusie, tyle perfekcyjności w jednej scenie! Łomggggggg! Pit, co ty knujesz, szujo jedna? I kiedy wreszcie złożysz odwiedziny Carmen? XD
Stiles i Laura. Wiem, że będę ich szipowała moooocno, ale jeszcze tego AŻ TAK nie czuję :3 Czekam na więcej scen z nimi.
Ech, biedna Laura ;-; No ale, będą flaczki, więc się cieszę :D
Rozdział czytało się szybko, miło i przyjemnie! Jak zwykle - epicko. Czekam na następny ;* Trzymaj się i nie puszczaj.
O boziu! next udjskanabsfuejqsn
OdpowiedzUsuńDeeerek! <3
OdpowiedzUsuńI to by było na tyle ile jestem w stanie z siebie wydusić. Shhh...
Dobry rozdział. I wiadomo - czekam na następny.
NN! Tu, teraz, w tym momencie! Nie mówiłaś, że piszesz AŻ tak dobrze pindo!
OdpowiedzUsuń~Wera
jeju uwielbiam to opowiadanie ogólnie kocham teen wolf jejuu czekam z niecierpliwością !
OdpowiedzUsuńMyślę, iż za brak pożegnania i szacunku dla swoich czytelników należy się porządny wpierdol.
OdpowiedzUsuńTo tyle z mojej strony, pozdrawiam,
Anonimowy
Świetny rozdział! :-D Najbardziej zaciekawiło i zaskoczyło mnie to z Daphne :-o;-)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie na nn!
OdpowiedzUsuńmysticfallskrainamarzen.blogspot.com
Pozdrawiam! <3
Nadrobiłam poprzedni rozdział! Przepraszam, że mnie nie było, ale miałam problemy techniczne z moim laptopem, ale nie bd cb zanudzać szczegółami , tylko przejdę do tej właściwej części komentarza ;)
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny i jeżeli coś ci się w nim nie podoba to na serio się czepiasz ;* Akcji jak dla mnie jest w sam raz, akurat u cb to uwielbiam. Umiesz wszystko perfekcyjnie wyrównać.
Na razie dopiero przekonuję się do bohaterów, bo jak już chyba pisałam nie oglądałam Teen Wolf i na razie się na to nie zapowiada, ale muszę przyznać, że ten rozdział wciągnął mnie na maksa i jeszcze to zakończenie *.* C-U-D-O !!!
Jeżeli już mam coś skrytykować, żeby ci za bardzo ego nie urosło ^^, to wyhaczyłam kilka razy, że zabrakło wielkiej litery, gdzieś tam nie było przecinka no i w tych dwóch zdaniach:
1. Rzecz jasna nie opowiedzieli jej o istotach naturalnych, ominęli zwinnie ten fakt. - chyba powinno być "istotach nadnaturalnych"
2. Ummm, wybacz za wczoraj – przerwał wreszcie krępującą ciszę, która jej w ogóle nie przeszkadzałam. - nie przeszkadzała
To tyle z błędów, tak jak mówiłam reszta jest po prostu świetna i mam nadzieję, że taka pozostanie ;) Powalasz mnie i znowu wciągasz niesamowicie w swoją historię, ah ty !
Przyznaję, że komentarz do jakiś najdłuższych i najbardziej ogarniętych nie należy, ale szykuję się w międzyczasie na zakończenie gimbazy, soooł... inaczej być nie mogło ^^
Zapraszam jeszcze do siebie i życzę weny. Szybko wstawiaj nn
http://hsdsintvd.blogspot.com/
PS Czekam, aż bd mogła kogoś szipować z Laurą, bo na razie za bardzo nie widać jakiegoś godnego jej kandydata , ale spoglądam łaskawym okiem na Stilesa, może coś zaiskrzy ? Yes no maybe so ?
