"Ludzie często żądają od świata Bóg wie czego, nie zwracając uwagi na to, ile już posiedli. Chcą więcej i więcej, nie znają umiaru... Źle się wyrażam, nie znaMY. Ja też jestem tylko człowiekiem i popełniam błędy z prędkością siedemset na sekundę. Robię głupie rzeczy i tylko wymagam. Rzadko kiedy daję coś od siebie. Wiem. Naprawdę nikt nie musi mi tego wypominać, nikt nie musi dzielić mojego charakteru na pozytywne, negatywne. Mam plusy, mam minusy. Szkoda tylko, że nie nad wszystkimi panuję. Mówią, że dojrzałość emocjonalna polega na wyborze tego co dla nas lepsze, niekoniecznie przyjemniejsze. To takie uporczywe kiedy
robisz, co w twojej mocy, ale nie osiągasz celu, kiedy czujesz się zmęczona, ale nie możesz spać, kiedy
dostajesz to, co chcesz, ale nie to, czego potrzebujesz... Mam wrażenie, że utknęłam we wstecznym biegu... Pragnę kogoś, kto mnie naprawi. Jestem zepsuta...
L.M."
Dźwięki piosenki „Do I wanna known” od Arctic Monkeys co chwilę przerywał radosny chichot. Allison słuchała
opowieści trochę już podpitego Scotta z rozbawieniem, samemu sącząc wino.
Lubiła spędzać czas z wilkołakiem, lubiła piosenkę, lubiła czerwone wino,
lubiła ciastka, lubiła ten klimat, który Laura i Stiles stworzyli specjalnie
dla nich. Argent uważała sam fakt za uroczy, ale kiedy siadała do stołu była
lekko zestresowana. Nie wiedziała, co może się wydarzyć i prawdę mówiąc nie
bardzo chciała wiedzieć. Jednak po kilku godzinach spędzonych ze Scottem była
pewna, że gdyby ktoś spytał czy to randka, odpowiedziałaby: „tak, to randka”.
Brunetka wpatrywała się w wilkołaka z rozmarzeniem. Opierała się łokciem o blat
i mierzyła jego beztroską twarz, z nadzieją że McCall widzi ten błysk w oku.
Szczerze? Słyszała co drugie jego słowo, ponieważ pełną uwagę skupiała na
uśmiechu Scotta. Tęskniła za nim. Poznali się prawie trzy lata temu i szybko
wpadli sobie nawzajem w oko. Byli tak słodką parą, chodzili na romantyczne
randki, całowali się namiętnie, nie widzieli świata poza sobą, ale to wszystko
tak diametralnie się zmieniło. Przed wakacjami rzadko rozmawiali. Już częściej
zamieniła kilka zdań z Isaaciem, ale wtedy… To lato okazało się deską
ratunkową.
- Allie, nie słuchasz mnie –
zauważył, biorąc łyk wina.
- Hm? – nastolatka jakby
wybudziła się z transu, kiedy wypowiedział jej imię.
- Widzisz, przecież wiem, jak to
jest. W sensie z tą miną pod tytułem „zwracam na ciebie aż trzydzieści procent
mojej uwagi” – chłopak sparodiował mimikę twarzy Argent, która znów się
zaśmiała.
- Ja tak nie wyglądam! – ugryzła
ciastko, a następnie rzuciła nim prosto w Scotta.
- Nie, wyglądasz pięknie –
wilkołak dokończył to ciastko, a widząc że Allison się uśmiecha, poczuł dumę,
niczym małe dziecko, które ktoś właśnie pochwalił. Lubił ją bardziej niż
powinien, o czym wiedział doskonale.
- Masz tu… - wystawiła palec w
jego stronę i starła z brody Scotta czekoladę. – o, już nie – oblizała kciuk po
raz kolejny wykrzywiając wargi ku górze.
Zapadła między nimi cisza, która
przerywała tylko piosenka.
- Zatańczysz ze mną? – zapytał
wreszcie wilkołak, wstając od stołu. Wystawił rękę w stronę Allison, a ta
odpowiedziała skinieniem. Ujmując jego dłoń, poczuła że lata. W jednym momencie
wszystko inne przestało się liczyć, ponieważ trzymał ją Scott McCall – pierwsza
miłość Allison. Nie wahała się długo. Położyła głowę na jego ramieniu, a on
objął dziewczynę w talii.
