„Każdy człowiek staje w ostateczności na rozstaju dróg. Patrzy w przestrzeń tym pustym
spojrzeniem, gdyż ma przed sobą dwa, idealne wręcz, wybory. Może podążyć własną ścieżką, zostawić przeszłość za sobą i żyć pełnią życia.
Lecz
istnieje również garstka osób, które ów wolnej woli nie posiadają. Dostają w zamian coś na kształt brzemienia noszonego
poprzez swoich przodków. Jedni uważają to za dar, inni przekleństwo. Jak już wspomniałam, ludzie na różnych się dzielą i różne mają poglądy, moim jednak, skromnym zdaniem otrzymałam szansę na zmiany. Stałam się inną osobą. A wszystko miało
swój początek pochmurnego, grudniowego wieczoru…”
- Znów nie ma prądu!? –
szesnastolatka weszła do niewielkiego przedsionka, który poprzedzał proporcjonalnie
małe mieszkanie. Zsunęła z siebie płaszcz, czapkę i szal, po czym ostrożnie
otworzyła drzwi.
W
pokoju panował półmrok. Jedynym światłem okazał się być płomień niespokojnie tańczący
na wpół wypalonej świeczce. Szargał go bowiem wiatr, wpadający przez otwarte na
oścież okno, mimo wszystko, ogień nie zgasł. Walczył z podmuchami, chcąc płonąć
za wszelką cenę, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, jakby miało coś
zmienić.
Dziewczyna
znała rzeczony pokój doskonale. W okolicach Wall Street przestarzała elektrownia
często miewała najróżniejsze problemy, przeważnie spowodowane typowo angielską
pogodą. Dlatego właśnie potrafiła odnaleźć się w mroku, nie potrzebując nawet,
jak to zwykła nazywać, nic nie wartego kawałka wosku. Tamtego wieczoru
natomiast było inaczej. Czuła, iż coś się wydarzy, rąbek tajemnicy miał już za moment uchylić się przed nią – nieświadomą pierwszoklasistką.
-
Mamo, znów nie ma prądu! – jęknęła rzucając torbę w kąt – słuchasz mnie!? – Podeszła
niepewnie do okna i zatrzasnęła je nie pozwalając, by większa ilość zimnego powietrza dostała
się do środka.
Gdy
odeszła, w zamiarze przyklapnięcia na kanapie coś trzasnęło za jej plecami.
Obróciła się gorączkowo i oniemiała… Bowiem szyba wypadła z ramy i rozbiła się
na tysiące drobnych kawałków, podczas spotkania ze ścianą. Lecz świeczka wciąż
nie zgasła. Płomyczek nadal tlił się na się na wosku, co dla niej okazało się
być niesamowicie dziwaczne.
-
M-m-mamo? – chrypnęła marszcząc czoło. Odpowiedziała tylko głucha cisza.
Dziewczyna
zaczęła się cofać, pragnąc jak najprędzej czmychnąć z mieszkania. W jej głowie
roiło się milion najróżniejszych myśli i z każdą, kolejną sekundą ich
przybywało, ale jednego była w stu procentach pewna – strach nią zawładnął.
Pogrążając
się w najczarniejszych wyobrażeniach szarpnęła za klamkę, lecz wyjście zostało
zatrzaśnięte. Poczuła, że dreszcze przebiegają po jej karku. Zimno obijało się
o drobną sylwetkę nastolatki, jak pociski o tarczę, którą sama była. Przełknęła
głośno ślinę i wstrzymując oddech naparła plecami na drewno drzwi, tym samym
zmieniając pozycje tak, że jej sylwetka widniała przodem do pomieszczenia.
Zamknęła
oczy. Po prostu. Pozwoliła powiekom opaść, aby nie musieć obserwować czegoś, co
sobie ubzdurała… Znów.