"Przyznaję, że komentarz do jakiś najdłuższych i najbardziej ogarniętych nie należy" - nie wgl nie wyszedł długi -,- oj znowu przez cb się rozpisuję ! ;)
UsuńZostałam nominowana do Liebster Blog Award, więc teraz ja chciałabym cię nominować. Wejdź po informacje tu :
OdpowiedzUsuńhttp://b-e-a-c-o-n--h-i-l-l-s.blogspot.com/2014/06/liebster-blog-award.html
Wybacz, że wczoraj nie skomentowałam, ale nie miałam czasu :( Ale dzisiaj już jestem i wzięłam się za przeczytanie kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńNo nie mogę. Te cytaty na początku zwalają mnie z nóg. Jak Ty je sama wymyślasz, to jesteś genialna <3
Jak dobrze, że Laura interesuje się muzyką. Zawsze miałam słabość do ludzi kochających muzykę. No i ona ma tez coś ze mnie: lubię i przebywać w towarzystwie przyjaciół, i czasem pobyć sama rozmyślając. Haha, reakcja Laury na wiadomość, że Scott jest kapitanem - bezcenna. Ale tak samo bym zareagowała na jej miejscu, skoro kiedyś wraz ze Stilesem byli ciotami w lacrose. XD Ale jak przeczytałam "Zero Stilesa", to aż zaśmiałam się patrząc na ekran komputera :D A jak Peter przewrócił oczami, to aż to sobie wyobraziłam. Udaje Ci się odzwierciedlać Teen Wolf w opowiadaniu, a to jest naprawdę trudne. Więc szacun!
ej, to ta Daphne to żyje sto ileś lat? o.O
Kurczę, fajnie poczytać coś o Teen Wolf! Pozdrawiam :*
jutro postaram się przeczytać rozdział numer 3! :)
Czytam. W końcu! Hahahah. Ale tak na serio. Bardzo mi się podoba. Jest kilka wątków, nie wiadomo kto jest zły a kto nie, czyli jak w TW! Cudnie! Aż mnie naszła na poprawianie swojego pomysłu, ale ciii. To tajemnica.
OdpowiedzUsuńOk. Dosyć monologu - jestem jak Stiles *_* - czytam dalej :D
Na początek przepraszam, że tak długo mnie nie było. Miałam strasznie dużo na głowie i nie było jak czytać. Obiecuję poprawę ;)
OdpowiedzUsuńNa razie jeszcze się gubię z tymi bohaterami, ale to że względu na fakt, że nie znam TW. Postaram się to ogarnąć, bo wolałbym wiedzieć ile z tego jest zaczerpnięte z serialu, a ile to twoja własna inwencja twórcza. Nie zmienia to jednak faktu, że twoje opisy są po prostu fenomenalne. Chociażby opis początkowego przygotowywania śniadania dla Scotta. Jak tylko biorę się za jakiś rozdział, to lecę przez niego jak struś pędziwiatr. Jest tak ciekawie, że nie wiem. Interesuje mnie postać Daphne, o co chodzi z tym szpitalem psychiatrycznym? Mam wrażenie, że pełno tu tajemnic, a akcja pędzi niesamowicie - może to i dobrze? Ciekawa jestem dlaczego te ukryte zdjęcia są takie ważne, w ogóle mam tyle pytań, że nie wiem. Jeszcze ta końcowa scena! Co tam się wydarzyło? Matko ale to wyciągające, aż chyba poszukam w internecie i zacznę oglądać Teen Wolf. ;D Pozdrawiam ;*
PS: Tak mnie zachęciłaś, że zostaję na zawsze :D Dodałam twój blog do obserwowanych a także do tych które polecam na własnym :*
Dobra, genialnie, świetnie, bombowo. ^^ No to mamy pannę Walsh, która ma ile… coś koło stu pięćdziesięciu lat? A no i jakże można by było zapomnieć – niedawno znalazła się w szpitalu psychiatrycznym. Nie ma co przyjemną kuzyneczkę ma Lydia. Ciekawe jak ona namiesza w tym wszystkim, bo że namiesza to jest pewne. Po co Derek trzymałby jej zdjęcie, a Peter go szukał jeśli nie byłaby ważna. Obawiam się, że będzie jednym z kłopotów tego lata :) No i oczywiście Lau. Biedna kochana, Lau, będzie jakimś demonem z czarnymi, pustymi oczami. Zaczynam się naprawdę bać o swoje zdrowie psychiczne. Jestem psychopatką, ale ty… Ty jesteś potworem… Kocham cię ;D No to powodzenia dla Scotta, Stilesa i reszty bandy. ;) Mam nadzieję, że okiełznają to wszystko.
OdpowiedzUsuń