- Tęskniłam za tym, Scott –
szepnęła prosto do jego ucha. Wilkołak tylko uśmiechnął się pod nosem i zaczął
całkiem niewinnie nucić tekst piosenki.
- I don’t
known if you feel the same as I do. But we could be together, if you wanted to…
- słysząc te słowa brunetka tylko uśmiechnęła się pod nosem.
- I wanna be yours – odparła, co
prawda tekstem innej piosenki, ale również autorstwa Arctic Monkeys.
***
- A to za co? – Laura odsunęła
się od Stilesa i spojrzała na jego wciąż wydęte wargi. Kiedy to zrobił, poczuła
że wszystko nagle znalazło się na swoim miejscu. Pocałował ją, po prostu
delikatnie musnął jej usta swoimi ustami, powodując napływ spokoju. Potrafił
stłumić te wszystkie głosy w jej głowie, ten strach, tę agonię.
- Żebyś przestała trajkotać –
odparł pewnie, unosząc znacząco obie brwi. Podniósł się na równe nogi,
wystawiając rękę w jej stronę.
Muszę trajkotać częściej –
pomyślała, za co momentalnie skarciła się w duchu. Wstała o własnych siłach, po
czym oboje zamilkli. Cisza nie była do końca niezręczna. Zastanawiali się bowiem
co powinni zrobić. Koniec końców Stiles właśnie dowiedział się o tym, że jego
najlepsza przyjaciółka jest demonem, którego szuka całe, uświadomione Beacon
Hills. Obiecał ją zabić, ale na miłość Boską, nie mógł tego zrobić. Nie
pozwoliłby jej skrzywdzić, mimo wszelkich wzlotów i upadków. Wziął głęboki
oddech.
- Pokażesz mi? – zapytał,
usiadłszy na kanapie. Laura tylko westchnęła i zajęła miejsce tuż obok.
- Napewno? – uniosła jedną brew –
na sto procent chcesz to widzieć? – skinął głową w odpowiedzi, dlatego
zacisnęła powieki. Ujęła jego obie ręce i starała się skupić na przemianie.
Musiała się kontrolować. Dopiero wtedy tak naprawdę zrozumiała słowa Dereka
dotyczące „podpory”. Coś, albo ktoś, dla kogo była zobligowana trzymać żądze na
wodzy. Gdyby coś poszło nie tak… Nie, nie potrafiła nawet dopuścić do siebie
podobnej myśli. Nawet nie zorientowała się kiedy jej twarz pokryły żyły.
Czarne, zeschnięte, łaknące krwi. Musiała uchylić usta, aby pozwolić długim,
cienkim kłom swobodnie się rozwinąć, a kiedy otworzyła oczy, one błyszczały
błękitem. Puściła rękę Stilesa, podnosząc swoją do góry. Pomalowane na srebrno
paznokcie stały się grubymi, ostrymi szponami.
Chłopak zamarł. Miał ją tuż przed
sobą, tę, która wyssała życie z kilkudziestu ofiar. Jednak nie robiła tego
naumyślnie, jak przypuszczano. Laura Mulligan zabijała, aby przetrwać. Podwinąwszy
rękaw bluzy dziewczyny, dostrzegł, że cała jej ręka została pokryta żyłami.
Odgarnął jej włosy do tyłu, dokładnie mierząc wzrokiem skoncentrowaną na
samokontroli nastolatkę. Szyję także zdobiły żyły, wraz z tym. Wraz z Kamieniem
Filozoficznym. Kiedy chciał wziąć go w rękę, naszyjnik kopnął Stilesa prądem.
Ten tylko się wzdrygnął i przeniósł wzrok na oblicze Laury.
- Wow – tylko na tyle było go
stać. Położył dłoń na jej poliku, ale ona wróciła do ludzkiej postaci,
obróciwszy głowę. Dopiero wtedy na Laurę spłynęła pełna świadomość chwili.
Zrobiła to, zaufała Stilesowi w stu procentach i nie było już rzeczy, której o
niej nie wiedział.