Nie płakała. Nie należała bowiem do osób
słabych psychicznie, nie rozpaczała, zachowywała zimną krew, w takiej mierze, w
jakiej było to możliwe
-
Maamoo… - szepnęła po raz kolejny wystawiając ręce przed siebie – mamo, jestem
tutaj – dodała odważniej gdyż usłyszała szmer przed sobą. Nie uwolniła tęczówek
spod ciężkich powiek, nie potrafiła. Dopiero gdy poczuła na dłoniach ciężar –
zaryzykowała. Zapach krwi nie dawał jej spokoju, ciekawość wygrała, lecz sama
dziewczyna mocno tego pożałowała. Węch nie zawiódł, dotyk także, zgadzało się.
Wybuchła. Wrzasnęła.
„Widziałam
to, widziałam jej pusty wzrok, zakrwawioną twarz… Zapytajcie przypadkowych. Czy
kiedykolwiek przyszło im trzymać rozczłonkowane ciało, dokładniej, głowę
najukochańszej rodzicielki i nie mieć tego pełnej świadomości? Mrok, który
panował w pokoju był tak silny, że nie wiedziałam dokładnie, co się wydarzyło.
Odrzucałam od siebie myśl, iż mogę nigdy więcej nie dojrzeć jej uśmiechu. Ale w
ostateczności zostałam do tego przymuszona - oswojona z myślą, że odeszła.
Zgadza
się, do końca życia będę pamiętała obliczę mamy jako zimne, blade, obryzgane krwią,
co więcej, własną krwią. Oczy - niewyraźne, zalane czerwonym płynem białka.
Swoje dłonie natomiast, jako dowód tego, że Tracy nie umarła, a została
zamordowana.”
-
Nie, nie, nie, nie! – krzyczała, ile sił miała w płucach. Szesnastolatka nie
zdążyła nawet załkać, ponieważ COŚ odrzuciło głowę kobiety sprzed twarzy jej
córki. Monstrum. Biła od niego czysta chęć mordu wraz z nienawiścią do
wszystkiego, co ludzkie.
-
Llll – zaczęło powtarzać sykliwie ów literę – aaaa – Dziewczyna zagryzła z
przerażenia wargę widząc zaciemnioną żyłami, martwą skórę, przepełnione czarną
pustką oczodoły oraz długie, cienkie kły, z których skraplał się jad. Całą
buzię, o ile można to było buzią nazwać, pokrywała jeszcze niezaschnięta krew.
Począwszy od brody, skończywszy na skroniach.
-
Laaaaa – warknęło TO.
-
La – powtórzyła szeptem i wzięła głęboki oddech. Mierząc potwora wzrokiem
doszła do dziwnego wniosku, iż się nie boi. Widziała już podobne paskudztwo.
Widziała, była tego więcej niż pewna.
-
Llaaauuu – sapnął morderca wykładając dłoń zakończoną ostrymi pazurami w jej
stronę.
-
Laura – powiedziała już pewniej i przyłożyła palce do palców oprawcy, który
momentalnie odskoczył. Zasyczał na dziewczynę i jakby naumyślnie oderwał nogę
od stołu, po czym wbił część mebla w brzuch zdezorientowanej Laury. Była tak wyprowadzona
z równowagi, że nawet nie wrzasnęła. Adrenalina wzrosła w mierze nieodczuwalności
bólu, a nastolatka nie kontaktując ze zdziwienia całą sytuacją osunęła się po
drzwiach, aż wreszcie opadła na panele.
-
Laaaaauuuuura – syknął stwór podchodząc do niej znów. Poruszał się, jak
człowiek i od kostek do szyi, jak człowiek wyglądał. Widząc, że dziewczyna się
kaja i jak próbuje złapać oddech ściągnął ze swojej szyi naszyjnik. Piękną,
złotą biżuterię zakończoną błękitnym diamentem. Następnie pochylił się,
odgarnął włosy z jej karku i umiejętnie zapiął. Laura tylko szczękała zębami,
starała się nie tracić płytkiego oddechu, podczas gdy COŚ rozpłynęło się za
wrakiem okna.
„Nie
pamiętam dokładnie, co było dalej. Wiem, że umarłam. Musiałam umrzeć, prawda?