- Dokładnie, wow – powtórzyła po
przyjacielu zerkając na niego niepewnie. Twarz chłopaka wyrażała… Nie,
nastolatka nie potrafiła odczytać prawie nic z jego mimiki. Był skupiony, wręcz
lustrował ją spojrzeniem, niczym w hipnozie. To zdecydowanie dezorientowało i
peszyło, dlatego spuściła wzrok. Oboje zastanawiali się co dalej. Przecież
zostawienie tak poważnej sprawy na później byłoby niewyobrażalnie
nieodpowiedzialne. Stiles nie mógł machnąć ręką i powiedzieć Laurze, że to
niczego nie zmienia. Zmieniało cokolwiek? Ba, przecież zabijała ludzi, mogła go
skrzywdzić, jednak panowała nad sobą, od kiedy, dlaczego, czemu Laura?! Prawdę
mówiąc po raz pierwszy nie chciał znać zakończenia historii. Miał okropne
przeczucie, że to nie skończy się dobrze. Nie mógł stracić osoby, na której tak
bardzo mu zależało. Znali się od zawsze, tego nie szło przekreślić z dnia na
dzień! Wiedział, że musi działać, że musi jej pomóc, wiedział że to klątwa i
wiedział też, że Laura nigdy o nią nie prosiła.
Z tego wszystkiego nie zwrócili
uwagi na to, że na dworze zaczęło się przejaśniać, wciąż padało, ale już nie
grzmiało. I to właśnie te krople deszczu, które odbijały się od parapetów
uzupełniały ciszę panującą między przyjaciółmi, ale kiedy i deszcz ustępował Laura
wzięła głęboki oddech.
- Nie mam pojęcia dlaczego i jak
– zaczęła, podkurczając nogi na kanapie. Oparła głowę o rękę, skupiając swoją
uwagę na jednym punkcie za Stilesem -
notabene chyba mam pomysł kiedy – chłopak posłał Mulligan niemrawy uśmiech, który
wyrażał teoretycznie nic, praktycznie natomiast wyrażał wszystko. – Ja… Prawdę
mówiąc nie chciałam o tym myśleć. Pragnęłam wyrzucić wszelkie wspomnienia ze
swojej głowy i… - smyknęła wzrokiem po jego dokładnie zaznaczonych kościach
policzkowych, zadartym nosie, delikatnie rozchylonych wargach, aż wreszcie
odważyła się spojrzeć i w piwne oczy. – nie pamiętam, Stiles. Chociaż bym
próbowała, nie widzę tego. Zaczęłam wierzyć w coś, co mi wpajano, a teraz nie
jestem pewna niczego – głos Laury mimo wszystko był wyprany z jakichkolwiek
emocji. Mówiła jak z kartki. Jakby te słowa były podręcznikową regułką. Jednak
Stiles dalej milczał, czekając na więcej. Tej nocy miał do powiedzenia zbyt
wiele, ale pozwolił, aby to ona wyrzuciła z siebie wszystko. Również podparł
się na ręce i lustrował twarz rozmówczyni.
Jej zmęczone, błękitne oczy,
dopiero wtedy dostrzegł, jak bardzo krzyczą o pomoc. Jak są przekrwione i znużone
codziennością. Nawet naturalnie ciemne usta nastolatki odrobinę wypłowiały. Owszem
wciąż były pełne i kuszące, ale ich kąciki opadały w dół. Laura wydawała się
bledsza niż zazwyczaj, jej włosy straciły swój kasztanowy odcień, a na całym
ciele widniały rozgałęzienia żył. Nie wyglądała jak człowiek, bardziej
przypominała wrak człowieka. Tylko dlaczego wcześniej tego nie zauważył?!
Inaczej. Widział odwrotność, zdawało mu się, że Laura promienieje, kwitnie, ale
dopiero wtedy, kiedy poznał prawdę, kiedy mógł jej dotknąć, spostrzegł iż
nastolatka płonąc ciszą - krzyczy.
- Później rzuciłam wszystko –
kontynuowała – przestałam się zastanawiać i postanowiłam pójść na łatwiznę. Nie
zwracałam uwagi nawet na to, że się regeneruję. Byłam głupia, ponieważ świadomie
zbywałam wszystko dookoła, a później…
- Później zaczęliśmy się mieszać,
a ty stwierdziłaś, że może jednak warto – dokończył za nią, wypuszczając
powietrze przez usta.
- Może. Nie wiem, widziałam tylko
to, co chciałam widzieć i szczerze? Nie chcę widzieć już nic. Jestem idiotką,
bo pozwoliłam ci poznać prawdę.
- Ufasz mi, Lau? – zapytał Stiles
po chwili milczenia.
- Ufam, dlatego chcę abyś ty
zaufał mnie – przełknęła głośno ślinę – Scott i reszta nie mogą się o niczym
dowiedzieć, Derek mnie zabije jeśli…
- Chwileczkę, Derek? Derek Hale?
– Laura przytaknęła – jakim cudownym cudem… A to krętacz…
- Stiles…. – Laura położyła dłoń
na jego ramieniu – on mi powiedział, on wiedział od początku. Rozumiem, że
macie umowę, ale Peter pracuje nad zdjęciem klątwy. Nie mieliście się o niczym
dowiedzieć, żadne z was – odparła.
- Peter… Boże – nastolatek
przetarł twarz dłońmi – posłuchaj, Laura, Peter nie jest tym dobrym, nigdy nie
będzie. Prawie zabił Lydię, Scotta, Dereka, cholera nas wszystkich! Peter Hale
to najbardziej socjopatyczny świr na świecie! – chłopak zaczął się gorączkować.
Podniósł się z kanapy i zarzucił na siebie bluzę – musimy iść…
- Co? Dlaczego? Nie uważasz, że
troszeczkę przeginasz – Laura również stanęła na równe nogi, krzyżując ręce na
piersiach – obiecałam, że nikt się nie dowie, złamałam zasady, bo ci ufam. I
tak wiesz najwięcej, Stiles, uszanuj to! – również podniosła głos.
- Nie mamy czasu na kłótnie –
jęknął wytrącony z równowagi chłopak – jeśli Peter Hale ma pełen dostęp do
wszelkich informacji wyssie całą moc z kamienia i wykorzysta ją na swoją
korzyść. Ty umrzesz, a świat wybuchnie! W najlepszym wypadku!
- Kamienia? – Laura zmarszczyła
czoło, instynktownie dotykając swojej szyi. To jej umykało. Jakby umysł
szatynki wypierał myśl o naszyjniku… Celowo – Jezu… - zamarła. W tym momencie poczuła, że w
jej głowie się rozjaśnia. Dotarło do niej, co jest prawdziwą przyczyną
transformacji. Zaczęło świtać. Otrzymała
kamień od potwora, od kobiety? To coś wyglądało jak ona po przemianie. Miało
kły, oczy przepełnione czarną pustą, łuski, żyły na skórze i włosy jaśniejące
księżycowym blaskiem. Syczało jej imię. Przebiło brzuch. Umarła. Tracey… Tracey
straciła życie w potyczce z Demonem Mortui tylko po to, aby Laura mogła się nim
stać – Stiles ja muszę jak najszybciej spotkać się z Derekiem!
- Kim jest Derek? – ich rozmowę,
a raczej krzyki przerwał zaspany, cieniutki głosik.
- Jace – powiedziawszy to w tym
samym momencie, zwrócili się w kierunku chłopczyka.
- To moje imię – Jace przetarł
oczy i ziewnął – co się dzieje? Dlaczego krzyczycie?
- Czy myślisz o tym samym co ja?
– Stiles spojrzał na Laure pytająco.
- To cholernie nieodpowiedzialne.
Coś może mu się stać – dziewczyna mimo wszystko nie chciała narażać Bogu ducha
winnego dziecka na bliskie spotkanie ze śmiercią. Nie i już, posiadała resztki
sumienia!
- Nie puszczę cię samej…
- Stiles, siła wyższa, nie zgadzam
się – i wtedy znów zagrzmiało, a niebo przeszyła błyskawica. To była długa noc,
cholernie długa noc, a na domiar złego wszelkie światła pogasły…
***
Zegarek tykał, mimo wszystko nie
będąc jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu. Mrok gromadził się w kątach, ponieważ
tam zapędzały go migające świeczki. Było ich kilkanaście, a może nawet
kilkadzieścia. Nikt nie zdołał policzyć, ponieważ gdy ogień tańczył
niespokojnie na wosku, wydawało się, jakby całe pomieszczenie stało w
płomieniach. Świecie bowiem tworzyły koło, w którego środku klęczała skupiona
kobieta. Jej dłonie unosiły się ku górze, mamrotała pod nosem jakieś
niezrozumiałe, dla pozostałych trzech postaci, słowa. Każdy kolejny szept
wzniecał na zewnątrz coraz to większą nawałnicę. Padało, grzmiało, błyskało, co
doprowadzało Daphne Walsh do niezdrowo zadowalającego szaleństwa.