Próbowałam natarczywie złapać resztki powietrza do płuc – na próżno. Powiadają, że gdy konasz widzisz jasność –
ja nie widziałam nic. Obraz zaczął się rozmazywać, zastąpił go brak. Aż tam
dotarłam i zatrzymałam się krok od nicości. A ten krok przerwy okazał się
błogosławieństwem, gdyż o uszy obił się głos. Jakiś mężczyzna wziął moje,
bezwładne ciało na ręce, kilu mężczyzn, były światła, prędzej ich przebłyski,
dźwięk syreny policyjnej, karetki, straży pożarnej. Ktoś mnie ocalił, nie tyle
ktoś, co coś, coś, co widniało na mojej szyi i niewinnie kołysało się,
pozwalając śmiertelnej ranie samoczynnie się zarosnąć.
Tak
zaczęła się ów opowieść. Od tego momentu powinnam pisać. Był najbardziej
traumatycznym w całym, szesnastoletnim życiu. Więc czy Ty, Kochany Pamiętniczku,
jesteś gotów poznać moją historię? Historię Laury Mulligan, która kompletnie
straciła rozum i nie wie czy żyje, czy jest martwa…"
-
I tak każdego dnia? – zapytała podnosząc wzrok znad zeszytu.
-
Każdego – potwierdziła kobieta w białym kitlu. Znajdowały się bowiem w gabinecie
psychologa, w szpitalu. Bo to tam trafiła roztrzęsiona Laura tuż po wypadku. –
nikt nie musi o tym wiedzieć, to może być nasza, mała tajemnica – nastolatka odpowiedziała
uśmiechem.
-
No, zmykaj, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.
-
Dziękuje, pani Randers – szepnęła i chwiejnym krokiem wyszła na korytarz.
Znajdowała się w jednym z lepszych szpitali w Bradford, miała wzorową opiekę,
lecz doskonale wiedziała co dalej. Nie posiadała już zupełnie nikogo. Mama
odeszła, a ją czekało istne piekło – dom dziecka. Dopiero gdy po drugiej
stronie pomieszczenia spostrzegła znajomą twarz na końcu jej tunelu znów
zabłysnęła iskierka nadziei. Brunetka podbiegła do młodej poszkodowanej prędko
i wzięła w swoje ramiona.
-
Melissa – szepnęła Laura, tonąc w ciepłych objęciach znajomej postaci.
-
Wyciągnę cię stąd kochanie, obiecuje – mruknęła gładząc dziewczynę po
kosmykach. Tracey by tego chciała –
dodała w duchu.
***
A
więc witam, oto i jest początek mojego pierwszego fan fiction o Teen Wolf. Jak widzicie historia Laury nie jest prosta, może wydać się nawet zbyt zagmatwana, jednak chciałabym abyście poczekali, ponieważ wszystko powoli się wyjaśni. Jeśli macie jakieś pytania, śmiało, ja nie gryzę ;) Ja nie Derek, mniejsza. Liczę na choćby jeden komentarz, który mnie skrytykuje, bądź pochwali, koniec końców każdy podbuduje :) Z góry mówię, czas akcji nie jest do końca określony. Scott już wilkołakuje, Peter jet po "dobrej" stronie, Jackson wyjechał [choć planuje jego rychły powrót], a Allison i Scott są po rozstaniu ;) Także ten, będę się żegnać. Ach, choć poruszę ostatnią ISTOTNĄ sprawę. Spam BŁAGAM aby znalazł się w odpowiedniej zakładce. Nie mówię - długi, znaczący komentarz i odrobina zachęty nie zrobią mi różnicy, co więcej, Z JESZCZE WIĘKSZĄ CHĘCIĄ WPADNĘ I ODPŁACĘ PIĘKNYM ZA NADOBNE, jednak dwa słowa wsparcia oraz pół strony spamu będzie usuwane. To tyle ode mnie. No chyba, że uprzedzisz, iż jeszcze wpadniesz z komentarzem, gdyż na przykład dopiero go sklejasz, bądź jesteś zbyt zmęczony... Czuję się, jak Stiles. Teraz będę gadać, gadać, gadać, gadać....
@YourLittleBoo1