- Nie rozumiem czemu to ma służyć
– odezwała się blondynka, oglądając swoje paznokcie – woow, zmieniasz pogodę,
jesteś taka wszechmocna, pokaż nam magię – rzuciła pretensjonalnie, za co
została bezskrupulatnie zrzucona ze stołka, który zajmowała.
- To jest magia – pouczyła ją
Cora Hale siedząca tuż obok – po prostu się skup…
- Obie się skupcie – następny
głos, który rozniósł się po pomieszczeniu należał do Nicole Harvey – wysokiej,
postawnej brunetki, która z pasją wpatrywała się w skupioną Daphne –
Illuminatos wie co robi – wyciągnęła
mnie z psychiatryka, wyciągnie nas i z tego bagna.
- Byle szybko – pospieszyła
Erica, podczas gdy Nicole wywróciła oczami – jakoś nie mam ochoty na ratowanie
świata…
Użerały się ze sobą jeszcze przez
moment, ale Daphne tego nie słuchała. Była zbyt skupiona nad swoimi czarami.
Pozwoliła powiekom opaść, wyciszyła wszystkie zmysły, skupiając się tylko i
wyłącznie na obrazach, widzianych w głowie. Było ich zbyt wiele. Gromadziły
się. Każde stulecie, każda kolejna postać, która ginęła w ten sam sposób.
Wszystkie oddały Kamień, ponieważ żadna nie była godna. Daphne zaczęła
odpływać, z czasem miała wrażenie, że weszła do własnej głowy, a zaklęcie
zapisane na kartkach z Księgi Talii i wyrywkach papierów Marcoosa, ukradzionych
z auta, wypowiada się samo. Wchodziła w stan, którego nawet ona nie pojmowała. Uchyliła
powieki, jaśniejące białym światłem, ale tego nie odczuła.
Duchem znalazła się w innym miejscu. Zimnym,
białym, jakby wykonanym z porcelany. Wszystko tam było porcelanowe prócz niej.
Kilkanaście zastygłych figur, skupionych na nicości. Ich ciała okalał czarny
muślin, tak samo jak prawie nagie ciało Daphne. Ona jednak starała przekonać
się w duchu, że nic się nie dzieje, że wszystko będzie dobrze. Przecież nie
mogła odczuwać strachu. Od prawie sześciuset lat czekała na ten moment. Zapisano
jej zwycięstwo nad mrokiem, a potem? Śmierć.
Walsh poczuła wodospad wątpliwości, czy tego właśnie chciała? Mogła sprzeciwić
się przeznaczeniu? Po chwili zastanowienia otrząsnęła się jednak. To miejsce
tak działało, celowy zabieg potwora, do którego przyszła. Te figurki były tylko
marionetkami w rękach prawdziwej bestii. I mimo, że wszystkie wyglądały jak
naprawdę piękne kobiety, w głębi duszy oddały się czystemu mrokowi.
Daphne pamiętała doskonale każdą
twarz z osobna. Po tylu latach, tylu śmierciach mogła dostrzec swoje
porcelanowe trofea. Niepewnie podeszła do pierwszej kobiety i odsłoniła jej
twarz, która kryła się za czarną zasłonką. Pamiętała te rysy, pamiętała uśmiech
Mortui, poległej z tej dłoni, która muskała jej zimny, porcelanowy policzek w owym
momencie. Tysiąc czterysta
siedemdziesiąty piąty rok. Deborah Sandrine Mulligan.
Walsh siliła się na uśmiech,
zasłoniwszy twarz przerażonej kobiety. Wzięła głęboki oddech. Doskonale
wiedziała, że nie była tam bezpieczna. Ta porcelanowa sala, ona nie należała do
Daphne. Dlatego właśnie ścisnęła dłonie w piąstki słysząc kroki. Fajans o
fajans. Porcelanowe pantofle, strojna suknia, długie biało-srebrne loki
opadające kaskadą za kościste łopatki, dłonie ukryte w czarnych rękawiczkach, a
oblicze przykryte tym samym materiałem, co oblicza porcelanowych figur.
- Cassandra – głos Daphne obił
się ściany, a kobieta uniosła dłonie – czyli to koniec? – kontynuowała
zdecydowanym tonem, na co Cassandra przytaknęła. Daphne wziąwszy głęboki
oddech, uniosła kąciki ust w górę. Jej uśmiech był bardziej pokrzepiający niż
kpiący.
- Przyprowadzisz ją do mnie, Daph
– delikatny, kojący głos Cassandry ogarnął aulę, gdy zdjęła z twarzy osłonkę.
Walsh zmarszczyła czoło. Cassandra, która w tych wszystkich księgach,
opowiadaniach była nadzwyczaj piękną kobietą z szaleńczym błyskiem w oczach nie
miała żadnej twarzy. Czaszka z pustymi oczodołami – mam dość – wyszeptała, a po
tych słowach Daphne poczuła okropne pieczenie całego ciała. Ten ból ją
rozsadzał, aż wreszcie przestała czuć cokolwiek. Zmieniała się w porcelanę, aby pęknąć i znów znaleźć się w tym samym miejscu, co
wcześniej, między trzema, osłupiałymi sylwetkami, przyciskającymi jej ciało do
ziemi.
- Chyba się udało… - mruknęła
Daphne, podnosząc się z podłogi, a ani Erica, ani Nicole, ani Cora nie odważyły
się powiedzieć słowa – Laura Mulligan nie może zrobić żadnego kroku na przód,
nie może spotkać się z Cassandrą.
- Kim jest Casandra? – tylko tyle
zdołała wydusić Nicole.
- Pierwowzorem, Córką Mroku…
***
- Idę tam – Lydia mówiła w sposób
jak najbardziej stanowczy, a jej akcent padł idealnie na oba słowa. Narzuciła
na siebie przejściówkę i spojrzała znacząco w stronę chłopaka, który blokował
drzwi. – Isaac, jestem wstanie wyjść oknem – ubrała tenisówki do biegania,
ponieważ doskonale wiedziała, jak ciężko ratować świat na szpilkach.
- Jestem wstanie przykuć cię do
kaloryfera. Nie, nigdzie nie idziesz, Stiles sobie poradzi, cholera, on zawsze
sobie radzi, a ty nie będziesz ryzykować, nie i już. Koniec!
- Nie jesteś moim ojcem, prędzej
bym cię wyśmiała – ruda gotowa do wyjścia stanęła przed wilkołakiem, zakładając
obie ręce na piersi. Przyjrzała się Isaacowi dokładniej. Jakby nieudolnie
próbowała wychwycić coś, co było powodem jego sprzeciwu. Dlaczego tak uparcie
jej bronił? Przecież przed całą jatką z demonem nawet ze sobą nie rozmawiali. Ewentualnie
krótkie, nieznaczne docinki, ale nic więcej, nic mniej.
Lydia Martin nie istniała dla
Isaaca, pojawiła się w jego życiu dopiero wtedy, kiedy Peter rozkazał strzec
Banshee. Ale czy tylko o to chodziło? Spędzali ze sobą naprawdę sporo czasu i
Lahey powoli przebijał się przez tę warstwę obojętności. Nie był już tak
powierzchowny w ocenianiu Lydii. Po pewnym czasie zaczął nawet jej współczuć, a
później wiedział, choć sam przed sobą nie umiał się przyznać do tego, że nawet
gdyby Hale zabronił mu swego rodzaju opieki nad Banshee, Isaac robiłby to
bezinteresownie. Wcześniej o tym nie myślał. Uznał „niańczenie” jej za pracę,
nie oczekując w zamian cudów, ale kiedy rudzielec zaczął go szukać mimo
nawałnicy, Isaac poczuł się w swój sposób wyjątkowy. Ta Lydia Martin – królowa
królowych – przebiegła połowę Beacon Hills w poszukiwaniu jego. Może dlatego w
dużej mierze Lahey nie chciał pozwolić Lydii udać się na potencjalną akcję
ratunkową dla Stilesa. Był zazdrosny? Nie, wszyscy tylko nie Lydia! – pomyślał,
ale prędko odpędził od siebie tę niedorzeczność, ponieważ Martin korzystając z
chwili nieuwagi, odepchnęła go na bok. Nie stał już przed drzwiami, tylko
półleżał w butach poustawianych pod ścianą. Zlekka zdezorientowany spojrzał w
stronę otwartego wejścia. Na dworze kłębił się czysty mrok, a z nieba
praktycznie lało ciurkiem. Coś było nie tak, ta burza miała szczególny charakter
i Isaac to czuł. Jakby dodatkowy, zwierzęcy zmysł wywołał niepokój. Właśnie dlatego nastolatek wybiegł za Lydią,
którą bez dłuższego namysłu po prostu chwycił w pasie i razem z nią w ramionach
wskoczył do basenu.
Błysnęło, zagmiało… Będąc pod wodą poczuli lekki wstrząs, jakby
piorun uderzył niedaleko. Lydia próbowała się wyrwać, ale w ostateczności Isaac
położył palec na jej ustach. Wciąż się nie wynurzali, z tego powodu Lydia
przestała wierzgać i trzymając zapas powietrza w płucach, patrzyła prosto na
wilkołaka, który ją trzymał.
Błysnęło, zagrzmiało… Mocniejszy wstrząs, a później… później woda z
basenu trysnęła na wszystkie strony.
Błysk.
Grzmot.
Woda.
Oddech.
Chlor.
Deszcz.
Grzmot.
Błysk.
Ciemność…
Lydia wzięła głęboki oddech,
wynurzyła się, ciągnąc za ramię nieprzytomnego wilkołaka. To wszystko działo
się jeszcze szybciej niż w jej cholernie pogmatwanym śnie, ale miała rację.
Isaac był w niebezpieczeństwie. Sama na moment straciła świadomość chwili.
Wiedziała, że piorun uderzył w wodę, ale wpierw wichura zerwała jedno z drzew,
ciskając nim prosto w Lahey’a. Oberwał równo w tył głowy, zaczął się topić, a
potem… Właśnie, ile czasu po uderzeniu piorunu minęło? Nie miała pojęcia,
wiedziała tylko, że musi mu pomóc, tak jak Isaac pomógł jej wydostać się z
tonącego auta. Nie mogła go stracić, był zbyt ważny, jednak nie przyznałaby się
do tego, nawet sobie.
- Jeszcze trochę, Lahey, dasz
radę! – wystękała, wyciągając go z wody. Momentalnie uklęknęła obok i spojrzała
na jego spokojną twarz. Zastanawiała się co robić, panikowała. Uniosła nad nastolatkiem
obie ręce, całkowicie bez celu, i rozejrzała się gorączkowo. Znikąd pomocy.
Byli tam sami, bez telefonu, w środku rozszalałej burzy.
- Dobra, wytrzymaj – ułożyła ręce
na jego klatce piersiowej i zaczęła uciskać. Jak to się robiło, kuźwa mać, połamiesz mu żebra! – krzyknęła na
siebie w duchu. Usłyszała dźwięk pękającej kości, dlatego pisnęła. – zregenerujesz się, będzie dobrze – jej
głos drżał, ale wykonała dokładnie trzydzieści uciśnięć, a potem wzięła głęboki
oddech. To, że ich usta się zetknęły potraktowała jako całkowitą konieczność,
nie chciałaby go pocałować. Blee, Isaac?
Nie! Przecież Lydia Martin mierzyła wyżej, taki margines społeczeństwa? Ale
on nie był marginesem w jej oczach, już nie. Stał się okropnie ważny i dopiero,
kiedy wykonywała drugi wdech, otworzyła oczy szerzej. Przecież Isaac był
wilkołakiem. One nie umierając od utonięcia…
***
Wow, dawno nie dodałam tak szybko rozdziału, ale kiedyś trzeba wrócić do rytmu, prawda? Mam nadzieję, że się spodobał, bo jest spóźnionym prezentem mikołajkowym i nie wiem, czy kolejny nie pojawi się dopiero na gwiazdkę, także wiecie ;)
Co sądzicie? Jakieś szczególne odczucia? Tu z pewnością jest chociaż trochę więcej akcji, a następny to CZYSTA AKCJA. No prawie. Musicie przyzwyczaić się do miłostek, bo wpadłam w romantyczny humor, idk. Tak jakoś.
No, to by było chyba na tyle. Specjalnie dla shipperów przygotowałam filmik, więc zachęcam do obejrzenia ;]
Tak, to piosenka z ostatniego rozdziału. Btw. Lubicie kiedy rzucam tytułami? Bo DIWK od Małpek również jest podlinkowane. Już wkrótce zaproszę też do nowej zakładki, w której pojawią się wszystkie filmiki mojego autorstwa wraz ze zwiastunem. No. Skończyłam :)
xx
Wasza Nogitsune, która znów faszeruje się tabletkami #chorobatajm ;-;